Zanim przystąpię do zasadniczej, z konieczności powierzchownej i krótkiej, refleksji dotyczącej obecności Kościoła, czyli Ludu Bożego (por. LG 9nn.), we współczesnym świecie, chciałbym wyrazić moje szczere podziękowanie za to wyróżnienie, którym Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego (UKSW) mnie dziś obdarza. Inicjatorem był Wydział Teologiczny Uniwersytetu, podjął je przed rokiem ks. rektor Henryk Skorowski, a realizuje wraz z Senatem ks. rektor Stanisław Dziekoński. Zdaję sobie sprawę, że u podstaw decyzji Uniwersytetu w tej sprawie nie leżą moje osobiste sukcesy ani zasługi, ale raczej wspaniałomyślność Uczelni, albo może oczekiwania wobec Kościoła katolickiego, któremu wszyscy służymy, a którego jestem reprezentantem. A może nawet u podstaw tej decyzji leży coś ważniejszego: pragnienie dodania odwagi w tym naszym posługiwaniu poprzez danie świadectwa, że Kościół w Polsce to wspólne prace i modlitwy, trudy i nadzieje uczonych i uczelni, które razem z biskupami pragną brać odpowiedzialność za wiedzę, kulturę i wiarę narodu, któremu w różny sposób służymy.
Reklama
Moje dzisiejsze przeżycia pogłębia okoliczność, że to tu, na warszawskich Bielanach, w Akademii Teologii Katolickiej (ATK) przed wielu laty, tuż po zakończeniu Soboru, rozpoczynałem moją skromną przygodę z nauką. ATK była wtedy zewnętrznie skromną uczelnią, ale miała wielu wybitnych naukowców, którzy weszli na stałe do historii uprawianych dziedzin.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Na Wydziale Teologii sztuką było zaliczenie egzaminu u ks. rektora Wincentego Kwiatkowskiego, autora „Apologetyki totalnej” i twórcy warszawskiej szkoły apologetycznej.
Ścisłości myślenia teologicznego i precyzji w metodzie domagał się ks. Ignacy Różycki, profesor i promotor ks. Karola Wojtyły, ciekawe wykłady ks. prof. Mariana Michalskiego oblegali nawet niezobowiązani do nich studenci z innych kierunków. Wszyscy szczyciliśmy się księżmi profesorami Olejnikiem, Stępniem, Jakubcem i Nowickim, ale o wsparcie w rozwiązaniu zawiłych formalności uciekaliśmy się do ks. dziekana Stanisława Grzybka i ks. prof. Janusza Pasierba. Życzliwością odznaczali się ks. Henryk Bogacki, ks. Franciszek Wawrzyniak i tylu, tylu innych.
Wielkim autorytetem na Wydziale Filozofii był ks. prof. Kazimierz Kłósak, ale tuż obok jawił się p. prof. Mieczysław Gogacz i inni.
ATK odznaczała się jeszcze jedną ważną cechą: skromność ówczesnych warunków promowała atmosferę bliskości i wzajemnej życzliwości. W konwikcie księży znaliśmy się wszyscy i budowaliśmy się, że w naszych dniach skupienia i rekolekcjach brali udział nasi profesorowie.
Także ze studentami świeckimi mieliśmy bliskie relacje, w czym pomagały spotkania na posiłkach we wspólnej stołówce czy organizowane debaty międzywydziałowe oraz sympozja.
Reklama
Od naszych profesorów uczyliśmy się odwagi myślenia logicznego, obiektywnego, krytycznego i źródłowego jako warunków pracy naukowej.
Warszawa stwarzała też wyjątkową okazję do poznania rytmu życia kulturalnego, które już wtedy, w latach 60. XX wieku, miało swoje nurty oficjalne i podziemne. Wspomnę tylko, że z zamieszek na Uniwersytecie Warszawskim w roku 1968 kilku naszych kolegów wyszło poturbowanych, a na ostatnie wykłady prof. Leszka Kołakowskiego chodziło wielu księży. A chyba wszyscy obejrzeli „Dziady” Mickiewicza w inscenizacji Kazimierza Dejmka.
W latach studenckich zacieśnialiśmy też bliskie więzy z uczelnią, profesorami i kolegami. Wiele z nich trwa do dziś i pomaga nam żyć, i za to również jesteśmy wdzięczni naszej Uczelni, jesteśmy wdzięczni, że UKSW kontynuuje te dobre tradycje. Cieszymy się wszyscy dynamiką rozwoju i działalnością Uniwersytetu, który pomaga Kościołowi i sprawom związanym z wiarą odnajdywać się we współczesnej rzeczywistości.
I do tego właśnie chciałbym teraz nawiązać.
Spojrzenie na współczesną relację Kościoła do świata
Reklama
Jako uczniowie II Soboru Watykańskiego podchodzimy do naszych kościelnych zadań wobec rzeczywistości, w której żyjemy, z analizą niekiedy krytyczną, ale obiektywną i zawsze pozytywną. Wiemy, że w chwili obecnej człowiek znajduje się w nowej epoce swojej historii, w której cały świat ogarniają głębokie i szybkie zmiany. Widzimy, że: „Nigdy jeszcze rodzaj ludzki nie obfitował w tak wielkie bogactwa, możliwości i potencjał ekonomiczny (…). Nigdy ludzie nie mieli tak silnego, jak dzisiaj, poczucia wolności, a tymczasem powstają wciąż nowe rodzaje zniewolenia społecznego i duchowego. (…) usilnie poszukuje się doskonalszego porządku doczesnego, lecz w tym samym tempie nie następuje wzrost duchowy” (Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudim et spes”, 4).
Jesteśmy świadkami nie tylko przemian obowiązującego modelu kultury, ale wprost odejścia od dotychczasowego modelu cywilizacji chrześcijańskiej - co jednak nie oznacza braku zainteresowania wiarą i oczekiwania na zaspokojenie potrzeb religijnych współczesnego człowieka. Obserwujemy jednak, że na miejsce Boga prawdziwego, to jest nieskończonego i doskonałego - ukazywanego w Objawieniu chrześcijańskim - jawią się religijne drogi na skróty, promujące pseudoreligie z widoczną tendencją do swoistej nadprzyrodzoności, zredukowanej do doznań natychmiastowych i odczuwalnie skutecznych. Socjologowie mówią dziś o 907 zarejestrowanych sektach mających powiązania z chrześcijaństwem (np. prof. Eileen Barker, London School of Economics).
Zauważa się, że świat, który stracił prawdziwą wiarę, nie zatrzymuje się w sytuacji, że już w nic nie wierzy. Wprost przeciwnie - gotów jest wierzyć we wszystko: w horoskopy, wróżby i obietnice zaklinające pomyślność albo rzucające uroki, wierzy reklamom obiecującym urodę po użyciu kremu, wierzy w istnienie odwiedzających nas UFO, wierzy obietnicom przedwyborczym i programom politycznym.
Bóg priorytetem
Reklama
Troska o wiarę prawdziwą, powiązaną z życiem, staje się zatem w naszych czasach, w Europie i w Polsce, priorytetem. Może warto wspomnieć, że jeden z najwybitniejszych ojców II Soboru Watykańskiego kard. Julius Döpfner, przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec, na jej sesji plenarnej (21 listopada 1973 r.) wygłosił do biskupów znaczące przemówienie: „Nie można wyznaczyć lepszego zadania człowiekowi współczesnemu jak to, aby poprzez słowo i działanie ludzi wierzących mógł otrzymać pewność, że Bóg istnieje, istnieje dla mnie i dla was (…). Bez odniesienia do Boga światła natury ludzkiej gasną coraz bardziej ze szkodą dla postępu społeczności”.
Trzydzieści lat później Benedykt XVI odbył swą podróż do Niemiec (2006), którą podsumował wobec Kurii Rzymskiej (22 grudnia 2006), mówiąc: „Wielkim tematem mojej podróży do Niemiec był Bóg. Kościół musi mówić o różnych sprawach związanych z egzystencją człowieka, jego naturą, przyporządkowaniem etc. Ale jego prawdziwym tematem - a pod pewnymi aspektami jedynym tematem - jest Bóg. Wielkim problemem Zachodu jest zapomnienie o Bogu, zapomnienie, które się rozszerza (…) a wszystkie inne poszczególne problemy mogą być odniesione do tego podstawowego - jestem o tym przekonany”.
Bóg i troska o wiarę, jak widzimy chociażby z przeżywanego aktualnie Roku Wiary, są głównym tematem przepowiadania i troski obecnego Papieża.
Reklama
Przekaz wiary w Kościele wiąże się z posługą słowa, sprawowaną przez ludzi, stąd rodzi odpowiedzialność i zadanie ewangelizacji realizowanej przez biskupów, księży i wszystkich wierzących. Dodatkowy wymiar uzyskuje przepowiadanie i przyjęcie Słowa Bożego we wspólnocie. Zwrócił na to uwagę teolog protestancki Dietrich Bonhoeffer (+ 1945): „Dlatego chrześcijanin potrzebuje chrześcijanina, który mu będzie głosił Słowo Boże, a potrzebuje tego ciągle na nowo, ilekroć jest niepewny i zniechęcony, ponieważ nie może wspomóc sam siebie bez okradania siebie z prawdy. Potrzebuje brata jako posłańca zwiastującego Zbawcze Słowo Boże. Potrzebuje brata wyłącznie ze względu na Jezusa Chrystusa. Chrystus bowiem we własnym Sercu jest słabszy od Chrystusa żyjącego w słowie brata; tamten jest niepewny, ten jest pewny (bezpieczny)”. („Vita comune. Il libro di preghiera della Bibbia”, Brescia 1994).
My bardzo często uciekamy przed Bogiem. Skrywamy się, tłumacząc dystansem teoretycznym, retorycznym, sentymentalnym, estetycznym albo jakimś wyrazem pobożności, a niekiedy uciekamy w dzieła bardzo powierzchowne. Tymczasem wszystko może otrzymać ten, kto się zawierzył Bogu łącznie ze swoimi zastrzeżeniami. Jest zatem konieczne: „… otworzyć swoje nagie serce na ogień tego spojrzenia, które przenika wszystko. Ono samo powinno zapalić się, gdyby nie rozpraszało ciągle promieni, które docierają doń jakby poprzez soczewkę” (Hans Urs von Balthasar, „Il chicco di grano. Aforismi”, Milano, 1994, 15).
A zatem pierwsze i podstawowe wyzwanie współczesnego świata to wołanie o obecność Boga w naszym życiu. O obecność Boga prawdziwego i obecność naprawdę realnie przeżywaną. Wszystko inne jest ważne, ale drugorzędne.
Spojrzenie na realną rzeczywistość
Kościół katolicki (w Polsce i w Europie etc.) stara się nie być ani naiwny, ani złośliwy w ocenie współczesnych, dosyć różnorodnych kryzysów. Jako ludzie wierzący nie marzymy o wyszukaniu łatwych i jednoznacznych rozwiązań posługujących się Objawieniem (Pismem Świętym).
Reklama
Jednakże nic i nikt nie może nam zabronić, abyśmy byli świadomi naszej odpowiedzialności, a zwłaszcza tej istotnej odpowiedzialności, nierozłącznej z naszą tożsamością katolicką. Wierzymy bowiem, że Bóg jest związany z naszym życiem na zawsze, ponieważ to On sam tak chciał, i to ze względu na człowieka i społeczeństwa ludzkie. Szczególnie w czasach trudnych doświadczeń i niepewności mamy szansę wypełnić nasze posłannictwo: „Czyńcie sobie ziemię poddaną” (por. Rdz 1, 28), „Ja jestem z wami aż do skończenia świata” (por. Mt 28, 20).
Do nas należy rozeznawanie znaków czasu - jak to zalecał Pan Jezus, kiedy Go proszono o jakiś znak z nieba (por. Mk 8, 11) - aby następnie podjąć działania. Nie chcemy zatem dołączać do powszechnych narzekań na współczesne kryzysy, ale pomóc je identyfikować i szukać - możliwie wspólnie - rozwiązań, by nie być posądzanymi o dezercję.
Zauważyć warto, że we współczesnych przemianach ekonomicznych powiązanych z globalizacją gra idzie także o demokrację, która nie może (nie powinna) poddać się temu, co ją osłabia, a co jest niekiedy bardziej niebezpieczne, niż ośmielamy się myśleć (por. Claude Dagens, „Catholiques et presents dans la societe française”, Bayard, 2012, 10).
Vaclav Klaus - były prezydent Czech - mówi, że w roku 2013 ograniczenie wolności państw Europy jest większe niż jeszcze dziesięć lat temu, a coraz większą władzę nad nami zdobywają media. Następuje też osłabienie narodowe krajów UE na rzecz jakiegoś „superpaństwa”. Dochodzi nawet do wniosku, że takie państwa, jak Polska czy Czechy, „nie są już dawno podmiotem” (wywiad Piotra Semki w: „Do Rzeczy”, 17 stycznia 2013).
Proszę zauważyć, że ani w polskim parlamencie, ani w mediach nie ma dyskusji o Polsce, o wizji jej przyszłości, o strategii perspektywicznej narodu, a jeśli te tematy się pojawiają, to tylko wśród publicystów katolickich i może w „Naszym Dzienniku” albo w Telewizji Trwam.
Reklama
Szczególnie zaś niebezpieczne jest odłączanie oceny moralnej od wydarzeń społecznych, politycznych, od uchwalanych ustaw i stylu rządzenia państwem, bo to ma dalekosiężny wpływ na wychowanie i cały styl życia narodu. Papież Benedykt XVI, przemawiając w rodzimym parlamencie, w Bundestagu w Berlinie, nie wahał się postawić dramatycznego pytania o przyszłość takich społeczeństw: „Czymże są więc wyzute ze sprawiedliwości państwa, jeśli nie wielkimi bandami rozbójników?” (29 września 2011).
Ludzie wiary i sumienia nie mogą się wymawiać od zaszczytu zaangażowania w rozeznawanie współczesnej rzeczywistości i podejmowanie wysiłków, aby wśród wyścigu poszukiwań nauk medycznych, społecznych, ekonomicznych czy „kosmicznych” nie zagubiono człowieka, osoby ludzkiej, aby w wyścigu o zyski w konkurencjach produkcji nie zagubiono sumienia ludzkiego.
Nasz udział w życiu publicznym, w debatach społecznych, kulturowych, charytatywnych czy politycznych płynie z głębi naszej chrześcijańskiej wiary w Boga żywego, który z ludźmi zawarł przymierze zbawienia i nie zrezygnował ze wspólnej dla dobra człowieka obecności w świecie („… jestem z wami …”).
Reklama
Jakże często obserwujemy, że interes partyjny, prywatny (nawet o zasięgu ponadpaństwowym) pomija logikę zwykłej ludzkiej racjonalności, ale i wtedy imperatyw sumienia oświeconego wiarą każe nam uzdrawiać „logikę polityków” i stawiać pytania o dobro wspólne, o solidarność z biedniejszymi, słabymi czy marginalizowanymi. Ale to wszystko nie ma nic wspólnego z nadzieją na korzyści Kościoła związane niby z przedwyborczymi obietnicami jakiejś konkretnej partii. Interes Kościoła leży zupełnie w innej płaszczyźnie. I nie można oczekiwać od Kościoła, że podejmie akcję poparcia jakiegokolwiek kandydata. To należy do konkretnych wyborców. Kościół ma obowiązek wskazywać kryteria poprawnego sumienia, mówić o przydatności lub o niebezpieczeństwach zawartych w programach reform czy o projektowaniu ustaw sprzecznych z etyką.
Religia chrześcijańska nie jest jakimś humanitaryzmem. Nie zachęca tylko do altruizmu i współczucia. Chrześcijaństwo to religia Boga, który stał się Człowiekiem i który zdecydował, że objawiać się będzie ludziom poprzez innych ludzi, bo każdy człowiek jest obrazem Boga i jest naszym bliźnim (por. przypowieść o dobrym Samarytaninie - Łk 10, 30-37). Tu właśnie tkwi istota nowości chrześcijańskiej.
I dlatego trzeba przyjąć, że prawdziwa obecność Kościoła w naszym społeczeństwie nie wyraża się poprzez spektakularne wystąpienia ani przez jakieś szczególne strategie, ale przez zwyczajną, codzienną posługę parafii, wspólnot miejscowych, poprzez różnorodne inicjatywy i spotkania, poprzez otwarcie wobec szukających, formację, dialog i świadectwo życia każdego z nas. I to właśnie ta droga otwiera perspektywy rozwoju i rozkwitu życia wiarą wśród rzeczywistości ziemskich, także przeniknięcia wiarą życia społecznego, kulturalnego czy politycznego.
Kościół w Polsce nie chce przejmować władzy świeckiej ani wchodzić w jej kompetencje, ale nie może zrezygnować z mówienia o tym, co uważa w dzisiejszej rzeczywistości za niegodne i nie do zniesienia dla godności człowieka.
Reklama
Wobec faktu odrzucenia historycznej prawdy o chrześcijańskich korzeniach Europy, wobec różnego rodzaju oskarżeń Kościoła i religii o obskurantyzm, wobec prób prawnej eliminacji krzyża z przestrzeni publicznej nie można nie protestować, ponieważ to nie tylko znak obcości współczesnych modernistów wobec tysiącletniej kultury, ale także obowiązek obrony godności człowieka, mającego prawa do wolności.
Godzina Kościoła trwa zawsze i nigdy nie może on wycofywać się z życia, koncentrować się na sobie ani zrażać przeciwnościami, ale ma być wierny swemu Założycielowi - Bogu w służbie człowiekowi, i to niezależnie od kosztów, które trzeba będzie ponosić, a to oznacza, że warto iść naprzeciw wyzwaniom współczesnej demokracji, która - jak zauważył Péguy na początku XX wieku - wymaga permanentnej edukacji i formacji sumień.
Podejmowanie ciągle nowych wyzwań kierowanych wobec Kościoła jest znakiem życia i zaufania i będzie możliwe do skutecznego wychodzenia im naprzeciw, jeśli zaufamy ludziom, jeśli zdołamy wśród nich odkryć przyjaciół, a nie wrogów, jeśli oprócz zagrożeń zauważymy szanse. „Człowiek jest drogą Kościoła” - uczył II Sobór Watykański, a za nim powtarzał to papież Jan Paweł II. Także dzisiejszy człowiek. Problemem pozostaje pytanie: Jak dziś obudzić poczucie odpowiedzialności w ludziach zniechęconych, zmęczonych i zrażonych do życia?
Pius XI, powołując do życia wielki ruch Akcji Katolickiej, zwykł był mawiać, że: „Wielkim problemem naszych czasów nie są siły negatywne, lecz uśpienie dobrych”.