W pokoju było przytulnie i czysto. Na nocnym stoliku leżał różaniec, okulary i niezjedzony jogurt. Z małego radyjka płynęły subtelne dźwięki muzyki fortepianowej. Miałem wrażenie, że ptaki, które śpiewają w pobliskim ogrodzie, tworzą tło do tego utworu, jakby komponowały wariacje na temat powtarzającego się motywu. Pomimo pozornego spokoju wszystko wypełnione było jakimś niesamowitym napięciem oczekiwania.
Pięknie, prawda? zapytałem retorycznie. Promienie słońca są dziś tak mocne. Mam wrażenie, że fotografie nad pani łóżkiem ożywają.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Tak, rzeczywiście pięknie słabym głosem odpowiedziała kobieta.
Obydwoje wiedzieliśmy jednak, że nasze słowa znaczyły zupełnie co innego.
Ja powiedziałem tuż przed chwilą:
Wiem, że pani niedługo umrze. I otrzymałem odpowiedź:
Tak, umrę, właściwie już umieram.
Reklama
Czułem się zmieszany nietypową sytuacją. Chciałem zapytać mojego Anioła Stróża, co on o tym wszystkim myśli? Jednakże wiedziałem, że jego słowa bardzo by mnie zawstydziły. Odwiedzałem śmiertelnie chorą osobę. Choroba nowotworowa była już bardzo rozwinięta. Lekarze podjęli decyzję o umieszczeniu pacjentki w hospicjum. Patrzyłem na słabą, gwałtownie postarzałą kobietę i zadawałem sobie pytanie: Dlaczego musimy tak bardzo cierpieć? Co myśmy takiego zrobili? Przez moją głowę przetaczała się fala myśli, które były podświadomym buntem wobec nadchodzącej śmierci.
Żyć, żyć, jeszcze bardziej żyć. Wstawać codziennie rano i niezależnie od pogody chwytać w płuca hektolitry rześkiego powietrza. Iść wciąż naprzód! Nic nie może powstrzymać mojej zachłanności!
A jeśli to iluzja, jeśli ja tak samo powoli, właściwie każdego dnia umieram i nieustannie zostawiam za sobą świat, do którego jestem bardzo przywiązany?
Nagle chora kobieta przerwała niezręczną, trwającą od pewnego momentu, ciszę.
Jak spędził ksiądz wczorajsze popołudnie? zapytała uprzejmie.
Byłem na spacerze tu, niedaleko, w parku odpowiedziałem, siląc się na naturalność.
Znam piękne miejsce do spacerów zaczęła swą opowieść kobieta. To jakieś dwadzieścia kilometrów stąd, nad rzeką. Po jednej stronie ścieżki rosną wysokie dęby, po drugiej zaś płynie woda, od której szczególnie w lecie bije przyjemny chłód. Wędrówkę można rozpocząć w różnych miejscach. Ważne jest jednak, aby podczas spaceru wtopić się w rytm płynącej rzeki, aby go poczuć, aby pozwolić się prowadzić. To moje ukochane miejsce.
Reklama
Ze zdumieniem słuchałem opowieści kobiety. Wiedziałem przecież, że ona już nigdy nie będzie mogła tamtędy spacerować. Z trudem unosiła przecież głowę znad poduszki. Skąd więc ta radość w jej słabnącym głosie? Czyżby miłe wspomnienia miały aż taką pozytywną siłę oddziaływania? Powinienem teraz coś odpowiedzieć, ale co? Wszystko będzie dobrze? Tragizm chwili zupełnie mnie sparaliżował. Przecież wiedziałem, że pacjentka jeszcze dziś może umrzeć. Zdobyłem się więc na szczere słowa:
To zdumiewające, że pani, tak bardzo chora, z wielką radością opowiada o ścieżce nad wodą.
Tak, już niedługo tam będę odpowiada kobieta. W moim przypadku nie ma już żadnego bocznego wyjścia, jest tylko droga naprzód. Przygotowuję na nią wszystkich, których kocham, idę, aby spotkać tych, których kocham.
Dziwne... Tak podniosłe słowa zabrzmiały wówczas niezwykle autentycznie. To prawda, kiedy jest się słabym, wtedy każdy, najmniejszy nawet gest, nabiera innego znaczenia. Śmiertelnie chora kobieta miała więc w tej chwili szczególne prawo do wypowiadania tak poważnych słów, które wprowadziły mnie na zupełnie inną płaszczyznę myślenia, zaczęły powoli wyrywać z iluzji.
Można przecież żyć jak ślimak, który niesie ze sobą wszędzie swoją skorupę. Można w życiu ciągle się obwarowywać i odkrywać mimo to z wielkim rozczarowaniem, że wszystko i tak mija. Można jednak żyć jak ta kobieta, dla której śmierć była prawdziwie nowymi narodzinami, niezwykłym etapem w fascynującej podróży. Ona przypominała pięknego motyla, który rozwija właśnie skrzydła do lotu.
Gliniane naczynia
Reklama
A skoro nasze życie nie kończy się, skoro jest fascynującą drogą ku Bogu, wówczas można zupełnie inaczej spojrzeć na to wszystko, co przeżywamy każdego dnia. Myślę, że dramatem naszego wieku jest kryzys nadziei, który przybrał gigantyczne rozmiary. W świadomości wielu społeczeństw cała nadzieja została ulokowana w tym życiu, które trzeba w maksymalny sposób wyeksploatować. Jednak to, co ma nadejść później, jest jak zmiażdżenie skorupy ślimaka, zupełnie bez sensu. Również współczesna kultura próbuje jakoś poradzić sobie z odchodzeniem i ze śmiercią, z pożegnaniami. Dobrym przykładem jest książka autorstwa Cecelii Ahern pt. „PS Kocham Cię”. Głównym motywem powieści są listy, które śmiertelnie chory mąż przygotował dla swojej żony z zamysłem, że będzie czytała je już po jego śmierci. Pomimo idei miłości, która jest silniejsza niż śmierć, odnoszę wrażenie, że nadzieja proponowana przez autorkę obejmuje jedynie ziemski wymiar życia.
Perspektywa, w której żyją chrześcijanie, jest o wiele szersza. Widać to chociażby w dawnych klasztorach, gdzie wprost można podziwiać ideał życia z oczami wpatrzonymi w niebo. Taka postawa nie jest wycofaniem się człowieka z doczesnego życia, nie jest ucieczką, ale właśnie głębokim wyjściem naprzeciw najtrudniejszych tajemnic, jakim musimy stawić czoła. W genialny sposób tę ideę wyraził św. Paweł w Liście do Koryntian, gdy pisał: „Mamy zaś ten skarb w glinianych naczyniach, aby nie z nas, lecz z Boga była ta przeogromna moc” (por. 2 Kor 4, 7). Nasze ciało jest owym nietrwałym, bo przecież ulepionym z gliny, naczyniem, które musi obumrzeć, aby objawił się niezwykły skarb życia wiecznego, podarowany nam przez Boga.
Jestem wdzięczny chorej na raka kobiecie, która pomogła mi to wszystko zrozumieć. Głęboko wierzę, że ona teraz idzie piękną łąką nad rzeką i cieszy się życiem, które nieustannie trwa.
* * *
Ks. Grzegorz Bartko,
ur. 1983 kapłan diecezji zamojsko-lubaczowskiej. Obecnie jest kapelanem Szpitala Sióstr Miłosierdzia Bożego w Ried im Innkreis w Austrii oraz studiuje teologię biblijną na Wydziale Teologicznym UMK w Toruniu