Drogi do świętości
Zwyczajni chłopcy
Michał Tomaszek urodził się w 1960 r. w Łękawicy k. Żywca. Miał dwie siostry i brata bliźniaka. Jako dziecko stracił ojca. Jego dzieciństwo i młodość nie różniło się specjalnie od rówieśników. Jak inni grał w piłkę, chodził do szkoły, miał różne zainteresowania. Był ministrantem. Jego kontakt z franciszkanami rozpoczął się już gdy był dzieckiem – razem z mamą pielgrzymował do sanktuarium w Rychwałdzie, gdzie pracują zakonnicy. Po ukończeniu szkoły podstawowej Michał postanowił kontynuować naukę w Niższym Seminarium Franciszkanów w Legnicy. To właśnie tam, podczas lat nauki rozeznawał swoje powołanie. Po maturze zdecydował się wstąpić do zakonu. „Pragnieniem moim jest praca na misjach, by w ten sposób służyć Bogu i Niepokalanej” – napisał w podaniu do zakonu.
Podobne pragnienia rodziły się w sercu Zbigniewa Strzałkowskiego, dwa lata starszego od Michała. Zbigniew urodził się w Tarnowie, a mieszkał z rodzicami w pobliskiej Zawadzie. Ukończył technikum mechaniczne, po którym przez rok pracował w zawodzie. Po tym czasie zdecydował się odpowiedzieć na wołanie Boże, które usłyszał w sercu. Jak napisał w prośbie o przyjęcie, pragnął służyć Bogu w kraju lub na misjach, gdziekolwiek Bóg go powoła, chciał naśladować św. Franciszka i bł. Maksymiliana Kolbego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zwyczajna praca w niezwykłych warunkach
Reklama
Misyjne pragnienie obu młodych kapłanów spełniło się pod koniec lat 80. ub. wieku. Po święceniach kapłańskich o. Zbigniew pracował w Niższym Seminarium w Legnicy jako wicerektor. W 1988 razem z innym franciszkaninem, o. Jarosławem Wysoczańskim wyjechał na misje do Peru. W 1989 po roku pracy duszpasterskiej w Pieńsku, do braci dołączył o. Michał Tomaszek. Wszyscy trzej pracowali w nowo objętej parafii w Pariacoto. Na jej obszarze znajdowały się aż 73 wioski, do których kapłani w miarę możliwości docierali z sakramentami. Wcześniej na tym wielkim terenie nie pracował na stałe żaden ksiądz. Franciszkanie bardzo szybko zżyli się z ludźmi Andów, którzy do dziś wspominają prostotę i dobroć przyszłych błogosławionych. Misjonarze odwiedzali odległe wioski, udzielali sakramentów i towarzyszyli wiernym w ich duchowej drodze. Oprócz wielkiego głodu duchowego swoich parafian, próbowali także zaspokajać głód materialny, który wówczas był ogromny. W 1970 r. Peru dotknęło trzęsienie ziemi, od lat toczyła się wojna domowa, a za czasów pracy franciszkanów kraj dotknęła susza i rozszerzała się epidemia cholery. Misjonarze pomagali ludziom, dostarczając żywność z Caritas i pomagając w organizacji ujęć wody oraz w tworzeniu sieci wodociągowej, która umożliwiałaby dostarczanie wody pitnej ludziom na odległych terenach. Również w tych wymiarach ich zwyczajna duszpasterska praca nabierała niezwykłego charakteru. Byli bardzo cenieni i kochani przez ludzi, którzy przez wiele lat czekali na kapłanów. O. Michał szczególną troską duszpasterską otaczał dzieci i młodzież. O. Zbigniew ze swoim talentem organizacyjnym był ceniony przez mieszkańców, którzy niejednokrotnie prosili go o radę. Ponieważ pomagał chorym i cierpiącym, ludzie zaczęli nazywać go swoim „doktorkiem”. Życie wokół misji w Pariacoto kwitło i miało wydawać już pierwsze owoce. Jeszcze wtedy nikt nie wiedział, że zostanie ono podlane strumieniem męczeńskiej krwi...
Rosnące zagrożenie
Kiedy franciszkańscy misjonarze rozpoczęli swoją pracę w Peru, w kraju od 11 lat trwała wojna domowa. Komunistyczna Partia Peru „Świetlisty Szlak” próbowała przeprowadzić w państwie rewolucję i objąć władzę. Zniecierpliwieni bojownicy, na czele ze swoim przywódcą Abimaelem Guzmanem, szukali celu ataku, który pomógłby im zdobyć rozgłos i uznanie mas, a tym samym doprowadziłby do przejęcia władzy. Marksistowskie ugrupowanie uważało religię za opium dla mas, dlatego też wybór celu ataku padł na diecezję Chimbote, w której pracowali franciszkanie z Polski. Rozpoczęły się ataki i zamachy na Kościół, jego przedstawicieli oraz budynki. Ówczesny biskup Chimbote Luis Bambaren sam był obiektem dwóch nieudanych zamachów. Ponadto otrzymywał pogróżki. Miesiąc przed śmiercią misjonarzy z Polski, podczas spotkania diecezjalnego bp Bambaren powiedział kapłanom, że terroryści żądają, aby wszyscy księża obcokrajowcy opuścili diecezję, w przeciwnym razie zginą. Wówczas w diecezji pracowało niewielu księży z Peru, znaczną część stanowili misjonarze. Jednak żaden z nich nie zdecydował się wyjechać. Wszyscy zostali ze swoim ludem.
Tragiczny wieczór
9 sierpnia 1991 r. terroryści „Świetlistego Szlaku” wtargnęli do Pariacoto. Szukali wójta, którego również chcieli pojmać. Mieszkańcy wiedzieli, że w wiosce są terroryści. Siostry współpracujące z misjonarzami powiadomiły o tym franciszkanów. Mimo to zaplanowana Msza św. oraz spotkanie, które miało po niej nastąpić, nie zostały odwołane. Po odprawionej Mszy do klasztoru w Pariacoto zapukali terroryści. Wyszedł do nich o. Zbigniew. Po krótkiej rozmowie, w czasie której dołączył o. Michał, napastnicy pojmali ojców i zaprowadzili ich do samochodów skradzionych franciszkanom. Terroryści przedstawili misjonarzom swoje zarzuty, wywieźli poza wioskę i tam rozstrzelali razem z pojmanym wcześniej wójtem.
Kiedy mieszkańcy znaleźli ciała misjonarzy, w całej parafii zapanowała atmosfera smutku i żałoby. Podczas pogrzebu franciszkanie byli żegnani pieśniami i kwiatami. Widać było ogromne przywiązanie i miłość tamtejszych ludzi, jaką żywili do o. Michała i o. Zbigniewa. Już wtedy, mimo smutku i żalu, wielu wierzyło, że zamordowani franciszkanie są w niebie, są świętymi. Decyzja papieża Franciszka podjęta po latach procesu beatyfikacyjnego przypieczętowała nadzieję i radość ludu peruwiańskiego. Ojcowie Michał i Zbigniew będą pierwszymi beatyfikowanymi polskimi misjonarzami męczennikami oraz pierwszymi męczennikami w Peru. Tam dla wiernych stali się Świadkami Nadziei (Testigos de la Esperanza), którzy przypominają, że każdy z nas powołany jest do życia nadzwyczajnego. Do świętości.