Najpierw do kaplicy
Reklama
Warto na własne oczy zobaczyć, czym właściwie na co dzień żyje przytulisko przy Siennej; warto samemu zweryfikować opinie o idealnym porządku, smacznych posiłkach, czystości, pracowitości, braku konfliktów,
pomimo że stu mężczyzn z tzw. marginesu żyje tu przecież pod jednym dachem. Na ile laurka jest prawdziwa?
- Nigdzie nie ma raju na ziemi - wyjaśnia Wyrozumski. - Ale z drugiej strony mamy tu grupę osób, która pozwala wciąż na nowo przywracać wiarę w człowieka.
Wizytę na Siennej zacznijmy więc od serca tego miejsca, czyli od kaplicy Miłosierdzia Bożego na piętrze Przytuliska. Maleńkie pomieszczenie, ze stałą obecnością Najświętszego Sakramentu. Gdy otworzy
się drzwi, długi korytarz tworzy jakby naturalną nawę kaplicy, tym bardziej, że na ścianach rozmieszczono stacje Drogi Krzyżowej. Tę kaplicę w maju ub. r. poświęcił bp Kazimierz Ryczan, a Mszę św. w każdą
niedzielę odprawiają księża z parafii Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Ks. prał. Edward Skotnicki, proboszcz, który od początku duchowo patronuje temu, co dzieje się na Siennej, jest w Przytulisku
częstym gościem. Ostatnio w posługę włączyli się Ojcowie Kapucyni z kieleckiej parafii św. Franciszka z Asyżu przy ul. Warszawskiej.
Marian Wyrozumski, gdy przed dwoma laty został dyrektorem Przytuliska, wprowadził zwyczaj codziennej modlitwy o godz. 8.00 rano. Początkowo był zdecydowany sprzeciw, jak mur - przecież większość nie
modliła się od kilkunastu lat!
- Jesteśmy ateistami - mówili twardo.
- To nic, tylko stójcie i słuchajcie, tylko bądźcie z nami i uszanujcie tych, którzy się modlą.
- Kiedyś było wstyd zrobić znak krzyża, teraz wstydem jest nie być na modlitwie - mówi Andrzej.
- Modlitwa to moje wyciszenie, to wyzwolenie we mnie dobra, pokory - dodaje Józef. Wielu z nich chętnie czyta o św. Bracie Albercie, wielu obrało go sobie za wzór. Dlatego kaplica w pewnym momencie
stała się, po prostu, konieczna. "Chłopcy" dopracowali się grupki "własnych" ministrantów, a na niedzielną Mszę św. o godz. 12.00 przychodzą nawet ludzie z miasta.
Cztery w jednym
Reklama
Pod szyldem "Przytulisko" kryją się cztery punkty pomocowe, integralnie złączone miejscem, ideą oraz osobą szefa i jego współpracowników, czyli dwóch pań, które pomagają w kierowaniu domem. Są to: stołówka
ze świetlicą, dom stałego pobytu, noclegownia dla bezdomnych mężczyzn oraz punkt konsultacyjny ds. uzależnień. Organem prowadzącym, zapewniającym Przytulisku osobowość prawną, jest Fundacja Gospodarcza
św. Brata Alberta, z siedzibą przy ul. Warszawskiej 24. To dyrektor Fundacji Marian Jaworski, przed 6 laty miał pomysł na przytulisko; to on z "tekturowego" budynku po Cefarmie utworzył, olbrzymim nakładem
sił i środków, dom przystosowany do potrzeb schroniska, noclegowni i jadłodajni. Ubodzy mieszkańcy Kielc i okolic dobrze poznali smak zupy i chleba, które codziennie wydaje się na Siennej. Obecnie z darmowych
obiadów korzysta 520 osób, a ponadto 100 mężczyzn, mieszkających w domu na piętrze, tuż nad stołówką i świetlicą. W noclegowni dla bezdomnych mężczyzn można w godziwych warunkach spędzić noc, dostać obiad
i kolację. Ci, którzy włączą się w prace proponowane przez Przytulisko otrzymają także śniadanie. Do noclegowni trafiają ludzie z całej Polski. Niektórzy zostają na stałe. Inni odchodzą, gdy o nie chcą
zaakceptować podstawowych wymogów tego miejsca, tzn. zakazów dotyczących: picia alkoholu, tolerowania brudu, kradzieży, rozbojów.
W pracę punktu konsultacyjnego włączają się m. in. psycholog, psychiatra i niezwykle oddany sprawie - lekarz wolontariusz. To dzięki nim możliwe są wczesne diagnozy różnych uzależnień, kierowanie
na leczenia i konkretne efekty tych działań. - Niczym talizmany przechowuję listy wdzięcznych rodzin, które odzyskały ojców i mężów - opowiada Dyrektor.
Idea domu stałego pobytu powracała wówczas, gdy w kwietniu noclegownię trzeba było zamykać. Co robić z korzystającymi z niej ludźmi? Dlatego, gdy oddano do użytku dobrze przygotowany obiekt, z łazienkami,
prysznicami, małą świetlicą z telewizorem itp., natychmiast zaroił się on ludźmi. Przychodzili zewsząd i znikąd, a zaledwie znikoma część była kierowana przez placówki pomocy społecznej. Dom, aby istnieć
musiał wywiązywać się z płatności wobec instytucji, którym obce jest pojęcie dobroczynności. Pokrycie opłat za gaz, prąd, telefon było przyczyną wprowadzenia opłaty za pobyt stały w wysokości 315 zł miesięcznie.
W tej kwocie jest wszystko, łącznie z ubraniem i nawet - jak tu mówią - pastą do butów. A gdy kogoś nie stać? - To moje zmartwienie - mówi Wyrozumski. - Na pewno nikogo nie wyrzucę.
Trzeba tu wspomnieć, że w ubrania, których brak jest jedną z większych bolączek placówki, regularnie zaopatruje Przytulisko ks. Andrzej Drapała, zastępca dyrektora Caritas diecezjalnej.
Dlatego - za naszym pośrednictwem - mieszkańcy domu apelują o dostarczanie do placówki używanych butów i ubrań dla mężczyzn. Można to czynić codziennie w godz. 8.00-22.00.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Bieda niejedno ma imię
- Najłatwiej operować stereotypem: oto margines społeczny - bo alkoholizm, bo dewiacje. Czy człowiek może ponosić winę za to, iż nie ma wpływu na najważniejsze wydarzenie w swoim życiu, tzn. na fakt narodzin?
- pyta retorycznie Wyrozumski. - Co jest winien chłopak, którego jako noworodka wyrzucono, a potem bezkarnie deprawowały go różne środowiska, by wreszcie musiał opuścić np. poprawczak czy dom dziecka
i całkiem stracić dach nad głową? Zdolniejszych spośród nich wyłuskiwała mafia. Czy ktoś im kiedyś powiedział, co jest dobre, a co złe? Wskazał przykłady, podał rękę? Nie, to stanowczo nie ich wina...
Alkoholizm? Połowa moich chłopców nigdy nie próbowała alkoholu. Większość z nich to prości, mało kreatywni ludzie, którzy nie umieją odnaleźć się w czasach szybkich przemian.
Mieszkańcom Przytuliska przydarzyło się wszystko to, co w ludzkim życiu możliwe. Ojcowie niechciani przez dzieci, ludzie po kolejnej eksmisji; kalecy; próżniacy, którzy nigdy nie parali się żadną
pracą; ofiary rozbitych rodzin, wyrzuceni poza orbitę życia rodzinnego.
Andrzej zaliczył 27 ośrodków w kraju. Wiosną minie rok, jak trafił na Sienną. Jest operatywny, ima się w domu każdego zajęcia, stał się prawą ręką szefa. - On kiedyś zostanie albertynem - przekonuje
Wyrozumski.
- Bezdomny pije nie dlatego, że jest bezdomny, tylko że nikt go nie chce. Jest wykluczony, wyrzucony jak śmieć. A tu mamy przyjaciół. Jest problem, to się go obgada. Człowiek nauczył się wyciągać
rękę do innych.
- Tu nikt nikogo nie drażni - wyjaśnia Janusz, niedawno pochował 19-letnie dziecko, a codziennie jeździ do szpitala, by karmić chorą żonę. - Piłem, nikt normalny by tego nie wytrzymał. Tutaj mam kumpli,
oni mnie pilnują...
Bogdan to weteran, mieszka tu od pięciu lat, z dumą oprowadza wokół domu. - Tutaj chłopaki pracują przy rąbaniu drewna - wskazuje placyk za siatką. - Mnie tu dobrze. Takiego miejsca i takiego szefa,
jak tato nigdzie nie ma na ziemi.
"Tato"
Tak się do niego zwracają, wszyscy chłopcy z Siennej. - Bo taki powinien być ojciec - mówią po prostu. - Wie, że lenistwo to dla nas śmierć, organizuje nam prace i różne zajęcia. Przecież to my obieramy
te sto kilo warzyw dziennie na zupę! On nas uczy życia. I sam codziennie z nami pracuje, a przecież jest dyrektorem, no nie?
Marian Wyrozumski chce pozostać w cieniu. Mówi tylko, że ma dług wobec Pana Boga i społeczeństwa, bo żyje w udanym małżeństwie, ma cudowne córki. - Lata całe przepracowałem w tzw. biznesie i owszem
zarabiałem niezłe pieniądze, aż wyłuskał mnie stamtąd dyrektor Jaworski. Pomagałem mu, aż w końcu utknąłem na Siennej. Koledzy biznesmeni! Pomagając takim, jak moi chłopcy, inwestujecie w samych siebie
- zarówno w wymiarze Boskim (to chyba jasne?), jak i ludzkim. Bo iluś tam ludzi wydartych bezdomności i rozbojom, to mniej kradzieży i rozbojów na co dzień. To lepsza, bezpieczniejsza Polska dla nas wszystkich.
Po prostu - czysty zysk.