Wydaje się, że lata świetności piosenkarka zamieszkała obecnie w Teksasie ma już za sobą. Ubiegłoroczna płyta przeszła niemal niezauważona przez media. Do końca nie wiadomo, czy to efekt ciągłej pogoni
za nowymi gwiazdami czy owoc twórczej niemocy. Gorzowski koncert jednak potwierdził, że warto nie zapominać o Irenie Jarockiej. Tym bardziej, że pretekstem do usłyszenia jej delikatnego, pełnego ciepła
głosu był koncert kolęd. Zanim artystka pojawiła się na scenie, wszystkich zebranych w białym kościółku przywitał tamtejszy gospodarz - o. Józef Koszarny OFMCap. Po chwili w prezbiterium pojawił się Pan
Czarny Fortepian, czyli Janusz Tylman. Elegancki, w garniturze i pod muchą, rozpoczął grać Wśród nocnej ciszy. Pół minuty później rozległy się gromkie brawa - publiczności ukazała się oczekiwana piosenkarka.
Kolejne bożonarodzeniowe pieśni stały się pretekstem do wspólnego kolędowania. Irena Jarocka z łatwością wciągnęła przybyłą publiczność do śpiewu. Dzisiaj w Betlejem, Bóg się rodzi, Lulajże, Jezuniu,
W żłobie leży, Gdy śliczna Panna, Do szopy, hej pasterze - to najbardziej znane spośród całego zastępu zaprezentowanych kolęd. Nie zabrakło kilku amerykańskich, świątecznych utworów (m. in. White Christmas),
a Cichą noc usłyszeliśmy w czterech językach: polskim, francuskim, niemieckim i angielskim. Irena Jarocka nie zapomniała również o swoich przebojach. Wspólnie z wtórującą jej widownią przypomniała m.in.
Śpiewam pod gołym niebem, Beatlemania story czy wywołane na bis Kawiarenki.
Kilkakrotnie piosenkarka w swoich wypowiedziach dawała wyraz swojej tęsknoty za Ojczyzną: "Gdy się mieszka daleko od kraju, to się tęskni za wszystkim co polskie, więc oczywiście za kolędami również".
Widać, że koncerty w Polsce są dla Jarockiej ważnym przeżyciem. Po występie wspólnie z Januszem Tylmanem cierpliwie podpisywali płyty, składali autografy i chętnie rozmawiali z wielbicielami.
Pomóż w rozwoju naszego portalu