Reklama

Niedziela w Warszawie

Nie ma księży na próbę

Sześcioletnia formacja kapłańska jest jak długie narzeczeństwo, to czas rozeznania powołania. Ta droga nie zawsze kończy się przy ołtarzu

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Pochodzą z całej Polski, są w różnym wieku i często mają za sobą bogate doświadczenie życiowe. Łączy ich miłość do Chrystusa i chęć służenia Kościołowi, czyli ludziom dla których zostali powołani. Czasy nie są łatwe, a Pan Bóg ma coraz więcej „pracy” w powoływaniu mężczyzn, którzy chcą poświęcić Mu życie.
– Współczesne powołania są lepsze i gorsze zarazem. Lepsze, bo klerycy są otwarci i wiedzą, że we współczesnym świecie Kościół musi być misyjny. Mają więc wiele pomysłów i bardzo dużo dynamizmu duszpasterskiego. Z drugiej strony społeczeństwo jest coraz bardziej poranione, a więc klerycy też są coraz słabsi – mówi ks. dr Wojciech Bartkowicz, rektor Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego.
W sobotę 28 maja zostanie wyświeconych ponad dwudziestu diakonów w obydwu warszawskich diecezjach oraz w seminarium misyjnym Redemptoris Mater. Kilkunastu w archidiecezji warszawskiej i kilku w diecezji warszawsko-praskiej.

Fizyk, prawnik, konduktor

Reklama

Wśród tegorocznych kandydatów do święceń kapłańskich są diakoni, którzy wcześniej studiowali i pracowali. Jeden przyszedł do seminarium po matematyce, jest też fizyk i prawnik, a nawet doświadczony konduktor z PKP. Wielu z nich doświadczyło życia i dopiero później zapukało do seminaryjnej furty.
Od lat stałą tendencją są późniejsze powołania. Wśród tegorocznych neoprezbiterów alumni, którzy przyszli do seminarium tuż po maturze są mniejszością. – Chyba się do nich zaliczam – z uśmiechem mówi diakon Mateusz Kielarski. – Jednak ja też przed diakonatem wziąłem roczny urlop. Pracowałem i zasmakowałem życia zwykłych ludzi, aby z dystansu popatrzeć na swoje powołanie. Po roku wróciłem na Krakowskie Przedmieście z większą pewnością tego, czego Pan Bóg ode mnie oczekuje.
Urlopy, studia oraz praca są dziś normą w formacji seminaryjnej. – Formacja kapłańska jest coraz bardziej dostosowana do każdego z alumnów. Nawet święcenia odbywają się kilka razy w roku, aby każdy miał szansę dojrzeć do tej decyzji. Młodzi ludzie mają trudność z podejmowaniem decyzji na całe życie, a przecież nie da się być księdzem na próbę – mówi ks. Bartkowicz.
Diakonów, którzy wstąpili do seminarium tuż po maturze i równo po sześciu latach są wyświęcani na kapłanów, można policzyć na palcach jednej ręki. Wśród nich jest dk. Marcin Ziajkowicz, który do warszawskiego seminarium przyjechał aż z okolic Nowego Sącza. – Zaczęło się od tego, że na dzień otwarty do seminarium przyszła moja siostra. To ona rozmawiała z jednym wychowawcą o tym, że jej brat chce zostać księdzem. I tak trafiłem do Warszawy, aż z diecezji tarnowskiej – mówi dk. Ziajkowicz.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Na pierwszy front do lasu

Reklama

Maturzysta z górskiej, nowosądeckiej wioski myślał, że przyjedzie do wielkiego miasta. Plan powiódł się, ale nie od razu. Najpierw był rok w lesie, kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy w Urlach. – Byłem pierwszym rocznikiem, który drogę do kapłaństwa rozpoczynał w Domu Formacji Propedeutycznej. To były roczne rekolekcje, gdzie prawie cała uwaga była skupiona na formacji duchowej i ogólnoludzkiej – mówi dk. Ziajkowicz.
Dom formacyjny w Urlach powstał sześć lat temu, jako przedsięwzięcie dwóch warszawskich diecezji. Trafiają tu kandydaci do kapłaństwa zarówno z Pragi, jak i archidiecezji warszawskiej. Na pierwszym roku alumni są mniej obciążeni wykładami i egzaminami, aby mogli więcej energii poświęcić na modlitwę, rozwój duchowy i osobowy.
– Wcześniej alumni rzucali się od razu w wir nauki. W Urlach utworzyliśmy przestrzeń, aby mieli więcej czasu na rozeznawanie swojego powołania – mówi ks. dr Marek Szymula, wicerektor oraz moderator Domu Formacji Propedeutycznej w Urlach. – Rok propedeutyczny to pierwsza linia frontu. Trafiają do nas bardzo różni ludzie, a my próbujemy im pomóc w tym, aby wybrali właściwą dla siebie drogę.
Część alumnów odchodzi w ciągu pierwszego roku. Inni odchodzą później, bo nie każdy seminarzysta zostaje księdzem. Statystycznie, co drugi alumn przyjęty do seminarium zostaje wyświęcony na kapłana. Ci, którzy z roku propedeutycznego trafiają na Krakowskie Przedmieście i na Pragę są już po pierwszych „szlifach” i łatwiej odnajdują się w seminaryjnej wspólnocie. – Choć na początku mieliśmy bardzo dużo pracy wykończeniowej, to dobrze wspominam ten okres. Urle to był taki obóz przetrwania z dala od rodzinnego domu – mówi dk. Ziajkowicz.
Na pełną ocenę roku propedeutycznego trzeba będzie jeszcze poczekać, bo prawdziwym sprawdzianem zmian formacyjnych w seminarium będzie dopiero ich kapłaństwo i praca duszpasterska. – Jedno jest pewne. Po Urlach dostajemy chłopaków bardziej ułożonych, którzy o wiele lepiej aklimatyzują się do życia w seminarium przy Krakowskim Przedmieściu – mówi ks. Bartkowicz.

Powołanie w powołaniu

Rok propedeutyczny to nie jedyna zmiana jaka zaszła w formacji seminaryjnej w ostatnich latach. Na piątym roku diakoni połowę tygodnia spędzają już w parafiach. Weekendy poświęcają na posługę w duszpasterstwie, a poniedziałki katechizują w szkołach. – To ma ich lepiej przygotować do duszpasterskiej posługi. Gdy po święceniach wylatują z seminaryjnego gniazda, to wiedzą już, że parafialna praca potrafi być trudna. Dzięki temu młody kapłan może uniknąć wielu rozczarowań i zderzenia z twardą rzeczywistością – mówi ks. Bartkowicz.
Również proboszczowie chwalą sobie takie rozwiązanie. – Młodzi księża są bardziej doświadczeni i po świeceniach lepiej czują się w duszpasterstwie parafialnym – mówi ks. prał. Jan Szubka, wykładowca w seminarium oraz proboszcz parafii Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych na Chomiczówce. Pod jego dach co roku trafiają neoprezbiterzy. – Można powiedzieć, że w naszej parafii mamy drugie seminarium. Przecież pierwsze lata kapłaństwa, to bardzo ważny czas, kiedy młody ksiądz odkrywa powołanie w powołaniu, czyli formę duszpasterstwa, w której najlepiej mógłby służyć wiernym.
Życie kapłana w wielkim mieście nie jest takie łatwe. Warszawa nie jest miejscem, gdzie księży nosi się na rękach. Sutanna i koloratka na ulicy jest czasem przedmiotem drwin, a nawet zaczepek. – Najczęściej, to jednak obojętność i odwracanie głowy w drugą stronę. A zdarzyło się, że opluto moją sutannę – mówi dk. Mateusz Kielarski. – Może w moich rodzinnych górach księża są bardziej szanowani, ale w Warszawie jest więcej życia, młodych i duszpasterskiej pracy. Tam ludzie chodzą z przyzwyczajenia pod kościół, a tu przychodzą z przekonaniem do kościoła. Ci, którzy przychodzą są najczęściej świadomymi chrześcijanami – dodaje dk. Ziajkowicz.

Nowy ksiądz w nowym kościele

Dwadzieścia, trzydzieści lat temu droga do kapłaństwa była o wiele prostsza – wiara przekazana w domu i parafii, matura i seminaryjna furta. O ile są rejony w Polsce, gdzie nadal jest dużo takich powołań, to w samej Warszawie są one coraz rzadsze. Życie i powołanie dk. Mateusza Kielarskiego pokazuje jednak, że w stolicy także jest to możliwe.
– Od dziecka mieszkam na Bemowie, gdzie większość ludzi nie jest za bardzo pobożna. To dom i parafia ukształtowały moje powołanie. Rodzice modlili się ze mną, gdy byłem dzieckiem, prowadzili do kościoła. Później byłem ministrantem, a po maturze klerykiem i niebawem mam zamiar zostać księdzem – mówi dk. Kielarski. – Co ciekawe, mam tyle samo lat co parafia św. Łukasza na Górcach, czyli moje kapłaństwo wzrastało razem z tą wspólnotą.
Po wielu latach na jego osiedlu stanął potężny kościół. Diakon uzgodnił ze swoim proboszczem, że w nim odprawi swoją Mszę św. prymicyjną. – Świątynia z zewnątrz wygląda już pięknie, ale w środku jest jeszcze surowa, czyli trochę tak jak ja. Wzrastałem razem z murami tego kościoła i marzyłem, aby w nim odprawić Mszę św. – mówi dk. Kielarski i żartobliwie dodaje: – Moi rodzice są tak szczęśliwi, że planują przyjęcie, jak prawdziwe wesele. Jedyna różnica polega na tym, że rodzina Oblubienicy nic nie dokłada.

2016-05-19 13:02

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Eucharystia - nic ze mnie

[ TEMATY ]

kapłan

świadectwo

Msza św.

bp Andrzej Przybylski

Andrzej Niedźwiecki

Czasem tak trudno uwierzyć, że wszystko, o co chodzi w Eucharystii jest od Niego. Nic, kompletnie nic, z mocy Mszy świętej nie jest od nas. Tylko wtedy gdy sobie to uświadamiam, naprawdę odprawiam Mszę świętą. Bez tego zwyczajnie gram. Może czasem jak najzdolniejszy aktor czy poeta pięknie wypowiadam słowa, silę się na ciekawe treści, ale nie w tym jest moc.

Nie jestem aktorem tylko księdzem, a Msza święta nie jest religijnym teatrem dla podgrzania emocji i zaspokojenia ludzkich gustów. Przy ołtarzu jestem tylko zwykłym narzędziem, a moją najważniejszą rolą jest oddać się całkowicie do dyspozycji Panu. Nawet księdza muszę przestać odgrywać, bo kapłaństwo to nie jest rola tylko sakrament. W dniu święceń zgodziłem się, żeby wszystko przejął Chrystus, żebym żył ja, ale już nie ja, żeby żył we mnie Bóg. Trudno mi czasem uwierzyć, kiedy odprawiam Mszę świętą w pustej seminaryjnej kaplicy, że na ołtarzu umiera mój Bóg, że w tej śmierci jest zbawienie i moc dla całego świata. Zatrzymuję się między słowami liturgii, żeby usłyszeć w nich Boga. I choć nie ma kompletnie nikogo wyraźnie słyszę, że Boga to nie przeraża, że dalej kocha, umiera i zbawia. Choćby wszyscy przestali chodzić na Mszę świętą, Bóg dalej będzie oddawał siebie. Tak trudno uwierzyć, że w tych szybkich słowach, aż nudnych czasem i znanych na pamięć, Bóg robi cuda, o których nam się nawet nie śniło. W pustej kaplicy nie muszę się silić na piękne recytacje, nie ma muzyki i śpiewów, wykwintnej asysty i zapachu kadzidła, a jest przecież ta sama moc, ta sama wielka tajemnica wiary! Choć jestem sam, jest ze mną cały świat, cały Kościół, całe niebo! W kielichu, do którego nalewam zaledwie kilka kropel wina, powstaje Krew Jezusa, której zupełnie wystarcza, żeby obmyć miliony grzechów. W małej, białej hostii rodzi się Ciało Chrystusa, jak jedna tabletka skuteczna na wszystkie choroby świata. Żadna moc Mszy świętej nie jest ze mnie. Sztuka bycia księdzem polega chyba na tym, żeby nie dać się uwieść, że jakaś siła płynie ze mnie. Wiem, że ludzie szukają mądrych, dobrych, zdolnych kapłanów, ale jeśli się na tym koncentrują jeszcze myślą po ludzku, a nie po Bożemu. Moje kapłaństwo jest praktycznie wyłącznie ze względu na Eucharystię. Żeby zrealizować kapłaństwo mógłbym nic innego nie robić jak tylko celebrować Eucharystię. Obym tylko pamiętał, że jestem zwykłym narzędziem w rękach Pana, że to On, a nie ja błogosławi, rozdaje Siebie, składa dziękczynienie i daje się połamać. Tak trudno uwierzyć, że to samo działanie, że ta sama zbawcza moc płynie z pokornej Mszy świętej odprawianej w zimnym kościele, w powszedni dzień, z kiepskim zaangażowaniem księdza i z kilkoma starszymi paniami w ławkach. Bóg jeden wie, ile dla nas robi przez te wszystkie zziębnięte Eucharystie, przez ekspresowe Msze święte w drodze do pracy, przez tę zwykłość, że aż szarość starszych kobiet, które jak prorokini Anna przychodzą codziennie do świątyni, wierząc, że doczekają się wreszcie spotkania z Jezusem oko w oko.
CZYTAJ DALEJ

Watykan/ Wiceprezydent USA na liturgii Męki Pańskiej w bazylice Św. Piotra

2025-04-18 17:29

[ TEMATY ]

Watykan

Wielki Piątek

Wiceprezydent USA

PAP/ETTORE FERRARI

Wiceprezydent USA JD Vance i jego żona Usha Vance wraz z dziećmi uczestniczą w wielkopiątkowej mszy Męki Pańskiej w Bazylice Świętego Piotra w Watykanie

Wiceprezydent USA JD Vance i jego żona Usha Vance wraz z dziećmi uczestniczą w wielkopiątkowej mszy Męki Pańskiej w Bazylice Świętego Piotra w Watykanie

Wiceprezydent USA J.D. Vance, składający wizytę w Rzymie, przybył w Wielki Piątek z rodziną do bazyliki Świętego Piotra na liturgię Męki Pańskiej. Po raz pierwszy tak wysoki rangą przedstawiciel władz Stanów Zjednoczonych uczestniczy w Watykanie w tym nabożeństwie.

Liturgii przewodniczy jako delegat papieża Franciszka prefekt Dykasterii ds. Kościołów Wschodnich kardynał Claudio Gugerotti.
CZYTAJ DALEJ

Abp Depo: Wielki Piątek to nie teatr

– W każdej Eucharystii Jezus oddaje swoje życie za nas. To nie jest teatr, to jest zaproszenie – powiedział abp Wacław Depo. W Wielki Piątek metropolita częstochowski przewodniczył Liturgii Męki Pańskiej w bazylice Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Zawierciu.

W homilii hierarcha przypomniał, że „Chrystus zbawił nas nie za cenę czegoś przemijającego – złota czy srebra, ale za cenę swojej Krwi, męki i śmierci, abyśmy mieli życie wbrew prawu śmierci”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję