Ludzie nie poszli głosować w niedawnych wyborach uzupełniających do senatu. To znaczy do urn poszedł średnio co trzydziesty uprawniony do głosowania. "Wokół trzech procent oscylowała frekwencja podczas niedzielnych wyborów uzupełniających do senatu w większości zagłębiowskich gmin" - opisywał wybory w Zagłębiu Dziennik Zachodni z 27 czerwca. Najwięcej poszło do urn w Żarnowcu i Pilicy. W innych gminach było już tylko gorzej. Jaki był powód takiego stanu rzeczy? Motywy nieobecności w lokalach wyborczych były z pewnością wielorakie. Po pierwsze nie poszli do urn ci, którzy nigdy tam nie chodzą, czyli prawie połowa społeczeństwa. Obywatele, którzy nie czytają gazet i nie oglądają telewizji lokalnej, najzwyczajniej w świecie nie wiedzieli, że jest elekcja. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek dowiedzą się, że jakaś się odbyła. Inna część nieobecnych uznała, że prerogatywy izby wyższej parlamentu są tak niewielkie, iż szkoda "marnować" czas na pójście do lokalu wyborczego i wyrażenie swej woli na kartce. I wreszcie tacy, którzy uczestniczyli do tej pory w elekcjach prezydenckich i parlamentarnych. Ich nieobecność to efekt zniechęcenia do polityki i polityków. Wotum nieufności względem całej klasy politycznej. Frustracja związana z poczuciem braku wpływu na postawy, decyzje, działania wybieranego kiedyś polityka. Nieobecność tych ludzi przy urnach wyborczych jest niewątpliwie porażką młodej polskiej demokracji. Trudno oszacować, jak wielu obywateli właśnie tak motywowało swoją decyzję. Gdyby było naprawdę wielu, trzeba by mówić o kryzysie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu