Jaki był cel tej podróży? Ponad 30 lat temu siostry felicjanki z Polski założyły w Kenii pierwszą placówkę misyjną. Obecnie pracuje tam pięć polskich sióstr i około siedemdziesiąt kenijskich. Siostry opiekują się ubogimi dziećmi, pracują w szkołach i przedszkolach, posługują w szpitalach i hospicjum dla chorych na raka i AIDS. Pojechaliśmy tam, aby spotkać się z siostrami i ich podopiecznymi i aby z bliska przyjrzeć się ich pracy, a po powrocie opowiadać o tym naszym rodzinom, uczniom i znajomym. Chcemy propagować „Adopcję na odległość”, czyli dać możliwość ukończenia szkoły kenijskim dzieciom.
Reklama
Przed wyjazdem mieliśmy mgliste pojęcie o pracy sióstr, nauczycieli czy lekarzy w tym kraju. Każdy z nas o tym czytał, oglądał zdjęcia i filmy. Jednak znać teorię, a zobaczyć na własne oczy – to nie to samo. Wśród naszych znajomych są tacy, którzy pytają, dlaczego pomagamy dzieciom na innym kontynencie, kiedy tak dużo mówi się o głodnych dzieciach w Polsce? Jedno drugiego nie wyklucza. Kościół (czyli my) codziennie pomaga ludziom ubogim, zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami. Ubogie dzieci w naszych szkołach mogą liczyć na darmowe posiłki i podręczniki oraz innego rodzaju pomoc socjalną, a kenijskie takiego wsparcia nie mają. Jeżeli im nie pomożemy, nie będą chodziły do szkoły. Należymy do jednego Kościoła i mamy obowiązek otwierać się na potrzeby każdego człowieka. Pan Jezus powiedział: „Idźcie na cały świat…”. Nie można głosić Ewangelii głodnym ludziom. Trzeba ich najpierw nakarmić, a potem mówić o Bogu. Właśnie tak staramy się postępować.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Czy mieliśmy jakieś obawy związane z tym wyjazdem? Jeżeli nawet takie były, to zapomnieliśmy o nich już na lotnisku w Nairobi, gdzie siostry felicjanki, które widzieliśmy po raz pierwszy w życiu, powitały nas jak najbliższą rodzinę. Od tego momentu pełni ufności realizowaliśmy program przygotowany przez s. Marię Rut Stawską i czuliśmy się bezpiecznie. Na początku naszej wizyty w Kenii zostaliśmy zaproszeni na spotkanie z kardynałem Nairobi. „Macie piękną odpowiedzialność, bo jesteście tymi, którzy wskazują drogę innym. Otrzymaliście dar, z którego powinniście być dumni” – to przesłanie kenijskiego kardynała do polskich katechetów. Uczestniczyliśmy też we Mszy św. sprawowanej w Nuncjaturze Apostolskiej, po której spotkaliśmy się z Nuncjuszem Apostolskim w Nairobi.
Reklama
Następne etapy naszych „rekolekcji w drodze” to Dom Formacyjny Sióstr Felicjanek w Embu. Były tam śpiewy, tańce i specjalne ciasto, którym według kenijskiej tradycji częstuje się gości. Tańczyliśmy razem z siostrami w strojach, w które nas siostry ubrały. W szczególny sposób przeżywaliśmy Msze św., w czasie których były śpiewy, taneczne procesje z darami i długie, radosne dziękczynienie. Nasze ręce same klaskały, nogi same się poruszały, a usta uśmiechały. Tak bardzo odczuwaliśmy tę jedność Kościoła, o której do tej pory słuchaliśmy i nauczaliśmy. Na pewno w Polsce nie wszystkim by się podobały tańce przed ołtarzem, jednak moglibyśmy nauczyć się od Kenijczyków chwalenia Pana Boga całym sobą, bez oglądania się na innych. Podczas tych Mszy św. uświadamialiśmy sobie nasze „skostnienie”, wynikające być może z tego, że Mszę św. traktujemy jako obowiązek, a nie jako wielki dar spotkania z Jezusem Chrystusem, naszym Przyjacielem. Co zrobimy z tymi obserwacjami? Czy pójdą za tym jakieś postanowienia?
W Embu przedstawiono nam kilkoro dzieci, które „adoptowaliśmy”. Było to wzruszające spotkanie. Co można powiedzieć dziecku, które opowiada smutną historię swojego życia (brak rodziców, głód, strach), a na końcu mówi, że chciałoby być inżynierem czy lekarzem? Można było tylko obiecać, że się zrobi wszystko, żeby mu pomóc w realizacji marzeń.
W Centrum Katechetycznym w Nyeri spotkaliśmy się z przyszłymi katechetami, przygotowującymi się do tej trudnej pracy. Podziwialiśmy ich śpiew, którym chwalili Pana Boga oraz dowiedzieliśmy się, jak wygląda ich codzienne życie: studiowanie, modlitwa, praca we wspólnym gospodarstwie (tutaj też było miejsce na refleksję).
Reklama
Na naszym szlaku były też: Kyeni – pierwsza placówka sióstr felicjanek w Kenii oraz Matiri – kolejne miejsce posługiwania sióstr. Wielkie przeżycia to spotkania w szkołach i szpitalach. Uczniowie sami prowadzący modlitwę (głośny, radosny śpiew) i ich roześmiane twarze podczas spotkań z nami. Szpitale, które nie przypominają naszych; z chorymi leżącymi w przepełnionych salach, w warunkach, które trudno byłoby nazwać bezpiecznymi dla zdrowia. Z innego punktu widzenia, coś wielce budującego: ogromne zaangażowanie ludzi, którzy tym chorym służą. W Kenii z powodu trwającego już trzeci miesiąc strajku lekarzy w państwowych szpitalach punkty medyczne prowadzone przez Kościół są oblegane przez chorych, bo tam lekarze służą im z całkowitym oddaniem.
Reklama
Kolejnym etapem na naszym pielgrzymim szlaku była placówka, w której siostry felicjanki posługują dopiero od roku. Kipsing – to w opinii nas wszystkich cudowne miejsce. Osada na pustyni, otwarta przestrzeń, piękne widoki, a nocą – niebo pełne gwiazd. Brakuje prądu, bieżącej wody, nie ma dostępu do Internetu, a telefony komórkowe nie działają, bo nie ma zasięgu. W buszu dookoła mieszkają plemiona Samburu i Masajów, ludzie o bogatej kulturze, pielęgnujący swoje tradycje, ubrani w piękne stroje. Żyją w sposób, który trudno nam zrozumieć, ale wzbudzający nasz szacunek. Są szczęśliwi, bo się nie spieszą, nie gromadzą dóbr materialnych, cieszą się tym, co mają (i znowu mieliśmy temat do refleksji). Uczestniczyliśmy razem w niedzielnej Eucharystii, trwającej ok. 2,5 godziny, czego nawet nie zauważyliśmy, bo było to pełne wiary, radosne wychwalanie Pana Boga. Odwiedziliśmy ich wioski i byliśmy zapraszani do ich domów. Trudno to opisać komuś, kto w takim miejscu nigdy nie był. Warunki trudne, bez śladów cywilizacji w naszym rozumieniu, a ludzie uśmiechnięci, otwarci, gościnni, witający gości tańcem i śpiewem. W Kipsing znajduje się szkoła z internatem. Zostawiliśmy tam zebrane w Polsce pieniądze, materace, kukurydzę. Dzieci przygotowały dla nas inscenizację (tańce charakterystyczne dla zamieszkujących tę ziemię plemion). Spotkaliśmy się z nauczycielami i uczniami. Każdy polski nauczyciel, który narzeka na warunki pracy w swojej szkole, powinien tam pojechać i patrząc na zaangażowanie tamtych nauczycieli, przypomnieć sobie, co to znaczy powołanie do zawodu nauczyciela. Dzieci w Kenii bardzo chcą się uczyć, bo wiedzą, że to dla nich jedyna szansa na polepszenie warunków życia. W tym miejscu doświadczyliśmy od ludzi, żyjących w tak surowych warunkach tyle życzliwości, że bardzo trudno nam było wyjeżdżać. Ze wzruszeniem i żalem opuszczaliśmy Kipsing.
W kolejnym miejscu – Nanyuki – odwiedziliśmy hospicjum prowadzone przez siostry felicjanki. Tam podarowaliśmy wózek inwalidzki pewnej pani, której był bardzo potrzebny, a nie miała możliwości go kupić. Otrzymaliśmy od niej obietnicę modlitwy w naszej intencji. Co można powiedzieć o cierpieniu ludzi, których widzieliśmy: chorych na raka lub na AIDS? Możemy tylko opowiadać o pełnym miłości zaangażowaniu pracowników tego hospicjum, którzy z uśmiechem na twarzy pielęgnują swoich podopiecznych, pomagają im godnie żyć i znosić cierpienie. Siostry felicjanki są tam (w innych placówkach również) bardzo kochane za to, co codziennie robią na chwałę Bożą i ku radości ludzi.
W czasie ostatniej Mszy św. na kenijskiej ziemi ks. Paweł poprosił nas o odpowiedź na pytanie: „Z czym wracamy do Polski?”. Nasze odpowiedzi można połączyć w jedno wspólne świadectwo: wracamy z wielkim poczuciem wdzięczności za dar spotkania z ludźmi otwartymi, szczerymi, gościnnymi, pełnymi żywej wiary i radości z uczestniczenia w Eucharystii; ludźmi o bogatej kulturze, którą tak pięknie potrafią pielęgnować. Jesteśmy oczarowani ich gościnnością, a dzięki niej przypomnieliśmy sobie o polskiej gościnności, z której kiedyś byliśmy znani w świecie. Wyjeżdżamy z obrazem Kościoła ubogiego, o którym mówi papież Franciszek; Kościoła misyjnego: miłosiernego i służebnego. Jesteśmy pod wrażeniem tego, jak dobrze kenijscy biskupi znają swoje „owieczki” i jak się o nie troszczą. Rola Kościoła w Kenii to przede wszystkim pomoc, a potem mówienie o Chrystusie, od którego otrzymujemy wszelkie dobro. Doskonale wpisują się w nią również siostry felicjanki, które tam posługują. Wracamy z poczuciem obowiązku niesienia pomocy, ale też z postanowieniem głębokiego rachunku sumienia na temat naszego sposobu życia i przeżywania wiary (szczególnie uczestniczenia we Mszy św.), naszego stosunku do bliźniego. Jeżeli zachowamy w pamięci obrazy, które widzieliśmy w czasie tej podróży, czyli naszych „rekolekcji w drodze”, to na pewno coś się zmieni w naszym życiu na lepsze. Już teraz z głębokim przekonaniem zachęcamy wszystkich do „adopcji na odległość”. Każdy z nas będzie z wielkim zaangażowaniem mówił swoim uczniom (i nie tylko) o tym, co widział i czego doświadczył. Po tym, co przeżyliśmy, po prostu inaczej się nie da…
Z całą pewnością otrzymaliśmy o wiele więcej, niż tam zostawiliśmy.