Guy Ritchie dla wielu może być reżyserem anonimowym. Lepiej mają czytelnicy kolorowych pism, bo mogą go skojarzyć z gwiazdą pop Madonną, której był mężem. Widzowie z lepszą pamięcią mogą go kojarzyć z filmami: ciekawym – „Porachunki”, który w 1999 r. został najwybitniejszym brytyjskim filmem roku – i fatalnym – „Rejs w nieznane”, uhonorowanym w 2003 r. 5 Złotymi Malinami. Nowy film Guya Ritchie’ego – „Król Artur: Legenda miecza” – raczej żadnej z tych nagród nie dostanie. Pierwszej dlatego, że tym razem to koprodukcja australijsko-amerykańsko-brytyjska. Drugiej dlatego, że choć temat jest oklepany, obraz ma w sobie coś świeżego. Chyba to, że cała bajkowa maskarada została nakręcona jak komedia gangsterska, w tempie kina akcji, z teledyskowym montażem i energetyczną muzyką. Efekty specjalne, wątek miłosny i scenariusz nie rzucają wprawdzie na kolana, ale rekompensuje to dobre rzemiosło reżysera, a także odtwórcy głównej roli – Charliego Hunnama.
Pomóż w rozwoju naszego portalu