Opowieść o Fabryce Ceramiki Budowlanej "Jopek" brzmi jak utopia, a w najlepszym wypadku jak historia o szklanych domach. Raz w miesiącu pracownicy zakładu gromadzą się przy stole nakrytym białym obrusem. Przyłapanych "po spożyciu" nie wyrzuca się na bruk. " Jopek" został w tym roku laureatem nagrody "Bóg zapłać".
Wejście do fabryki jest dobrą wizytówką zakładu i przypomina
po trosze fragment zespołu wypoczynkowego. Jednopiętrowy budynek
administracyjny wykonano z materiałów produkowanych przez filie fabryki:
czerwona dachówka pochodzi z katowickiego "Jopka", podobnie zadaszenie
przed wejściem do budynku i w furtce ogrodzenia. Trawnik z zieloną
trawką i iglakami przecina chodnik z czerwonej kostki. Obok budynku
mały staw odbija w lustrze wody logo firmy. Teren fabryki mieści
halę produkcyjną z osiągającym temperaturę ponad tysiąca stopni piecem.
Przed halą gotowe klinkierówki na paletach, opakowane folią, czekają
na odbiorców.
W gabinecie dyrektora zaraz po wejściu obok krzyża na
ścianie przykuwa uwagę stojąca na stole klepsydra. Wszystko od niej
bierze początek. Ziarenka piasku przesypują się przez szklane przewężenie,
widzialnie odmierzając czas. Dokładnie 2 minuty i 20 sekund. Tyle
czasu otrzymuje każdy z kierowników małych zespołów na sprecyzowanie
podczas cotygodniowych zebrań problemów w zakładzie. Tyle samo czasu
na wypisanie na kartce trzech istotnych problemów. Przy najważniejszych
Rada Zakładowa stawia literkę "P" - pilne, przy mniej ważnych - "
W". Rozwiązywane będę tylko te pierwsze.
Krucjata trzeźwości
Reklama
Mieszanka gliny, piasku i bazaltu poddana specjalnej obróbce
daje klinkierówkę. Ten szlachetny gatunek cegły służy do budowania
domowych kominków i co bogatszych elewacji budynków. Technologia
jej wytwarzania stawia przed pracownikami wysokie wymagania.
Do obsługi specjalnego pieca na jednej zmianie staje
50 osób. Ośmiometrowy kolos rozpalany jest raz na 10-15 lat, ogień
musi być strzeżony, nie może zagasnąć - zupełnie jak w świątyni Westy.
Proces uruchamiania pieca trwa jeden miesiąc, a wygaśnięcie ognia
grozi zniszczeniem urządzenia.
W "Jopku" liczy się solidność i trzeźwość umysłu: dosłownie
i w przenośni. Dyrektor stanął przed problemem alkoholizmu pracowników.
Kiedyś na nocnej zmianie przyłapano kilku chwiejących się na nogach.
Rozpoczęły się zwolnienia. Na miejsce odchodzących przyjmowano nowych.
W efekcie zamiast problem zlikwidować, tylko go przesunięto w czasie.
Nowi byli przecież wcześniej zwalniani za alkoholizm w innych zakładach.
Za porozumieniem stron można było wymazać tę adnotację w papierach.
Ratunkiem dla "nadużywających" okazali się ojcowie kapucyni.
I był to strzał w dziesiątkę. Służbowym samochodem do ośrodka Kapucynów
w Zakroczymiu udała się grupa na prelekcję o trzeźwości. Wracając
otrzymali plakaty o tej tematyce. - To teraz, panowie, powiesicie
plakaty w zakładzie - powiedział dyrektor. - Panie dyrektorze! Trzydzieści
lat piję i mam wieszać takie rzeczy przy kolegach - wzbraniał się
jeden. - To może w nocy? - A przyjdź pan w nocy - usłyszał. Po akcji
plakatowania zakładu drugi wyjazd służbowym samochodem odbył się
do Żyrardowa na wszycie esperalu. Wcześniej w gabinecie dyrektora
w obecności własnej żony i dzieci należało złożyć deklarację o podjęciu
leczenia. Po esperalu była możliwość uczestniczenia w grupie "AA"
. Na dzień dzisiejszy problem alkoholizmu w "Jopku" zmarginalizował
się.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ojciec Święty w "Jopku"
Reklama
Droga do magazynu technicznego prowadzi przez czytelnię i wypożyczalnię
książek i kaset. Zwykle każdy z pracowników musi przejść przez to
miejsce, kiedy przychodzi do magazynu np. po rękawice czy narzędzia.
- Na wsi czytelnik przychodzi do biblioteki, jeśli ma do niej nie
dalej niż 3 km, w mieście - 3/4 kilometra, w "Jopku" jest bliżej
- śmieje się dyrektor. Niewielki kąt wygospodarowali pracownicy.
Poszli do dyrektora. Nie miał nic przeciwko. Z materiałów "Jopka"
zbudowali ścianę działową, ułożyli posadzkę. Nad półkami zawiesili
krzyż i symbol Wielkiego Jubileuszu.
Kluczem doboru kaset były filmy bez przemocy, a książek
- tematyka dotycząca małżeństwa i rodziny. Nie bez powodu. Wśród
tutejszych rodzin nie dzieje się dobrze. Alkohol? Pan Mirek z czytelni
znacząco kiwa głową. - Nie tylko. Jest dużo problemów w rodzinach.
Mężowie niezbyt dobrze odnoszą się do żon. Jak ktoś przeczyta książkę
z czytelni, powie drugiemu, że pomogła, to i ten drugi przyjdzie.
Obok książek jest też prasa religijna.
Największym zainteresowaniem cieszą się kasety. Po tę
o pielgrzymce Ojca Świętego do Ziemi Świętej pan Mirek jeździł aż
do Łodzi. Mieli ją jako jedni z pierwszych, tuż po wydaniu. Zainteresowani
zrobili na ten cel składkę po złotówce. - Wtedy wiadomo, że przyjdą
i wypożyczą. To lepsze niż drobne opłaty za wypożyczenie. - Jak zaniosę
kasety tym moim gnoj... dzieciom, to też jest w domu spokój... Aż
się żona dziwi, co one tam robią w pokoju. Wychodzi sprawdzić - i
żony też nie ma - opowiada pan Mirek. Czytelnię i wypożyczalnię poświęcił
w tym roku bp Alojzy Orszulik. Podobnie jak i zakładową kaplicę.
Mniej się przeklina
Zakładowa kaplica mieści się za stołówką, w hali produkcyjnej.
Małe pomieszczenie zajmuje przykryty białym obrusem stół. W centralnym
miejscu nad nim Tabernakulum. Jest też krzyż i obraz Matki Bożej.
Wystrój zwieńcza upięty materiał w żółto-niebiesko-białym kolorze.
Z kaplicy wyprowadzone jest nagłośnienie na korytarz. W pierwszy
piątek miesiąca miejscowy proboszcz sprawuje Eucharystię o godz.
14 na styku dwóch zmian. Przychodzą też ludzie spoza fabryki. Modlitwę
wiernych i procesję z darami przygotowują pracownicy. Proboszcz homilię
dostosowuje do okoliczności. Czasem trzeba powiedzieć o uczciwości,
czasem o wychowaniu dzieci. Na zakończenie wygłaszany jest patriotyczno-religijny
wiersz. Po Mszy św. pracownicy siadają przy stołach nakrytych białym
obrusem. Jest kawa, herbata, ciasto, pieśni patriotyczne lub harcerskie.
Święta narodowe - 3 maja, 11 listopada - akcentuje się wywieszeniem
biało-czerwonej flagi.
- Czy Msza św. coś w was zmieniła? Coś wam daje? - pyta
dyrektor. Najpierw jest cisza, a potem pada jedno zdanie: - Mniej
się przeklina.
NPR
Przed półrokiem do "Jopka" zaproszono państwa Strusów z Ligii
Małżeństwo-Małżeństwu na przeprowadzenie kursu naturalnego planowania
rodziny i odpowiedzialnego rodzicielstwa. Zaproszone miejscowe media
pytały, dlaczego taki kurs w zakładzie. To ingerencja w prywatność
pracowników. Dyrektor chwyta się przykładu wprost z fabryki. - A
jeśli kupi pan paletę cegły i okaże się, że zamiast w pierwszym gatunku
jest w trzecim? Do kogo wtedy pan się udaje? Do dyrektora zakładu?
Dlaczego? Pakowałem nie ja, ale pracownik... Zależy mi na uporządkowanych
relacjach rodzinnych moich pracowników, a wiem, że tam nie dzieje
się najlepiej - mówi dyrektor. - Lepszy pracownik to lepsza praca.
Odpowiedzialni ojcowie i mężowie będą też odpowiedzialnymi pracownikami...
Jeśli kogoś drażnią względy altruistyczne, to może jako pracodawca
przełożyć je na egoistyczne.
"Jopek" oprócz problemów rodzinnych rozwiązuje podstawowy
problem bezrobocia w okolicy Radziejowic. Zatrudnia 250 osób. Głównie
są to mężczyźni, właściciele małych, niedochodowych gospodarstw rolnych.
Bóg zapłać
W gabinecie dyrektora jedna z półek przeznaczona jest na dyplomy
i statuetki. Ostatnia to przyznana na tegorocznych majowych targach
budowlanych "Murator" nagroda Ministra Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast
Sławomira Najningera. "Bóg zapłać" jest dla "Jopka" pierwszą nagrodą
odnoszącą się nie do wyrobu, ale metod kierowania firmą. Miesięcznik
Powściągliwość i Praca, przyznający "Bóg zapłać", w uzasadnieniu
podaje długą listę: za kierowanie ludźmi i zarządzanie zakładem zgodnie
z zasadami katolickiej nauki społecznej, działalność wychowawczo-edukacyjną
wśród pracowników, kształtowanie postaw patriotycznych, pracę trzeźwościową,
zorganizowanie na terenie zakładu Mszy św.
- Do każdego działania potrzeba dyrygenta i serca - mówi
o swojej pracy Tomasz Dąbrowski, od trzech lat dyrektor radziejowickiej
fabryki. Dyrygentury uczył się w szkole zarządzania i marketingu,
a obecnie w Klubie Katolickich Pracodawców św. Józefa. - Sterowanie
zespołem to stworzenie atmosfery otwartości i trzymanie się określonych
zasad - mówi. - Czasem musi minąć kilka miesięcy, aby się do siebie
dopasować. Jest to praca organiczna, od podstaw. Może na początku
mało wdzięczna, ale z czasem przynosi efekty, a potem działa jak
mechanizm. Jeśli zdarzy się, że nie mogę być obecny na spotkaniu,
to wyznaczam kogoś z zarządu i spotkanie przebiega bez zakłóceń.
Szkoła, w której najlepiej uczą posługiwać się sercem, mieści się
tam, gdzie przynajmniej raz w tygodniu powinien udawać się katolik.