Nie jesteśmy jedynym narodem, który Matkę Bożą nazywa swoją Królową. Wcześniej zrobili to Francuzi, Węgrzy i Włosi. Nieco później - Meksykanie. A niezależnie od partykularnych intronizacji jest Ona przecież
Królową Nieba i Ziemi, w tym również Polski. I to nie z ludzkiej inicjatywy. Królowanie Matki Bożej jest udziałem w królowaniu Jej Syna, któremu zostały poddane wszelkie władze i moce i panowania. Każdy
z nas, chcąc nie chcąc podlega Jego władzy. Jako istota wolna może tylko nie chcieć świadomie wypełniać Jego nakazów. Ale to nie znaczy, że Bóg nie decyduje o życiu i śmierci np. ateistów. W sensie zewnętrznym
Królestwo Boże jest bowiem jak sieć zagarniająca ryby wszelkiego rodzaju, bez pytania ich o zgodę.
W znaczeniu wewnętrznym - duchowym, Królestwo Boże jest tam, gdzie wolę Bożą traktuje się jako świętą i niepodważalną. Granice tego królestwa przebiegają przez środek naszych serc i każdego dnia mogą
się powiększać lub kurczyć. W tym znaczeniu świadome uznawanie królowania Chrystusa i Jego Matki ma najgłębszy sens jako akt pobożności.
Nazywanie Matki Bożej Królową Polski jest więc zadeklarowaniem szczególnej gorliwości w spełnianiu Jej słów: "Uczyńcie wszystko, cokolwiek Syn mój wam powie". Jest to w praktyce uroczyste ślubowanie
wyjątkowego zatroskania na polskiej ziemi o życie treścią Dekalogu, Ośmiu Błogosławieństw i Przykazania Miłości.
Tytuł Królowej Polski brzmi dziś trochę archaicznie. Przeminęły bowiem czasy monarchów. A tam, gdzie się jeszcze ostali, pełnią rolę turystycznych atrakcji. Brytyjska królowa nie ma przecież nic do
powiedzenia w sprawach państwa.
A co z Królową Polski? Nie chodzi przecież o to, by Ją uczcić raz do roku, ale żeby w codziennym postępowaniu kierować się wolą Jej Syna. W przeciwnym razie czcigodny tytuł mógłby brzmieć jak szyderstwo.
Pomóż w rozwoju naszego portalu