Najsłynniejsze dzieło malarskie Leonarda da Vinci – Ostatnia Wieczerza – jest freskiem. Oznacza to, że malujący go artysta miał tylko jedną szansę, jedną próbę. Źle namalowanego fresku nie sposób bowiem poprawić, nie można zmienić malowidła, które wsiąka w ścienny tynk. Zazwyczaj w takim momencie człowiek jest stremowany. Leonardo da Vinci stworzył jednak arcydzieło.
Każda Msza św., którą odprawiam, jest takim jedynym i niepowtarzalnym freskiem. Nie da się cofnąć niedbałych gestów, nie da się ponownie zebrać rozproszonych myśli, wymazać wypowiedzianych słów czy przywrócić uderzeń wzruszonego serca. Każdą Mszę św. można „namalować” tylko raz – dobrze albo źle. Takie dzieło zostanie przez aniołów zaniesione do „niebieskiej pinakoteki”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Niektórzy malarze próbowali uchwycić scenę innej wieczerzy – wieczerzy w Emaus. Rembrandt zostawił nam wiele wersji tego wydarzenia. Poszukiwał sensu tej wieczerzy. Tworzył opowieść. W początkowych wersjach Jezus spoczywa w cieniu, nierozpoznany przez uczniów. Na ostatnim obrazie, najbardziej dojrzałym, Chrystus, podobnie jak w Wieczerniku, zajmuje centralne miejsce kompozycji.
Reklama
Czym różni się wieczerza w Wieczerniku od spotkania w Emaus? Którą wieczerzę sprawuję przy ołtarzu? Spotkanie w Wieczerniku było początkiem wiecznej obecności Jezusa na ziemi – obecności w Eucharystii. Nie zaprosił On uczniów, żeby z Nim pozostali, ale raczej, aby przyjęli Jego nieustanną obecność pośród nich. Przyszedł, aby zostać. Oni jeszcze tego nie zrozumieli. Patrzyli tylko na to, co się dzieje na zewnątrz: na aresztowanie, na śmierć, na grób. Nie rozumieli, że On musiał to wszystko przeżyć, aby z nimi zostać. Więc po Jego śmierci odeszli, ukryli się, a dwóch z nich opuściło miasto. Na szczęście nie odeszli daleko, nie w sensie odległości, ale nadziei swojego serca. Wieczerza w Emaus była powstrzymaniem ich ucieczki. Jezus pojawił się, by zostać, i ponownie zaprosił ich do przyjęcia Jego obecności. Oni zaś rozpoznali Go, ponownie przyjęli i powrócili do Jerozolimy, a jeszcze bardziej do tego, kim powinni być. Odzyskali tożsamość, uratowali obecność.
Wieczernik – przyszedł, aby zostać. Emaus – przyszedł, aby zatrzymać ucieczkę.
A gdzie w tym wszystkim jest moja Msza św.? Może pośrodku? Gdzieś między Wieczernikiem a Emaus...
Na pewno Msza św. zatrzymuje ucieczkę moich myśli, mojego serca. Broni mnie przed logiką tego świata. Kapłaństwo, rozszarpywane przez mnóstwo bieżących problemów, powraca w tym momencie do źródła. Odzyskuję tożsamość. Niczym Rembrandt po wielu próbach zaczynam na powrót rozumieć, że Chrystus musi być w centrum.
Przez krótką chwilę trzymam w ręku Ciało Pana. Myślę niekiedy, jak sprawić, aby ta chwila trwała cały dzień. On mnie powstrzymuje przed ucieczką do Emaus. Dzięki codziennej obecności Boga we mnie ja również jestem tam, gdzie powinienem być.
Przyjmując obecność Boga, sam staję się obecny.