"Caritas - miłosierdzie jest piątą Ewangelią, a może sprawdzianem czterech". Te słowa Metropolity Przemyskiego zapisane w jednym z Jego listów pasterskich "stały się ciałem"
w ostatni dzień maja tego roku. Zdarzyło się to w Rajskiem, maleńkiej miejscowości należącej do parafii Wołkowyja. Kiedy zajechaliśmy z Księdzem Arcybiskupem na miejsce,
to co przykuwało uwagę to monumentalna bryła potężnego domu i mnóstwo samochodów z rejestracjami całego województwa. Ten dom to dzieło ks. prał. Stanisława Szczepańskiego, dziś emeryta
po 33 latach posługi dla tamtejszej wspólnoty. To jemu dziękował serdecznie dyrektor przemyskiej Caritas ks. prał. Marian Bocho. Na chwilę wyłączyłem się ze słuchania słów podziękowań kolejnym
sponsorom i ludziom darmową pracą wznoszącym ten dom, który w zamiarach Księdza Prałata miał służyć jako dom wypoczynkowy dla księży. Zamysł był rozważny. Miejscowość położona nad
solińskim zalewem sprzyja wakacyjnemu wypoczynkowi. Pojawił się jednak problem, co z domem robić w czasie zimowym. Dom musi się jakoś utrzymać, a mała społeczność bieszczadzkiej
parafii nie byłaby w stanie tego uczynić. Stąd zrodził się pomysł, by był to ośrodek Caritas, w którym oprócz tych przybywających na wypoczynek, gromadzić się będą na rekolekcje
członkowie coraz liczniejszych parafialnych i szkolnych kół Caritas. Tak w skrócie można opisać historię tego dzieła, które w dniu poświęcenia ujawniło słuszność tego
zamysłu. Ale odejdźmy na chwilę od sobotnich uroczystości. Słowa o Prałacie-Seniorze przywołały w mojej pamięci obrazy sprzed dwudziestu pięciu lat.
Jako kleryk czwartego roku pomagałem przez tydzień przy budowie kościoła w Wołkowyi. Tam po raz pierwszy zetknąłem się z ks. Szczepańskim. Od tego spotkania praca przy kościele
stała się czasem rekolekcji, które bez słów głosił Ksiądz Prałat. Najpierw zobaczyłem jego skromne mieszkanie, daleko od świątyni, potem jego delikatny uśmiech, którym pozdrawiał nas, ale także dawał
go swoim parafianom. Nosił w sercu bolesny obraz niszczenia starego kościoła, bo przecież ważny był zalew. Nie nosił nienawiści, zajmował go trud nowego dzieła. Potem te rekolekcje kapłana
powieliły się i wzbogaciły świadectwem wiary mieszkańców wioski. Codziennie wieczorem w maleńkiej kapliczce odmawiali Różaniec w intencji wznoszonej świątyni. Mała miejscowość,
a nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś dwa razy powtarzał Zdrowaś Maryjo. Brakowało już "zdrowasiek", tak licznie się gromadzili.
W ten ostatni dzień maja br. Księdza Prałata nie było na uroczystości. Wiek nie pozwalał z różnych względów. Ale był obecny w swoim dziele. W homilii Ksiądz Arcybiskup
podkreślił znaczenie szczęśliwego dzieciństwa dzieci, jako podwalin właściwej formacji osobowej. A te podwaliny - jak reflektował - są coraz bardziej zagrożone. I dobrze, że jest
ten dom, w którym ks. Bocho kilka razy w roku gromadzi te najbiedniejsze dzieci, którym brakuje nie tylko pieniędzy, ale ciepła, radości przytulenia się do serca matki, poczucia
bezpieczeństwa przez dar ojca. Przy ołtarzu czterdziestu kapłanów składało te dziecięce troski na patenie Eucharystycznej ofiary.
Po Mszy św. przyszła pora na autentyczną niespodziankę, która wzruszyła Metropolitę. Dzieci, którymi w Przemyślu opiekują się siostry Michalitki wręczyły Pasterzowi diecezji posąg Dobrego
Pasterza. To pomysł ks. Mariana Bocho. Odtąd co roku taka nagroda, a raczej symbol wdzięczności, będzie przekazywana ludziom, którzy przyczynili się do ulżenia doli najbiedniejszym - dzieciom,
ale i starszym. Pierwszymi "laureatami" tej nagrody zostali właśnie Ksiądz Arcybiskup i ks. prał. Stanisław Szczepański, w imieniu którego statuetkę odebrał obecny proboszcz
parafii, ks. Andrzej Szkoła. Polne, skromne kwiaty, jakie do statuetki dołączyły dzieci z siostrzanej ochronki dopełniły kielicha wzruszenia. Po raz pierwszy byłem tego świadkiem - głos Pasterza,
Dobrego Pasterza utknął w krtani. Długo trwała ta kontemplacja dziecięcych bied w milczeniu Metropolity, do której dołączyli wszyscy. Widziałem łzy w oczach wielu starszych,
także kapłanów. Łamiącym się głosem, ale przepełnionym miłością sercem obdarzył nas Arcypasterz swoim błogosławieństwem.
Potem wszyscy bez wyjątku zostali zaproszeni na poczęstunek. Nie było "wytrawnych" kuchennych. Chłopcy i dziewczęta ze szkolnych szkół Caritas z uśmiechem częstowali
nas pełnym obiadem, a jakże, z deserem. Tym bardziej był smaczny, że to oni sami go przygotowali.
Jest zatem taki dom w Rajskiem koło Wołkowyi. Kiedy będziemy podziwiać piękno solińskiego zalewu zajrzyjmy i tam. Spotkamy w ten wakacyjny czas dzieci z Polski
i Ukrainy. Powita nas ich perlisty śmiech i radość oczu, którą na kilka tygodni przywróci im posługa miłosierdzia i miłości. Nawet najdrobniejszy grosz złożony na dzieło
będzie ważny - ważny dla ks. Mariana, ale i ważny dla nas, bo w oczach Boga nie ma on miary. A przecież wystarczy zjeść tylko jednego loda mniej, wypić o jedną
butelkę coli mniej. To jest możliwe.
Pozostał mi w oczach obraz młodych ludzi, którzy nie mogli ukryć radości z czynienia dobra. To pouczający trop, by organizować w parafiach szkolne i parafialne
koła Caritas. Pole jest wielkie, robotników nigdy za wielu i nigdy nie braknie im pracy. Pracy, która ubogaci ich samych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu