Lato dopiero się zaczyna. Jednak upały mamy już od ponad miesiąca. Po wyjątkowo mroźnej i śnieżnej zimie, można trochę odetchnąć, nim znowu trzeba się będzie martwić o buty, kurtkę
i opał. Wszystko przecież kosztuje.
Tymczasem słychać głosy, że rośnie w Polsce obszar biedy. Widać to zresztą gołym okiem w naszych kościołach. Jeszcze trochę, a ludzie będą przychodzić na Msze w stroju
Adama, choć nie są zdeklarowanymi naturystami. Już teraz ubiór wielu pań świadczyć może o tym, że nie stać ich na nic innego, jak tylko na ścinki krawieckie. Z panami też bywa nie
lepiej. Majteczki rodem z piaskownicy, na rękawki koszulki już nie starcza... Co, jak co, ale nawet zaraz po wojnie i za komuny takiej nędzy nie było.
Wątpię żeby przyczyną golizny panoszącej się w kościołach był upadek zakładów dziewiarskich w Łodzi i w Żyrardowie albo ubiegłoroczna nagonka na lumpeksy. Zdaje się
bowiem, że na rynku nie brakuje taniej, choć może tandetnej odzieży. W gruncie rzeczy problem tkwi zupełnie gdzie indziej. Golizna w kościele nie jest oznaką pustego portfela, ale
pustki w sercu. Ta ostatnia bieda, dająca o sobie znać od jakiegoś czasu jest o wiele groźniejsza od pierwszej. Tej ostatniej o wiele trudniej zaradzić.
W Duszpasterstwie Akademickim spotkałem kiedyś Maćka. Uczciwy do bólu. Początkowo deklarował się jako niewierzący. Szybko jednak wracał do wiary. Potem w środku lata uczestniczył we Mszach
św. co niedziela, ubrany w garnitur i w białą koszulę. Tym, którzy dziwili się jego strojem odpowiadał: "Jeśli dla klienta, z którym chcę zrobić interes staram się porządnie
ubrać, to dlaczego miałbym gorzej traktować Pana Boga?".
Mój nauczyciel francuskiego nie mógł przeboleć, że tytuł powieści Hugo został przetłumaczony jako Nędznicy, zamiast Nędzarze. Nędzarz nie musi być przecież nędznikiem, ani odwrotnie. Z pewnością
ci, którzy do pracy zakładają garnitury i garsonki, a na Msze św. przychodzą w strojach plażowych, nie należą do nędzarzy. Pieniądze nie są wszakże tym, czego im najbardziej
brakuje.
Pomóż w rozwoju naszego portalu