Setki osób przeszły przez Lublin z krzyżem i modlitwą w intencji uzależnionych i uwikłanych w różnego rodzaju nałogi, a także w intencji ruchów trzeźwościowych i abstynenckich. Drogę Krzyżową zorganizował Ruch Światło-Życie Archidiecezji Lubelskiej oraz Krucjata Wyzwolenia Człowieka. Podczas nabożeństwa wybrzmiały słowa św. Jana Pawła II dotyczące m.in. Dekalogu, ale też świadectwa tych, którym udało się wyjść z uzależnienia i tych, którzy trwają w dobrowolnej abstynencji w dziele krucjaty. Modlitwę poprowadził moderator diakonii wyzwolenia ks. Maciej Głębocki, a uczestniczył w niej m.in. moderator generalny ks. Marek Sędek.
Jak wyjaśnia ks. Jerzy Krawczyk, moderator diecezjalny Ruchu Światło-Życie Archidiecezji Lubelskiej, Krucjata Wyzwolenia Człowieka to „sposób pracy nad sobą i kształtowania charakteru, a także ważny środek profilaktyczny i wychowawczy”. – Krucjata realizuje swój cel poprzez stworzenie „kolumny ratunkowej” ludzi dobrej woli, którzy podejmują walkę o tę „ziemię świętą”, jaką jest każdy człowiek odkupiony przez Chrystusa. Członkowie KWC realizują to przez abstynencję od alkoholu, podjętą dobrowolnie z pobudek miłości i odpowiedzialności za dobro drugiego człowieka. Abstynencja jest dla nich m.in. zadośćuczynieniem za grzechy pijaństwa, wyrazem miłości do ludzi uzależnionych, dla których zupełna abstynencja jest jedynym warunkiem trzeźwości – mówi moderator.
Przy kolejnych stacjach Drogi Krzyżowej świadectwami o trwaniu w deklaracji abstynencji podzieliło się wiele osób, zarówno starszych, z kilkudziesięcioletnim stażem abstynencji, jak i młodych, które wbrew zwyczajom panującym wśród rówieśników prowadzą trzeźwe i radosne życie. Jednak najbardziej poruszające były świadectwa osób, którym udało się wyjść z nałogu. – Wiele razy byłem skazany na śmierć. Jeszcze przed moimi narodzinami lekarka powiedziała do mamy, że „to” urodzi się martwe. Później wiele razy umierałem, bo nadużywałem alkoholu – powiedział pan Marek. Jak opowiadał, chociaż we wczesnej młodości był ministrantem, to szybko znalazł towarzystwo, w którym żeby się dobrze bawić, trzeba było pić alkohol. Zdarzało się, że w upojeniu alkoholowym zasypiał na mrozie, ale zawsze znajdował się jakiś dobry człowiek, który go budził i ratował przed śmiercią. – Moja mama zawsze modliła się za mnie; powierzała mnie opiece Matki Bożej i wszyła mi w klapę kurtki Jej medalik. Ona mnie uratowała – wyznał. Przełom przyszedł w 2013 r., kiedy mężczyzna nagle zasłabł i z krwiakami w głowie znalazł się w szpitalu. Lekarze nie dawali zbyt wielkich szans na przeżycie. – Krytycznej nocy zacząłem się modlić. Powiedziałem Bogu, że zgadzam się na śmierć, ale jeśli daruje mi życie, to Mu je oddam. Wyzdrowiałem i wiem, komu to zawdzięczam. Jestem nowym Markiem, który idzie przez życie nie z alkoholem, a z Jezusem. To mój największy przyjaciel – zaświadczył mężczyzna.
Pomóż w rozwoju naszego portalu