Reklama

Niedziela Przemyska

U stóp klasztornej góry

Ginąc pod Monte Cassino nie wiedzieli, że kilka miesięcy wcześniej na konferencji w Teheranie, zachodni alianci oddali ich rodzinne domy sowietom.

Niedziela przemyska 22/2024, str. IV

[ TEMATY ]

wspomnienie

Archiwum rodzinne

Jan Nosal w Egipcie w czasie II wojny światowej – stoi w rzędzie (pierwszy z prawej)

Jan Nosal w Egipcie w czasie II wojny światowej – stoi w rzędzie (pierwszy z prawej)

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Osiemdziesiąt lat temu, 18 maja 1944 r., po niezwykle zaciętych walkach, 2. Korpus Polski dowodzony przez gen. Władysława Andersa zdobył wzgórze Monte Cassino, wraz z ze znajdującym się tam klasztorem. W bitwie zginęło 923 polskich żołnierzy, 2931 zostało rannych, a 345 uznano za zaginionych.

Jednym z żołnierzy tam walczących, był mój tatuś, śp. Jan Nosal. Jako starszy saper walczył w pierwszej linii, a potem był jednym z budowniczych tamtejszego cmentarza.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Zawsze był wierny Bogu

W czasie walk nawet najmniejszej rany tam nie odniósł, zresztą nie tylko tam, ale i wcześniej w łagrach sowieckich, na Bliskim Wschodzie i w Północnej Afryce. Przypisywał to szczególnej opiece Matki Najświętszej i swojej wierności w odmawianiu Różańca, który zabrał ze sobą, idąc 1 września 1939 r. na wojnę.

Reklama

Miałem wtedy niewiele ponad rok, kiedy opuścił nas, by bronić ojczyznę, dlatego pierwsze, świadome z nim spotkanie przeżyłem dopiero w czerwcu 1946 r., mając już osiem lat. Przez siedem lat tułaczki wojennej, z dala od swojego kraju i rodziny, zawsze był wierny Bogu, ojczyźnie i rodzinie. W tym okresie dwa razy mieliśmy od niego wiadomość – raz gdzieś spod Uralu, a drugi z Palestyny. Pierwsza wiadomość, to list wysłany przez naczelnika obozu, który jak żołnierz żołnierzowi przyszedł z pomocą w bardzo niezwykłych okolicznościach. Ojciec mój został doprowadzony przez żołnierza sowieckiego do niego jako buntownik, bo nie chciał zjechać prymitywną windą do kopalni, gdyż mało kto powracał stamtąd na powierzchnię. Okazało się, że ów komendant – pułkownik, był prawdziwym żołnierzem jeszcze z czasów I wojny światowej. Z rutynowych pytań postawionych memu ojcu odnośnie jego przeszłości, dowiedział się, że ma przed sobą żołnierza – ochotnika z 1920 r., a po dokładnym wypytaniu, gdzie i w jakiej jednostce walczył w tej obronnej wojnie przed bolszewikami, stwierdził z prawdziwym żołnierskim uznaniem: „To ty mnie gonił spod Warszawu aż pod Kijew!”.

Okazało się też, że w czasie I wojny światowej ów pułkownik przebywał w naszej rodzinnej wiosce. Wtedy najpierw dał tatusiowi kawałek chleba, który miał przy sobie i ostrzegł go, że wszyscy Polacy w tym obozie są skazani na wyniszczenie, musi więc być bardzo ostrożny, aby przetrwać. I właśnie wtedy wyjął papier i kazał mu napisać list do nas, do rodziny, zapewniając go, że ten list dojdzie. Wszystkie inne listy wysyłane z obozu były niszczone, nie dochodziły. Tylko ten jeden z okresu pobytu ojca w niewoli sowieckiej przyszedł do nas. Była to pierwsza wiadomość od początku wojny, że ojciec żyje. To był 1942 r. Druga wiadomość nadeszła w 1943 r. już z Palestyny, wraz z małą paczką żywnościową.

Później, już po bitwie pod Monte Cassino, gdy dowiedział się z komunikatów wojennych, że jego rodzinne strony (Brzostek, Jasło i okoliczne miejscowości) zostały doszczętnie zniszczone w czasie długiego, bo prawie pół roku trwającego frontu wojennego, a miejscowa ludność wyginęła, wyjechał do Anglii, skąd miał zamiar udać się do USA, do swojej starszej siostry. Dopiero przez Czerwony Krzyż dotarła do niego wiadomość od nas, że żyjemy i choć go ostrzegano jako „andersowca” i żołnierza Monte Cassino przed grożącymi mu prześladowaniami w Polsce rządzonej przez agenturę moskiewską, powrócił do nas.

Nie rozstawał się z różańcem

Reklama

Wtedy zacząłem poznawać ojca jako przykład żywej wiary, gorącej modlitwy, a nade wszystko szczególnej czci do Matki Bożej. To właśnie do jej stóp, na Jasną Górę, zawiózł różaniec jako wotum dziękczynne za ocalenie. Pamiętam, jak ze łzami w oczach opowiadał, ile to razy przeżywał dramatyczne sytuacje i niebezpieczeństwa, z których zawsze wychodził cało. Nigdy bowiem nie rozstawał się z różańcem, który zabrał ze sobą 1 września 1939 r. na tułaczkę wojenną. Zawsze udawało mu się go skutecznie ukryć, nawet w najbardziej drobiazgowych rewizjach w łagrach sowieckich. Codziennie na nim się modlił i był przekonany, że dzięki tej modlitwie uratowała mu życie Maryja, którą od dziecka tak bardzo kochał.

Wrócił bez najmniejszej rany

Przecież tylko on jeden z całej naszej okolicy przeżył głód sowieckich łagrów i piekło walki o Monte Cassino. On jeden z całej okolicy po tułaczce wojennej wrócił bez najmniejszej rany, cały i żywy. Jakże ja wtedy byłem dumny i szczęśliwy, gdy moi koledzy od tej pory patrzyli na mnie z zazdrością, że takiego mam ojca – bohatera spod Monte Cassino, że już nie jestem „bez tatusia”. Nieraz bowiem było mi bardzo przykro, gdy drwiąco pytali: „Gdzie twój ojciec?”. Jako małe dziecko często na obcych mężczyzn wołałem „tato” i dziwiłem się, dlaczego wtedy mama i inni płakali.

A potem przeżywałem radość bycia razem z nim, wspólnej pracy, często ponad moje siły, modlitwy razem, chodzenia do parafialnego kościoła czy pielgrzymowania do pobliskich sanktuariów. On, głowa rodziny, codziennie klęcząc razem z nami, odmawiał Różaniec, całą cząstkę, a potem Litanię do Matki Bożej.

Reklama

To nic, że było ciężko, że nie było dla niego nigdzie pracy. Po powrocie do kraju, gdy poszedł zameldować się do gminy, wójt – jego kolega z ławy szkolnej, ale komunista, który nie miał odwagi pójść na wojnę – bez ogródek mu powiedział: „Jasiu, jak chcesz tu żyć, to pozdejmuj z siebie te odznaczenia wojskowe i siedź cicho, bo tu andersowców się nie uznaje”. I rzeczywiście nie byliśmy mile widziani przez ówczesne władze. Pamiętam, jak w IX klasie gimnazjum, na tak zwanym apelu, napiętnowano mnie publicznie jako „podżegacza wojennego” tylko dlatego, że nie zapisałem się do ZMP. A kiedy ja, syn niepokornego andersowca, wstąpiłem do seminarium duchownego, to już dopełniło miary podejrzeń ze strony „bezpieki” i nacisków do współpracy z nimi.

Bardzo ciężko nam było w czasie okupacji niemieckiej bez ojca, a po jego powrocie też niełatwo. Było nas siedmioro żyjącego rodzeństwa (ósmy, najstarszy z nas, zmarł pół roku przed moim urodzeniem) i musieliśmy się utrzymać tylko z tej małej, nieco ponad hektarowej gospodarki i ciężkiej, dorywczej pracy u innych, bogatszych gospodarzy.

Dziękuje ci tato

Ojciec był dla nas i dla innych przykładem sumiennej pracy, szacunku dla chleba, na który dosłownie każde z nas musiało sobie zapracować, szacunku i życzliwości dla innych. Był też przykładem miłości i wierności małżeńskiej. Bóg dał naszym rodzicom łaskę przeżycia we wspólnocie małżeńskiej 62 lata. A kiedy zmarła, jako pierwsza nasza mama, tato w czasie pogrzebu płakał jak dziecko nad jej grobem i powtarzał, że to on, jako starszy, powinien umrzeć pierwszy. Żył jeszcze dwa lata i miesiąc. Do końca był wierny modlitwie różańcowej. Ile razy go odwiedzałem, a robiłem to często w tych ostatnich dwóch latach jego życia, zawsze widziałem w jego ręku różaniec. W ostatnich tygodniach, gdy mu już samemu było trudno się modlić, prosił, by wspólnie z nim odmawiać Różaniec, a kiedy trzy dni przed śmiercią odwiedziłem go, już nic nie mówił, tylko, co jakiś czas, wołał: „Mamo”. Może wzywał swej ukochanej Matki Niebieskiej, którą przez całe swoje długie życie tak bardzo kochał i czcił?

Ile razy staję nad twym grobem z okazji odwiedzin rodzinnej parafii, dziękuję ci tato, w imieniu swoim i mego rodzeństwa za wszystko: za przykład żywej, dziecięcej wiary, za miłość Boga i twoje gorące nabożeństwo do Matki Najświętszej, szacunek do Kościoła, za patriotyzm, którego nas uczyłeś żołnierzu – ochotniku Cudu nad Wisłą z 1920 r. i spod Monte Cassino.

2024-05-28 13:53

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Krawiec od sutann

Niedziela rzeszowska 17/2022, str. V

[ TEMATY ]

wspomnienie

mistrz krawiecki

Archiwum rodzinne

Piotr Cieśla z rodziną

Piotr Cieśla z rodziną

Jeszcze niedawno pracował przy maszynie do szycia – dziś prosimy o wieczny odpoczynek dla mistrza krawieckiego Piotra Cieśli.

Zmarły był mężem pani Heleny i ojcem dwóch synów – Ryszarda i Roberta. Obaj są profesorami „belwederskimi” w dziedzinie sztuk muzycznych i ściśle współpracują ze sobą w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Pochodził z Tyczyna, od lat związany był z Rzeszowem. Znany był przede wszystkim w świecie kapłańskim, ponieważ od dawna zajmował się krawiectwem. Jego specjalnością i ulubionym zajęciem było szycie sutann. Uszył ich bardzo wiele, w tym dwudziestu biskupom. Zdolności krawieckie odziedziczył po swoim ojcu, który był krawcem. Miał 18 lat, gdy tato osierocił rodzinę. Po nim została maszyna do szycia i wówczas postanowił, że sam będzie kontynuował dzieło ojca. Po ukończeniu szkół i zdobyciu umiejętności krawieckich szycie stało się jego pasją i zawodem do końca życia. Przez całe życie darzył kapłanów szczególnym szacunkiem. Chętnie szył sutanny i inne szaty, zależało mu, by kapłani zawsze elegancko wyglądali.
CZYTAJ DALEJ

Ukraina: bp W. Krywycki uważa, iż św. Jan Paweł II był "obrazem dobrego pasterza"

2025-04-01 20:10

[ TEMATY ]

św. Jan Paweł II

nauczanie

commons.wikimedia.org

Dla mnie św. Jan Paweł II stał się "obrazem naprawdę cudownego, dobrego pasterza na wzór Pana Jezusa, który mocno trzyma się podstaw wiary, który śmiało głosi i niezmordowanie prowadzi owce do Królestwa Niebieskiego - powiedział łaciński biskup kijowsko-żytomierski Witalij Krywycki SDB. W rozmowie z ukraińskim portalem rzymskokatolickim podzielił się on swymi przemyśleniami na temat papieża-Polaka w przededniu 20. rocznicy jego śmierci, przypadającej 2 kwietnia.

Na początku krótkiego wywiadu niespełna 53-letni hierarcha przyznał, że nie miał okazji do osobistego kontaktu z Janem Pawłem II, ale uczestniczył w kilku spotkaniach z nim wraz z tysiącami innych osob w latach 1991 roku: najpierw w Białymstoku w czerwcu, a następnie w sierpniu w Częstochowie w ramach Światowego Dnia Młodzieży, oraz w czerwcu 2001 na Ukrainie. "I za każdym razem był on dla mnie człowiekiem, który łączy milliony ludzi a zarazem prowadził ich do Pana" - tłumaczył rozmówca portalu. Zaznaczył przy tym, iż Ojciec Święty stał się dla niego "obrazem prawdziwie cudownego, dobrego pasterza na wzór Pana Jezusa, mocno trzymającego się fundamentów wiary, który śmiało przepowiada i niestrudzenie prowadzi swe owce do Królestwa Niebieskiego".
CZYTAJ DALEJ

Potrzebujemy dziś ludzi pokoju

2025-04-01 21:31

Magdalena Lewandowska

– Jedynym racjonalnym środkiem budowania pokoju, nie mającym właściwie żadnej rozsądnej alternatywy, jest szczery i prawdziwy dialog – wskazywał podczas Mszy św. w intencji pokoju abp Józef Kupny.

Abp Józef Kupny przewodniczył w katedrze wrocławskiej Eucharystii w intencji pokoju na świecie. To ogólnoeuropejska inicjatywa modlitewna Rady Konferencji Episkopatów Europy pod hasłem "Łańcuch Eucharystyczny". Przez cały Wielki Post Kościół w Europie gromadzi się wokół stołu eucharystycznego, aby modlić się o dar pokoju, szczególnie dla Ukrainy i Ziemi Świętej – w Polsce miało to miejsce właśnie we Wrocławiu.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję