Minął niemalże miesiąc od Dnia Matki – od corocznego wysypu okolicznościowych artykułów, programów, audycji, wywiadów i internetowych memów, wyrażających jakże głęboko zakorzenione w każdym z nas przekonanie, że matka jest niezastąpiona, najważniejsza, najbliższa, bo przecież – tu wyręczę się tekstem Wojciecha Młynarskiego – „tylko ona jedna dostrzegała w durnym świecie tym jakiś ład, własną piersią dokarmiała, oczy mlekiem zalewała, wychowała, jak umiała”.
Za chwilę przemknie chyłkiem niezauważony, niespecjalnie nagłośniony, mimochodem – o ile w ogóle – obchodzony Dzień Ojca; tego, który wprawdzie nie urodził i nie karmił piersią, lecz przecież nic nie stało na przeszkodzie, aby pokazał dziecku, że w tym durnym świecie istnieje jednak jakiś ład; aby je wychował, ukształtował i wyposażył w życiowy zestaw survivalowy: kompas wskazujący wartości, którymi warto się kierować, oraz cele, do których warto (lub nie warto) dążyć.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nie roszcząc sobie pretensji do fachowego zdiagnozowania współczesnego stanu ojcostwa, chciałbym – jako syn swego świętej pamięci taty, jako ojciec dwojga dorosłych już dzieci, jako nauczyciel i wychowawca z wieloletnim stażem, jako baczny obserwator swoich i cudzych ojcowskich poczynań, sukcesów i porażek – podzielić się pewnymi przemyśleniami w tym względzie.
Biologiczne ojcostwo
Reklama
Oj, te znajomości zaczynane od końca, a nie od początku... Nietrudno zostać ojcem biologicznym. Sprzyja temu zarówno natura, budzące się w młodym człowieku hormony, jak i współczesna kultura, która stanowczo odradza poddanie ich kontroli rozumu. Wpaja się w nas przekonanie, że najważniejsze jest nasze prawo do czerpania przyjemności. Seks? Proszę bardzo! Po co czekać, po co sobie odmawiać, skoro to takie przyjemne? I tak młody mężczyzna, który sam jeszcze nie ukształtował swojego charakteru, nie wydoroślał, zupełnie do tego nieprzygotowany pod względem mentalnym (a często i pod względem materialnym), wchodzi w intymne relacje, a po jakimś czasie, zaskoczony, dowiaduje się, że właśnie został ojcem. Jak to się dalej potoczy? Czasem taki „ojciec mimo woli” w przyspieszonym tempie dojrzewa, biorąc odpowiedzialność za swoją wybrankę i wspólne dziecko. Niestety, o wiele częściej sprawy mają się tak jak w znanym powiedzeniu: „Skoro go uskrzydliła, zaraz odleciał”. On odpływa w siną dal (i nie ma się co dziwić, że tak jest, skoro połączyło ich tylko chwilowe zauroczenie i pożądanie), a codzienna opieka nad owocem uniesień – co z tego, że podparta alimentami? – spada na nią. A dziecko? No cóż... Nawet jeśli jest otoczone staranną opieką matki, to dorasta pozbawione wzorca odpowiedzialnej męskości.
Ojcostwo a małżeństwo
Ale spójrzmy też inaczej na biologię w kontekście ojcostwa – pozytywnie. Skoro Pan Bóg stworzył człowieka jako istotę seksualną, to tak chciał; tak miało być i tak jest dobrze. Można, trzeba i warto zatem spojrzeć na seks jako coś, co może być piękne, szlachetne, wzniosłe; coś, co pozwala mężczyźnie wyrazić miłość do kobiety: stałą, dojrzałą, głęboką i przynoszącą owoc w postaci dziecka, a zatem prowadzącą do ojcostwa. Do tego trzeba jednak odwagi – odwagi do złożenia publicznej obietnicy, że mężczyzna nie opuści kobiety do końca życia. Innymi słowy – do zawarcia małżeństwa. Nieprzypadkowo mówi się, że jednym z najważniejszych darów, w jakie ojciec może wyposażyć swoje dzieci, jest obraz jego wiernej, stałej i niezachwianej miłości do jego żony, a ich matki. Trudno zaś mówić o trwałości związku, jeśli „wisi” on na tak kruchej i ulotnej umowie, że „przecież my się kochamy” i „chcemy być razem”, ale „absolutnie nie potrzebujemy żadnego papierka”. Tak popularne dziś wśród młodych związki partnerskie to nader ryzykowna przestrzeń dla ojcostwa. Wystarczą jedna większa kłótnia, chwilowy konflikt i tata – niczym nomada – zwija swój namiot, by przenieść się w inne miejsce, pozostawiając w dziecku psychiczne zgliszcza.
Żywiciel rodziny
Reklama
Niegdyś model powszechny, dziś rzadszy, ale ciągle się zdarza. On pracuje zawodowo i utrzymuje rodzinę finansowo, ona prowadzi dom: gotuje, sprząta, prasuje, pierze, robi zakupy, a przede wszystkim opiekuje się dziećmi. To głównie ona z nimi rozmawia, wysłuchuje ich zwierzeń, doradza, pomaga w nauce, upomina, gdy trzeba – dyscyplinuje i karze. Pół biedy, gdy wytężona praca zawodowa ojca jest konieczna, aby zapewnić rzeczywiste potrzeby rodziny, a on i tak „staje na rzęsach”, by w nielicznych wolnych chwilach być z dziećmi i dla dzieci. Gorzej, jeśli praca staje się wygodnym wytłumaczeniem, które pozwala wywinąć się od trudów i wyzwań wychowawczych; gdy nadgodziny w firmie dostarczają pretekstu, aby nie rozmawiać z dziećmi, nie spędzać z nimi czasu, nie uczestniczyć w tym, co dla nich ważne. Jeszcze gorzej, gdy jest to poparte argumentem, że tata ciężko pracuje, podczas gdy mama tylko „siedzi w domu”.
Wariant ten ma jeszcze jedną – kuriozalną – wersję: oboje pracują zawodowo, ale po powrocie z pracy ona zaczyna drugi etat w domu, a on odpoczywa z gazetą na kanapie albo z nosem w telewizorze lub komputerze, nie interesując się dziećmi.
Dodajmy jeszcze, że to ona, a nie on chodzi do szkoły na wywiadówki. Wszyscy nauczyciele potwierdzą, jak sądzę, że tata na wywiadówce, a zwłaszcza tata regularnie chodzący na wywiadówki to – delikatnie mówiąc – widok nieczęsty.
Piotruś Pan
Wieczny chłopiec nie chce dojrzeć. Co z tego, że się ożenił, że urodziło mu się jedno i drugie dziecko, kiedy nadal najważniejsze dla niego są jego pasje i zainteresowania. Dziecko może poczekać, ale rower lub motocykl już nie. Dziecko musi poczekać, ale nie siłownia. Dziecko nie ma przystępu do taty, bo ten surfuje po internecie, gra w „strzelanki” lub „śmiga” po mediach społecznościowych. Wyjście z kolegami na piwo wygrywa z pójściem wraz z dzieckiem do piaskownicy lub na „orlika”.
Opiekun i wychowawca
Reklama
Ojcowie ciągle są wielkimi nieobecnymi w procesie wychowywania dzieci – ale nie brakuje w tym względzie przykładów pozytywnych. Zdarzają się „perełki”, które przyjmują z radością wiadomość o poczęciu się dziecka. Są przy porodzie, kąpią dzieci, przewijają, wychodzą z nimi na spacery, bawią się z nimi, uczą je praktycznych umiejętności, wpajają im wzorce zachowania, reagują na ich złe zachowanie. Niekiedy ich troska jest tak wielka, że – opowiadam tu o konkretnym znanym mi przypadku – zakładają i prowadzą w swoim mieście szczepy Skautów Króla, aby stworzyć swoim dzieciom korzystne środowisko wzrastania w grupie rówieśniczej.
Świadek i przekaziciel wiary
Last but not least. Zdarza się, że ojcowie w świadomy, odpowiedzialny sposób starają się zaszczepić w swoich dzieciach nie tylko dobre maniery oraz zamiłowanie do prawdy i dobra, lecz również wiarę. Jest ona dla nich sprawą tak ważną (a ściślej mówiąc – najważniejszą), że chcą, aby ich dziecko też oparło swoje życie na żywej, pełnej zaufania więzi z Bogiem. Są w tym nie tyle nauczycielami teoretykami, ile świadkami praktykami.
Jak to było u nas
Pamiętam listopadową niedzielę sprzed lat. Żona, choć dopiero co wróciła ze szpitala z naszym nowo narodzonym synkiem i mogła poprzestać na radiowej transmisji, uparła się, że pójdzie na Mszę św. – sama, wieczorem, przez ciemny park. Zostałem na półtorej godziny z kruszyną w beciku, która mniej więcej po kwadransie otworzyła oczy i stwierdziła, że pora coś przekąsić... Cóż, kiedy pod ręką nie było mamy, a ściślej mówiąc – jej piersi... Protesty rychło przeobraziły się w nabrzmiały decybelami ryk, od którego zadrżały szyby w oknach. Spanikowany, przez niemiłosiernie wlokącą się godzinę usiłowałem uspokoić „głodomora”, podsuwając mu do ssania... własne ramię. To nieudolne oszustwo zostało niemal natychmiast odkryte, więc miałem dużo (oj, jak dużo...) czasu na rozmyślania nad geniuszem macierzyństwa, które czyni mamę niezastąpioną i najważniejszą z punktu widzenia potrzeb dziecka w pierwszych tygodniach, miesiącach i latach jego życia.
Reklama
Nasze dzieci miały szczęście. Dostały od mamy miłość, czułość, troskliwość, a na dodatek rzecz najcenniejszą – mnóstwo czasu, gdyż wspólnie zdecydowaliśmy, że żona zrezygnuje z pracy zawodowej. Nie dowiedziały się zatem, co to jest smoczek, nie znają smaku mleka w proszku, nie wiedzą, co to żłobek lub obca opiekunka. Mama dostępna „na zawołanie” była głównym adresatem ich zwierzeń i opowieści, co wydarzyło się na placu zabaw, a potem – jak minął dzień w szkole. To ona jako pierwsza wprowadzała je w prawdę o złożoności tego świata: uczyła panowania nad emocjami, cierpliwości, rozróżniania dobra i zła. Jak nietrudno się domyślić, do dzisiaj pełni rolę powiernicy, adresatki zwierzeń, doradczyni. Robi zawrotną karierę – niekoniecznie cenioną w społeczeństwie, ale z pewnością cenniejszą (również ze społecznego punktu widzenia!) od każdej zawodowej ścieżki awansu...
Ale w miarę upływu lat przyszedł i mój czas – czas ojca. Czas wspólnego kopania piłki, wypraw pieszych, rowerowych i kajakowych, czas nauki prowadzenia samochodu, czas rozmów opartych na męskim punkcie widzenia, czas przekazywania wartości, uczenia odpowiedzialności i ponoszenia konsekwencji swego postępowania, czas troski o świadome wchodzenie dzieci w życie wiary, ukazywania im prawdy o ojcostwie Boga. Nie było łatwo – wymuszona względami ekonomicznymi wytężona praca zawodowa nie sprzyjała budowaniu tej więzi, ale – dzięki Bogu – dość szybko poukładałem sobie wszystkie te sprawy, tworząc hierarchię wartości, w której dzieci miały pierwszeństwo przed pracą, a kariera rodzicielska przed karierą zawodową. Owszem, nie ustrzegłem się na tej drodze błędów, które być może były spowodowane tym, że pewne rzeczy musiałem dopiero sam odkryć, zamiast wynieść z domu rodzinnego, musiałem też pogodzić się z pewnymi porażkami, ale – per saldo – dziś, patrząc na stan moich relacji z dziećmi, i tak mogę tylko się cieszyć...
Wspaniale jest być ojcem!