Maria Fortuna-Sudor: Gdzie zaczęła się droga Ekscelencji do kapłaństwa?
Bp Jan Zając: Powołanie to najpierw dar, łaska Boża. Myślę, że na każdej drodze życia, a szczególnie w kapłaństwie, człowiek potrzebuje wsparcia. Moje kapłaństwo zawdzięczam też rodzinie, zwłaszcza mamie, która się dużo modliła, a swym przykładem uczyła nas postawy zawierzenia Bogu. A zaczęło się w Libiążu. Tata – kolejarz, mama – gospodyni domowa zajmująca się sześciorgiem dzieci i niedużym gospodarstwem. Należeliśmy do parafii, w której w 1946 r. komuniści zastrzelili ks. Franciszka Flasińskiego. Mieszkaliśmy niedaleko kościoła. Podobnie jak bracia byłem ministrantem. Zajmujący się nami ksiądz katecheta czasem nas pytał: „A może zostaniesz kapłanem?” i dawał nam cukierki, a to był wtedy rarytas (śmiech). Decyzję o wstąpieniu do seminarium podjąłem rok przed maturą. Przeżyłem wtedy prymicje mego brata Józefa, wcześniej widziałem, jak uczy się odprawiać Mszę św. Pomyślałem, że też bym tak chciał. Oczywiście, nie mogłem o planach mówić w szkole, bo dyrektor – komunista zrobiłby wszystko, żebym nie zdał matury.
Reklama
Jako kapłan pracował Ksiądz Biskup na parafiach, ale też pełnił odpowiedzialne funkcje m.in. w krakowskim seminarium duchownym. Które formy służenia Bogu i Kościołowi były/są Ekscelencji bliższe?
Przyjmując święcenia kapłańskie, neoprezbiter ma świadomość, że idzie służyć. Więc szedłem tam, gdzie mnie biskup posyłał. Miałem wielkie szczęście, że od I roku nauki w seminarium na drodze do kapłaństwa naszego rocznika stanął ks. prof. Karol Wojtyła. Przyszły papież stawał się dla mnie coraz bardziej ojcem, wzorem kapłana rozmodlonego, ale też uczonego. To pociągało i utwierdzało w świadomości, że Pan Bóg stawia potężne wymagania, ale też daje łaskę, która pomaga, żeby stawać się sługą Chrystusa, sługą ludzi. A wzór był wyśmienity. Poprzeczka wyniesiona bardzo wysoko, ale można było szukać sposobu, podskakiwać, żeby jakoś dorównywać. A to ojcostwo zostało uwieńczone tym, że Jan Paweł II powołał i mnie, abym był ojcem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
No właśnie, czy mały Jaś, młody ks. Jan marzył, żeby zostać biskupem?
Ojej, marzył, żeby być kapłanem. Chociaż tak się mówi, że każdy ksiądz nosi w kieszeni nie tyle buławę marszałkowską, ile kawałek pastorału (śmiech). Chciałem gorliwie służyć Bogu, Kościołowi, ale o biskupstwie nie myślałem. Nawet gdy w 2002 r. zostałem rektorem łagiewnickiego sanktuarium, nie przywiązywałem do tego wagi. Informacja o nominacji była dla mnie wielkim zaskoczeniem.
Pamięta Ekscelencja okoliczności?
Wiadomość przekazał mi tu, w Łagiewnikach, na drodze pod sanktuarium kard. Franciszek Macharski. Powiedział, że następnego dnia mamy pojechać razem z ks. Józefem Guzdkiem, wtedy rektorem krakowskiego seminarium, do Warszawy, aby się spotkać z nuncjuszem apostolskim. Tam dowiedzieliśmy się o decyzji Ojca Świętego Jana Pawła II. A wracając do Krakowa, stwierdziliśmy, że diabeł zaczął działać – pociąg, którym jechaliśmy, zaczął się palić, niedaleko od wagonu, w którym siedzieliśmy…
Reklama
Na zawołanie biskupie wybrał Ekscelencja słowa: „Wstańcie, chodźmy!”.
Gdy zastanawiałem się nad wyborem, na biurku leżała świeżo wydana książka Wstańcie, chodźmy Ojca Świętego. To m.in. opis wydarzeń związanych z posługą kapłańską, biskupią, ale i papieską Jana Pawła II. Ten tytuł – słowa Pana Jezusa, skierowane w ogrodzie oliwnym do uczniów, którzy zmęczeni czuwaniem posnęli – mnie zainspirował. Przyjąłem je jako wezwanie, aby podjąć nowe obowiązki w Kościele. Dziś jestem przekonany, że wybór dokonał się z Bożego natchnienia. No bo człowiek już sobie poukładał to życie kapłańskie i dobrze mu było, a tu przychodzi Pan Jezus i wzywa: „Wstańcie, chodźmy”. Ruszcie się na nowo! Idziemy razem! Sakra biskupia to było pobudzenie, żeby z jeszcze większą wiarą i nadzieją zmierzać w stronę Golgoty, żeby głosić prawdę o miłosierdziu Bożym, którym ukrzyżowany i zmartwychwstały Chrystusa nas obdarza. Oczywiście, w realizacji zadania w łagiewnickim sanktuarium wspierali mnie wspaniali ludzie, a przede wszystkim bardzo pomocni kapłani, którzy tu ze mną służyli.
Jest Ekscelencja postrzegany jako Ojciec uśmiechnięty, serdeczny, życzliwy nawiedzającym łagiewnickie sanktuarium. Czy Ksiądz Biskup się nie denerwuje?
Ależ oczywiście, że tak. Na szczęście, zdenerwowanie szybko mija (śmiech). Chociaż rozmaicie się to układa, to jakoś nigdy nie miałem problemu z zachowaniem optymizmu. To oczywiście, nie jest moja zasługa. Myślę, że mój charakter to znak miłosierdzia Bożego. Każdego dnia Bogu dziękuję, że mogę się dzielić z innymi także radością. Są i trudności. Pan Bóg stawia na drodze bardzo różnych ludzi, ale po to jest zaufanie i po to jest wezwanie: „Wstańcie, chodźmy!”.
Pomimo przejścia na emeryturę nadal służy Ekscelencja Kościołowi. Co wpływa na taką postawę?
Człowiek czuje się potrzebny. Może sprawiać ludziom radość. Czasem się dziwię, że tak ważne okazuje się to, że coś powiedziałem, że się uśmiechnąłem, zatrzymałem przy kimś... Przecież to niewiele kosztuje, a tu robią z człowieka bohatera (śmiech). Lecz to znów nie moja zasługa, to dar Boży! Oczywiście, czasem przychodzą trudniejsze chwile, ale i one są wpisane, w życie człowieka. Trzeba się liczyć, że będą krzyże, krzyżyki, przecież nie jesteśmy w niebie. A że Pan Bóg był łaskaw, że w czasie tej posługi duszpasterskiej zdrowia nie brakowało, to tylko trzeba Mu za to dziękować. Myślę jednak, że wszystko jest potrzebne. Gdy ostatnio trafiłem do szpitala i trzeba się było podporządkować lekarzom, to też był dobry czas. Miałem wspaniałe rekolekcje na 60-lecie kapłaństwa i 20-lecie biskupstwa.
Zdradzi Ekscelencja, o czym się myśli, gdy się ma 85 lat, ponad 60 lat kapłaństwa i 20 lat posługi biskupiej?
Jak ktoś mnie pyta o wiek, to łatwiej mi przychodzi powiedzieć, że mam 14 do setki (śmiech). Wie pani, w młodości, gdy spotkałem księdza świętującego 25 lat kapłaństwa, to myślałem; jaki on stary. A gdy poznawałem siedemdziesięciolatków, stwierdzałem, że to cud, iż żyją… Dziś się nad tym nie zastanawiam. Dziękuję Bogu za wszystko, co mnie spotkało i spotyka, za wspaniałych ludzi, których stawia na mojej pasterskiej drodze, za wszystkie otrzymane łaski, dary, za Boże światło, za Bożą moc. I modlę się, żeby każdego dnia rozpoznawać wolę Stwórcy Pana i wypełniać to, co mi jeszcze wyznaczył, żebym w tej Bożej służbie nie ustawał, żebym do końca słyszał: „Wstańcie, chodźmy! ”.
Bp Jan Zając świętuje w tym roku 20-lecie sakry biskupiej. W swej posłudze kieruje się zawołaniem: „Wstańcie, chodźmy!”. Służył Kościołowi krakowskiemu jako wikariusz oraz proboszcz, był też ojcem duchowym Wyższego Seminarium Duchownego AK i jego rektorem. W 2002 r. objął funkcję kustosza Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach, z którym był i jest związany i jako biskup pomocniczy, i aktualnie – biskup senior.