Chociaż obok prawie każdego kościoła stoi krzyż z napisem „Pamiątka Misji Świętych”, jednak słowo „misje” kojarzy się najczęściej z działalnością w dzikich
krajach, raczej wśród ludożerców niż zwolenników bardziej cywilizowanego menu. Misje parafialne traktowane są jak bardziej rozbudowane i bardziej odświętne rekolekcje, a nie jak
wydarzenie mające otworzyć na Pana Jezusa ludzi dotąd Go nieznających lub lekceważących Jego dar.
Kościelna statystyka jest nieubłagana. Choć ciągle znakomita większość Polaków to ludzie ochrzczeni w Kościele katolickim, choć w sondażach także większość przedstawia siebie
jako wierzących lub głęboko wierzących, to jednak coraz więcej osób mówi o sobie „jestem niewierzący” albo „każdy w coś wierzy, prawda? Ale Kościół nie jest mi
potrzebny”... Wyniki badań przeprowadzonych wśród młodzieży szkół ponadpodstawowych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego w 1996 r. wskazują, jak uzasadnione jest podnoszenie
problemu niewiary. Za głęboko wierzących uznało się tylko 10% badanych, wierzących 32%, niezdecydowanych 24,7%, obojętnych 14,9%, niewierzących 6,2%. Systematycznie praktykuje 21,9% badanych,
niesystematycznie 27,9%, natomiast 17,5% nie praktykuje wcale. Te dane znalazłem w dokumencie Komitetu ds. Dialogu z Niewierzącymi Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Dialogu
Religijnego - dokument zatytułowany był Niewierzący w parafii - sugestie duszpasterskie i został opublikowany w 1999 r. Czy od tamtego czasu sytuacja
się poprawiła, czy jest jeszcze gorzej?
Od 27 września do 5 października będą się odbywały misje święte w kościele św. Dominika w Szczecinie. Jak dotrzeć z tą wiadomością do ludzi, którzy nie przychodzą
do kościoła, nie czytają prasy katolickiej, nie słuchają radia katolickiego i są w zasadzie impregnowani na informacje zawarte na religijnych plakatach? Pozostaje tylko jeden sposób,
zresztą ten sam co przez całe dzieje Kościoła: trzeba pójść z Dobrą Nowiną osobiście. Trzeba, żeby za zaproszeniem stał konkretny człowiek - z własną twarzą, z uśmiechem,
z przekonaniem. Tak w każdym razie uznali przedstawiciele wspólnot działających na terenie parafii. Postanowili, owszem, wydrukować informacje i zaproszenia, ale nie tylko
rozkładać je w ogólnie dostępnych miejscach, tylko pójść z nimi do domów. Postanowili przełamać naturalny wstyd, zażenowanie, może nawet lęk przed tym, jak zostaną przyjęci -
i pójść.
Trochę się zastanawiali, czy zanieść własnym sąsiadom, czy jednak raczej iść do obcych domów. Wśród sąsiadów człowiek czasem jest zanadto znany, także z nieuniknionych przecież słabości,
czasem skłócony, czasem obolały. Misje z pewnością są okazją do uregulowania wielu zaległości, ale z zaproszeniem trzeba przecież pójść przed misjami... Rozważali też, w jaki
sposób odróżnić się od setek akwizytorów zachwalających swój towar, kandydatów na polityków zachwalających siebie, wreszcie świadków Jehowy nawracających na swoją wiarę? Nie jest to łatwe...
Ja cieszę się z jednego - że się na to zdecydowali. Że pójdą i powiedzą - może nieśmiało i nieumiejętnie - przyjdźcie do dominikanów w tym
tygodniu, posłuchajcie, przeżyjcie, zastanówcie się. Pewnie to będzie mniej skuteczne, niż byśmy chcieli. Ale będzie odpowiedzią na wezwanie: Idźcie i nauczajcie...
Pomóż w rozwoju naszego portalu