Wśród kresowych równin powiatu hrubieszowskiego, w miejscowości Turkowice tętniło intensywnie życie. Istniał tam bowiem zakład sierot, złożony z zespołu oddzielnych budynków, w których
dziatwa i młodzież znalazła troskliwą opiekę, wychowanie i naukę. W budynkach mieściło się przeciętnie wraz z personelem około 400 osób. Zakład prowadziły siostry
naszego zgromadzenia. Jedna z najmłodszych wychowawczyń - s. Longina zdawała się wyróżniać jakimś szczególnym umiłowaniem dziatwy sierocej. Może dlatego, że sama była sierotą od
lat najmłodszych.
Wanda Janina Trudzińska, w zgromadzeniu s. Longina, pochodziła z Trembowli, miasteczka położonego na Kresach Wschodnich. Na świat przyszła 23 kwietnia 1911 r. jako
najmłodsze dziecko Ludwika i Marceli z Żydkowskich. Wandzia miała 5 sióstr i 4 braci. Rodzice jej byli zamożni, religijni, szlachetni i uczynni. Ojciec Wandzi
spędzał często wolne chwile w kościele. Należał do asysty i chóru kościelnego. Okres dzieciństwa Wandzi przypada na burzliwe, pełne niepokoju czasy I wojny światowej.
W kilka lat potem, gdy w mieście szerzyła się epidemia tyfusu, zachorowali rodzice Wandzi i wkrótce obydwoje zmarli. Została sierotą. W czasach walk z Ukraińcami
na jej oczach zginęli ukochany stryj i stryjenka. Początkowo opiekowała się sierotami najstarsza siostra. Później postanowiono oddać dziewczynkę wraz z starszą od niej o 2
lata Walercią na wychowanie do Zakładu Sierot Sióstr Służebniczek w Tarnopolu, a po 2 latach wróciły do Zakładu w Trembowli.
Po ukończeniu VII klasy szkoły podstawowej w Trembowli, pozostawała jeszcze jakiś czas w zakładzie. Pomagała siostrom w pracy wychowawczej. Następne lata spędziła
u swojej siostry. Od dawna jednak pragnęła innego życia. Świat nie pociągał jej. W 17. roku życia została przyjęta do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek i przy obłóczynach
otrzymała imię Longina. W Zgromadzeniu pełniła funkcję opiekunki nad dziećmi ochronkowymi w Kozłowie k. Tarnopola i w Zakładzie Sierot w Turkowicach.
W 1935 r. ukończyła w Poznaniu semestralny kurs dla wychowawców. Tam po raz pierwszy zetknęła się ze służebnicą Bożą s. Leonią Marią Nastał (1903-40). Wkrótce
obydwie siostry nawiązały serdeczne stosunki, rozumiały się doskonale. Częste, poufne rozmowy z s. Leonią robiły głębokie wrażenie na s. Longinie. Podobało się jej u s. Leonii
przede wszystkim życie umartwione i stałe zjednoczenie z Bogiem. Wtedy to s. Leonia miała „przepowiedzieć” s. Longinie śmierć męczeńską.
Pewnego razu, podczas rekreacji, rozmawiano o patronach Sióstr. Obecna przy tym s. Longina musiała ze smutkiem oświadczyć, że nie ma św. Wandy, ale zaraz z humorem
dodała: „Wobec tego ja powinnam być świętą, muszę się jednak porządnie natrudzić... nazywam się przecież Trudzińska”. Oświadczenie to nie było gołosłowne. Siostry, które znały s. Longinę,
stwierdzają zgodnie, że była osobą o wyjątkowo głębokim życiu wewnętrznym. Ulubionym nabożeństwem s. Longiny było rozważanie Męki Pańskiej. Całym też sercem kochała Matkę Najświętszą,
a z świętych czciła szczególnie św. Andrzeja Bobolę. Mając choć odrobinę wolnego czasu, śpieszyła do kościółka zakładowego i tam u Chrystusa Eucharystycznego
czerpała siłę i męstwo, moc i hart ducha. Tam też zapewne powierzała Jezusowi gorące pragnienie świętości. Sama radosna, chciała rozsiewać radość dookoła. S. Longina umiała być „wszystkim
dla wszystkich”. Wszędzie wprowadzała ład i porządek. Wychowankom oddawała się bez reszty. Miała do nich doskonałe, iście macierzyńskie podejście. Umiała wczuć się w potrzeby
dziecka-sieroty, znała jego psychikę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu