Jeszcze niedawno można było sobie żartować z prawosławnych w dawnym ZSRR, którzy ze względu na zasadniczą niezmienność bizantyjskiej liturgii, modlili się w czasie
każdej Eucharystii za „bogobojnego władcę”, nawet gdy był nim Józef Stalin i za „chrześcijańską armię strzegącą granic”, choć była to Armia Czerwona.
Dziś, mnie przynajmniej nie jest do śmiechu, bo i u nas zdarzają się sytuacje łagodnie mówiąc, niezręczne. Odkąd bowiem mamy demokrację i manifestowanie wrogości do Kościoła
przestało być dla rządzących zadekretowane, obowiązującym zwyczajem stała się obecność na wszystkich uroczystościach religijno-patriotycznych rozmaitych wójtów, burmistrzów i prezydentów wszelakiego
szczebla. Nie ma problemu, gdy są to ludzie wierzący, ale niektórym brakuje nie tylko wiary, ale i taktu.
Może i dziwny ze mnie ksiądz, bo zamiast się cieszyć, że owieczki wszelakiej maści garną się do kościółka, to zgłaszam rozmaite wątpliwości. Ale ponoć kto pyta, nie błądzi. Niech
to zatem będzie pytanie rzucone ot tak, do dyskusji: Czy trzeba zapraszać na Msze św. ludzi niewierzących, nawet gdyby byli najważniejsi w państwie, gminie czy powiecie? Zwłaszcza, gdy znani
są z manifestowania swoją postawą niewiary także podczas liturgii i to w jej najważniejszym momencie? Swoją drogą, ci sami przywódcy nie zdobywają się na podobną manifestację
inności w meczecie ani w synagodze tylko pokornie nakładają jarmułki.
Już słyszę głosy otwartych katolików, że Kościół musi wychodzić do ludzi, żeby ich zjednywać. Nie znam jednak przypadku, by ktoś się nawrócił od wąchania kadzideł na honorowym miejscu przed ołtarzem.
Kościół pierwszych wieków miał po Liturgii Słowa wezwanie: „Święte dla świętych”. Nie chodziło w tym o świętość moralną, do której ja też nie dorastam, ale o świętość
rozumianą jako przyjęcie daru wiary i odkupienia w Chrystusie. Ci, którzy nie żyli w pełni wspólnoty wiary i sakramentów świętych opuszczali zgromadzenie. Nie
znaczyło to, że Kościół w tamtym czasie był mniej misyjny niż dzisiaj.
Czy dla uszanowania rozmaitych notabli demokratycznie wybranych, ale wierzących inaczej, nie wystarczy zaprosić ich na obiad albo na akademię z wierszykami w wykonaniu przedszkolaków?
Czy w przeciwnym razie nie grozi nam, że Eucharystia będzie odbierana jako impreza publiczna, a nie tajemnica wiary? To tylko pytania.
Pomóż w rozwoju naszego portalu