„Dnia 10 lutego 1940 roku miałem zaledwie 10 lat. Od rana śnieg padał bez przerwy. (...) Nagle nasz dom otoczyli żołnierze sowieccy. Do wnętrza weszło dwóch agentów NKWD. Jeden z nich
oświadczył, że w ciągu 40 minut mamy opuścić nasz dom. Zdążyliśmy zabrać ze sobą trochę odzieży i żywności. Po dwóch godzinach jazdy saniami dotarliśmy do stacji kolejowej
(...). Jechaliśmy w zamkniętych wagonach pod nadzorem NKWD w kierunku północno-wschodnim. Dnia 3 marca zatrzymaliśmy się w głębi lasów syberyjskich...”.
Tak zaczyna się prawie każda opowieść tych, którym udało się przeżyć deportację, podróż i lata zesłania. Tak zaczyna się jeden z największych dramatów ludności polskich ziem
wschodnich będących pod okupacją sowiecką.
Melchior Wańkowicz przebywający w 1943 r. w Ognisku Polskiego Czerwonego Krzyża w Teheranie zajmował się między innymi spisywaniem losów polskich zesłańców. „Raz
dałem komuś przybyłemu z Rosji spisaną przeze mnie historię 1600 więźniów Polaków, pędzonych przez pięć dni bez jedzenia i wody, tak, że ludzie próbowali pić własną urynę z czapek,
filtrowaną przez chusteczki” - opowiadał.
Takich „szablonowych historii” opowiedziano już setki tysięcy. Przeżyto setki tysięcy „szablonowych” mąk, zgasło setki tysięcy brutalnie przerwanych istnień ludzkich.
„Tuż po wejściu sowieckich sił okupacyjnych zaczęły się aresztowania i łapanki w rozmiarach przekraczających niejednokrotnie praktyki niemieckiego okupanta - wspomina
ks. Łucjan Królikowski. - Nikt w tym okresie nie był bezpieczny, ani we dnie, ani w nocy (...). Mimo rozbudzonej czujności ogółu znikali z ulic krewni,
znajomi, przyjaciele. Coraz to kogoś wzywano do komisariatu policji, skąd już do domu nie wracał”. Beata Obertyńska zaś, mieszkająca podczas okupacji sowieckiej we Lwowie, tak opisuje
swoje przeżycia: „Wracam późnym wieczorem do domu. Ludzi prawie nie widać. Za to całą jezdnię zawaliły nieprzeliczone szeregi czarnych wojskowych aut. Po co? Po co ich tyle? Tej samej
nocy następuje wywóz ludności cywilnej z miast. Jednej nocy na wszystkich zajętych terenach, od razu... Reguły znowu żadnej. Nie podobna dojść czemu ci, a nie tamci, czemu nie wszyscy?
Przypadek? Los? Loteria? Co działo się tej nocy we Lwowie, tego nie podobna opisać. To trzeba było przeżyć, by dać wiarę”.
Taki sam koszmar przeżywała wieś. Nocą lub świtem NKWD wpadało znienacka do chat, ojca rodziny stawiano pod ścianą, grożąc natychmiastowym rozstrzelaniem, a matce dawano około godziny na
spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. „Zesłańcy usadawiali się wśród węzełków, tobołków i kuferków - pisze ks. Królikowski. - Spomiędzy poduszek i kołder wyglądały
głowy wystraszonych dzieci”.
Dwu- albo i trzytygodniowa podróż deportowanych odbywała się w straszliwych warunkach. W czasie ostrej zimy w lutym 1940 r. jechali zesłańcy do miejsc
osiedlenia w nieogrzewanych bydlęcych wagonach, w których zimno, głód, brud i choroby dziesiątkowały ich już w drodze. Najwięcej ofiar było wśród najsłabszych
- dzieci i ludzi starych. Umierali także na miejscu przeznaczenia.
W tak zwanych „posiołkach”, na „wolnym” przesiedleniu, jak nazywano miejsca deportacji, panowała niewyobrażalna nędza. Przyjeżdżające co jakiś czas sklepy proponowały głównie
wódkę, rzadko coś do jedzenia.
Instytut Pamięci Narodowej gromadzi dokumenty, relacje, fotografie. Urządza odczyty, organizuje wystawy, prowadzi działalność edukacyjną i pragnie ocalić od zapomnienia to, o czym
nie wolno było pamiętać, o czym zabraniano mówić, co niszczono i zakłamywano. Ale zanim IPN zaczął zajmować się losami polskich zesłańców okresu okupacji sowieckiej, istniała wierna
narodowa pamięć, która nigdy nie ugięła się wobec zakazów i represji, która nigdy nie wyparła się umęczonych w Rosji rodaków.
Pomóż w rozwoju naszego portalu