Kto zniszczył miasto?
Zarówno Jan Muszyński w monografii Krosna, jak i Jerzy Piotr Majchrzak w Bramie II nie dają jednoznacznej odpowiedzi. Majchrzak przytacza wypowiedź przedwojennego mieszkańca
miasta, Niemca Richarda Schulza, że to podobno samoloty niemieckie typu Frocke Wulf 190 dokonały nalotów pod koniec lutego 1945 r., powodując zniszczenie. Inna przytaczana przez autora Bramy wersja
mówi: „Miasto zostało zniszczone przez samych Rosjan w odwet za zamordowanie rosyjskiego oficera”. Która z tych wersji jest prawdziwa? Jedno jest pewne, że
przez Krosno nie przechodziły działania wojenne, a miasto zostało spalone. Ślady bombardowań trudno tu było dostrzec. A skoro zniszczenie - głównie dolnej części miasta -
jest rezultatem podpalenia, to kto go dokonał?
Niemcy nie mieli zwyczaju podpalania swych domostw po prostu dlatego, że wierzyli, że tu niebawem powrócą. A o tym, że mieli taka wiarę, świadczy m.in. zakopywanie żywności,
naczyń i innych wartościowych rzeczy w pobliżu swych domostw lub też ich zamurowywanie w ścianach budynków.
To widziałem
Do Krosna nad Odrą - bo taką miało ono nazwę przez kilka powojennych lat - trafiłem po pięcioletnim pobycie na Sybirze, 20 kwietnia 1946 r. Jedno z najpiękniejszych przed wojną miast - takie opinie wyrażali Niemcy i to nie tylko z tego miasta, z którymi po latach rozmawiałem - zastaliśmy wypalone, ale architektura budynków, które ostały się pożodze, świadczyła, że było to naprawdę piękne miasto. Funkcjonowała polska administracja, a w budynku, w którym mieściła się potem przez ponad 50 lat apteka przy ul. Chrobrego, stacjonowała niewielka radziecka jednostka, która w lecie 1947 r. opuściła miasto, niszcząc przy tym wszystko, co się w tym budynku znajdowało i wyrzucając zniszczone przedmioty przez okna. Sam wówczas skorzystałem z kilku nieco podniszczonych, ale nadających się jeszcze do użytku rzeczy. Widziałem kanapy i wyściełane krzesła pozbawione okryć, które Rosjanie zapewne zabierali ze sobą.
Obchodzić czy nie?
Obchody rocznic polskiego Krosna spotykają się z różnymi reakcjami mieszkańców. Jedni uważają, że są one zbędne, argumentując, że pozostawiają niesmak u naszych zachodnich sąsiadów, z którymi już niebawem spotkamy się, i to na co dzień, w Unii Europejskiej, a oni traktują tę rocznicę jako akt wypędzenia. No cóż, my także, a zwłaszcza ci, którzy opuścili rodzinne strony na Wileńszczyźnie, na Podolu, a może Lwów i Tarnopol, też mamy prawo czuć się wypędzeni. Ale przecież to nie my układaliśmy mapę powojennej Europy i nie my wywołaliśmy II wojnę światową, a mimo to zostaliśmy wypędzeni i... od 59 lat żyjemy nad Odrą i Nysą. To są dziś nasze rodzinne strony. Tu zdecydowana większość z nas się urodziła, tu przyszły na świat nasze dzieci i wnuki, dlatego wydaje się - moim zdaniem - zasadne obchodzenie rocznic naszego na tych ziemiach bytowania, ale bez mówienia, że te ziemie zostały wyzwolone lub też, że powróciły do Macierzy, bo co mają powiedzieć mieszkańcy tych ziem, którzy tu zamieszkiwali od sześciu wieków. Gdzie znajduje się ich Macierz, skoro my ją sobie przypisujemy. Przecież również dla nas Wilno, Grodno, Lwów i Tarnopol i... moje położone na Wileńszczyźnie Olchowiki - to są także macierzyste strony, chociaż od dawna tam nie mieszkam, ale do nich tęsknię. Pozwólmy więc tym, którzy z Krosna odeszli w 1945 r. i później, nazywać je macierzystymi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu