Humanizują zwierzęta, uprzedmiotawiają ludzi, deifikują siebie – to w skrócie robią obrońcy praw zwierząt i politycy, którzy domagają się likwidacji branży futrzarskiej, a jednocześnie nierzadko nie są w stanie obronić życia poczętego lub wprost domagają się tzw. wolności wyboru dla zabijania nienarodzonych dzieci. Humanizacja norek, uprzedmiotowianie dzieci i deifikacja siebie samych to trzy elementy, które stanowią o forma mentis eko-terrorysty XXI wieku. Mocne słowa? Przeciwnie, raczej boję się, by nie zgrzeszyć eufemizmem, bo kiedy mowa o bezbronnych istotach, nie możemy uprawiać dyplomacji.
Reklama
Rzecz w tym, że aktualnie Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt odgrzewa propozycje sprzed kilku lat Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej (obie nowelizacje ustawy o ochronie zwierząt na szczęście przepadły w trakcie prac sejmowych) i dzisiaj z pomocą trzech posłów z Prawa i Sprawiedliwości Zespół przedstawia ten sam pomysł, by całkowicie chronić życie norek, szynszyli i lisów hodowlanych w celach pozyskiwania futer i skór. Postulat nowej legislacji jest prosty: zlikwidować całą branżę hodowlaną. Głównymi ekspertami służącymi radą posłom są kontrowersyjne organizacje pozarządowe takie jak Stowarzyszenie „Otwarte Klatki” i Fundacja Viva! Według parlamentarzystów i ich szeptaczy chodzić ma oczywiście o zlikwidowanie niepotrzebnego cierpienia zwierząt zabijanych dla ludzkiej przyjemności (pozyskiwanie futer).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pomijam już fakt, że zabijanie zwierząt dla celów tekstylnych czy spożywczych lub dla bezpieczeństwa czy zachowania równowagi ekosystemu (myśliwi) jest zupełnie zgodne z nauką Kościoła. Magisterium i tak zawsze środowiska te (niestety, nie mówię tylko o ekologach, ale także politykach) miały sobie za nic. Mówię za to, że już zwykła logika nakazywałaby raczej walczyć z patologiami w branży futrzarskiej, bo te pojawiają się, jak w każdej innej branży, a nie z nią samą. Zamiast tego, najłatwiej jest zlikwidować wszystkie gospodarstwa i fermy zajmujące się taką hodowlą. A ta, uwaga, świetnie się rozwija, daje zatrudnienie dziesiątkom tysięcy Polaków, w więc utrzymuje polskie rodziny. Mało tego, jesteśmy liderem w Europie, wyprzedzają nas tu jedynie Duńczycy, a o polskie futra biją się światowe rynki. Na koniec, czego nie mówią ekolodzy, zwierzęta hodowlane (najczęściej norki) utylizują (mówiąc wprost – zjadają) duży procent odpadów organicznych, a więc są – i tu pojawia się paradoks – ekologiczne par excellence.
To co jednak zawsze zauważałem w działaniach niektórych ekologów to pewna stała tendencja. Często te same środowiska z impetem walczące o prawa aborcyjne kobiet (nie wiadomo dlaczego dzisiaj ukrywają to pod hasłem „praw reprodukcyjnych”) walczą o ocalanie zwierząt, zwalczają myśliwych, uwalniają (nielegalnie) norki z ferm itd. Sprowadzają tym samym ontologicznie zwierzaki niemal do formy ludzkiej, faktycznie, zasługującej na taką radykalną ochronę. Dlaczego mówię o deifikacji u tych ludzi? Dlatego, że stawianie się w roli Boga, który uznaje, że jedno istnienie należy bronić za wszelką cenę, a drugie (człowieka) pozostawić wolnemu wyborowi (aborcja) jest działaniem małpującym Boga w sposób przewrotny, odwrotny do naturalnego porządku, taki, jaki inspirację może czerpać tylko z jednego bytu inteligentnego, który w teologii katolickiej nigdy Bogiem nazywany nie był… Może dlatego ekolodzy i obrońcy przyrody zamiast czerpać ze źródeł jakie kreślił chociażby przed wojną prof. Jan Gwalbert Pawlikowski (endek i przyrodnik) wydają z siebie jakiś dziwny siarczany odór.