Z polską lewicą nie jest najlepiej, ale i nie najgorzej. Wprawdzie nie brakuje wścibskich, którzy ciągle węszą jak tu uprzykrzyć życie towarzyszom najbardziej zasłużonym w walce z wrogiem klasowym, ale
póki co, większość knowań rozchodzi się po kościach.
Ostatnio na przykład jedna z gazet rzuciła podejrzenie, jakoby pewien bardzo zasłużony działacz sponsorował budowę kilku kościołów w swoim mieście. A chodziło nie o byle kogo, bo człowieka cieszącego
się zaufaniem w najwyższych gremiach partyjnych do tego stopnia, że Leszek i Aleksandra Millerowie powierzyli mu kierowanie ich fundacją dobroczynną. Pieniądze na budowę kościołów miały wprawdzie pochodzić
z prywatnej kieszeni prezesa, a nie ze środków zgromadzonych na dobroczynność, ale nagłośnienie tej sprawy na tydzień przed wyborami do Parlamentu Europejskiego zdradzało jak najgorsze intencje żądnych
sensacji pismaków. W oczach ciągle topniejącego elektoratu takie kalumnie mogły pogrążyć nie tylko jednego działacza, ale i całą jego formację polityczną, świadcząc o jej dwulicowości. Z jednej bowiem
strony obiecanki aborcji na życzenie, przywilejów dla gejów i lesbijek, a z drugiej pokątne wspieranie „czarnych”. Przez to poszłyby na marne wysiłki pań Szyszkowskiej, Nowackiej i wielu innych,
zatroskanych o wyrazistość programową swojej partii.
Na szczęście i tym razem sprawa się wyjaśniła i do kompromitacji nie doszło. Działacz posądzany o najbardziej niecne rzeczy, w tym o wspieranie „czarnej reakcji”, ponoć żadnych pieniędzy
na budowę kościołów nie dawał, tylko z pomocą zaprzyjaźnionej pani z Urzędu Skarbowego fałszował zaświadczenia z parafii o rzekomych darowiznach. Nie wiadomo jeszcze czy robił to z pobudek ideowych, aby
pogrążyć agenturę Watykanu? Wszystko wyjaśni się w śledztwie, albo i nie. Zresztą nie ma to większego znaczenia. Bo nawet gdyby robił to z chęci oszukania fiskusa, czyli Skarbu Państwa, to przecież nie
on pierwszy. Takie grzechy żelazny elektorat wybacza, bo cel uświęca środki a media to żmija wyhodowana na lewej piersi.
Przykładów takich szczęśliwych rozwiązań można by przytaczać wiele. Jak choćby ten, gdy znany budowniczy kościołów publicznie się chwalił, że wybiera się do Millera - wtedy jeszcze premiera
- i powie mu: „Leszku! Panie premierze, mogę chyba tak do ciebie mówić, bo tak zwracałem się do ciebie przed laty podczas twojego ślubu w Mszczonowie. Teraz buduję kolejny kościół i wiem,
że nie zostawisz w potrzebie księdza, który ci kiedyś błogosławił”.
Na szczęście dymisja premiera uprzedziła wizytę proboszcza. I tak po raz kolejny reputacja została uratowana - może nawet podwójnie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu