Przed faktem dokonanym
Pomysł obozów letniskowych dla dzieci ze Wschodu zrodził się przed kilku laty. Stanisław Kubiniec, radny miejski, podczas pielgrzymki do Wilna zaprzyjaźnił się z Białorusinami z Radunia. „A może byśmy zaprosili wasze dzieci?” - padła propozycja. Trzy lata temu udało się pomysł zrealizować. W efekcie tak nawiązanego kontaktu Raduń został partnerskim miastem Świdnika. O pieniądze na drugi pobyt dzieci było już łatwiej. „Chcieliśmy zaprosić też grupę z Kazachstanu” - mówi Piotr Jankowski, urzędnik ze Świdnika, od lat zaangażowany w ruch pielgrzymkowy. „Był zapał, ale zebraliśmy tylko tysiąc zł. Chcieliśmy wszystko odwołać. Jednak autobus został już zarezerwowany, a Rosjanie postawili sprawę jasno: możecie nie jechać, ale zapłacić musicie” - opowiada pan Piotr. „Wtedy wysłałem e-maile do znajomych, opisując, że chodzi o kolonie dla białoruskich dzieci o polskim rodowodzie. Napisałem, żeby pomogli, jeśli mogą. W kilka dni mieliśmy w rękach kwotę nawet przekraczającą potrzebną sumę”. W tym roku oprócz Białorusinów zakwaterowanych w Świdniku (25 osób) i Kęble (11 osób), zaproszonych była też trójka ukraińskich dzieci. Tym razem obyło się bez problemów finansowych.
Świat kolorów
Reklama
Zawsze kolorowy bar McDonald’s, polskie sklepy wypełnione słodyczami, kolorowe ciuszki, w które ubranych jest większość polskich dzieci. Dla białoruskich maluchów o polskim na ogół rodowodzie (w Raduni, położonej dwie godziny drogi od polskiej granicy, 70 % mieszkańców ma polskie pochodzenie, a nazwiska Sienkiewicz, Mackiewicz czy Żuk nie należą do rzadkości) ten widok to niezapomniane przeżycie. „Ilonka nie mogła powstrzymać zachwytu, kiedy w weekend zabraliśmy ją do McDonaldsa i gdy oglądała lalkę Barbie” - mówi żona jednego ze sponsorów, Lucyna Michalska, która zareagowała wraz z rodziną na prośbę księdza w swojej świdnickiej parafii, aby w sobotę i niedzielę polskie rodziny ugościły dzieci. Ilonka Wilczewska opowiada, że największą przyjemność zrobił jej pobyt nad jeziorem oraz paczka chipsów, które zafundowali jej opiekunowie. Wielkie, granatowe oczy w miłej, delikatnej buzi emanują radością. Jej dziesięcioletnia koleżanka Aliesa, przyznaje wraz z jedenastoletnim Władysławem, że największym przeżyciem był pobyt w polskich rodzinach. Na pytanie, co takiego najchętniej zabraliby ze sobą na Białoruś, wykrzykują, że swoich „kolonijnych” opiekunów: panią Stellę, Emilię, Iwonę i pana Grzesia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rozśpiewane dzieci
Dzieci z rosyjska zaciągają, śpiewając Hej, hej sokoły i Każdy święty chodzi uśmiechnięty. W rozmowie z nimi okazuje się, że rozumieją tylko część słów polskich. Wszystkie należą do zespołu folklorystycznego Raduńskie Gwiazdeczki. Grzeczne, czarno-białe ubranka kilkunastoletnich dzieci harmonizują z polsko-patriotycznym repertuarem, jaki śpiewają. Zaskakują niewymuszoną szczerością. Gdy koncertują na zakończenie kolonii wieczorem 21 lipca, otacza je klimat życzliwości. Halina Zegzdryn, dyrygent, podkreśla, że celem powstałego w 2000 r. zespołu jest pragnienie, by mowa polska przetrwała. Ukochane przez dzieci wolontariuszki: Iza Biały, Emilia Krawczyk i Stella Gronek podczas koncertu, siedząc za plecami zaproszonych gości, śpiewają razem z nimi, zachęcają do scenicznego ruchu. Każde dziecko z ich rąk dostało barwny plecak, podarowany przez świdniczan na zakończenie pobytu w Polsce.
Ludzie chcą dawać
Dzieci zza wschodniej granicy przyjeżdżają do Świdnika już od lat. Duży w tym udział Komitetu SOS „Solidarność”, który od początku swojego istnienia (1990 r.) myślał o takiej działalności. „Najpierw zaprosiliśmy 50 dzieci z Brześcia” - mówi prezes Komitetu, Urszula Radek, pamiętająca jeszcze czasy „prawdziwej Solidarności”. Potem o sponsorów było coraz trudniej, jednak akcja zapraszania białoruskich dzieci do prywatnych rodzin świdnickich trwała. Zachęcali do niej księża. „Tam zawsze było trudniej, niż u nas. Dzieci mogły zaczerpnąć trochę normalnego życia, a zamiast widoku pustych sklepowych półek, zobaczyć kolorowe witryny” - mówi pani Urszula, której działalność w zeszłym roku nagrodzia Ogólnopolska Kapituła Organizacji Filantropijnych tytułem „Społecznika Roku”.
Uśmiech i cukierki
Czy warto angażować się w taką działalność? W tym roku w organizację wypoczynku dla dzieci zza wschodniej granicy zaangażowali się zwykli świdniczanie. Miejscowa okulistka zaproponowała, że jeśli po zbadaniu wzroku któremuś dziecku okażą się potrzebne okulary, to ona je zafunduje. Farmaceuta z pobliskiej apteki zapewnił, że potrzebne lekarstwa sprzeda bez narzucania marży, właściciele piekarni Adampol przygotowywali suchy prowiant, gdy dzieci wyruszały na wycieczkę. Zapłatą były uśmiechnięte buzie. Może któreś z dzieci okaże w przyszłości wdzięczność, tak jak to zrobił ich starszy kolega. „Przed domem byłych opiekunów zatrzymał się kiedyś samochód z białoruską rejestracją” - opowiada Urszula Radek. „Wyszedł z niego młody człowiek z dwojgiem ludzi w średnim wieku. Przywitał się z gospodarzami domu, mówiąc, że tej ogromnej ilości cukierków, które dostał od nich jako dziecko, nigdy nie zapomni”.