Przed kościołem Narodzenia Pańskiego na Witolinie w ostatnią
niedzielę wcześnie rano zebrało się kilkaset osób. Za dwie godziny
ruszy do Częstochowy 18. Praska Pielgrzymka Rodzin.
- Miejcie świadomość, że jesteście Kościołem w drodze.
Co to znaczy? Że Chrystus z wami przechodzi przez wioski i miasta
- mówi w homilii bp Stanisław Kędziora. Już za chwilę będziemy mogli
tego doświadczyć.
Sandały albo adidasy
Wśród pielgrzymów najwięcej jest młodzieży. Najczęściej rodzice
żegnają dzieci, ale zdarza się też, że dorosłe dzieci odprowadzają
starszych rodziców. Po stroju łatwo odróżnić uczestników pielgrzymki
i tych, którzy zaraz wrócą do domu. Ci ostatni są ubrani odświętnie,
niedzielnie. Strój pielgrzyma to przewiewna odzież, coś na głowę
i przede wszystkim wygodne buty. Prawie wszyscy mają też mały plecak
z najbardziej niezbędnymi rzeczami.
Ruszamy śpiewając Kiedy ranne wstają zorze... Próbuję
notować pierwsze wrażenia, ktoś z tyłu życzliwie komentuje:
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- O, już pamiętnik się pisze!
Wokół panuje spory zamęt, bo grupy idą na razie blisko siebie, a każda z nich ma swoich gitarzystów zaczynających różne pieśni. Słyszę trzy nakładające się głosy. Lokuję się na końcu ostatniej grupy, by słyszeć tylko jej przewodnika. Pierwszy etap to dokładnie 6 km i 200 m, odpoczniemy w Zerzeniu.
Słabość do Kardynała
Reklama
- Za rodzinę i za całą Polskę chciałabym się pomodlić - kilkunastoletnia
Ania pewnie odpowiada na moje pytanie o motywy uczestniczenia w pielgrzymce
do Częstochowy. Idzie z sześcioletnią Agatką pod opieką cioci i kuzynki.
Marzeniem starszej Kasi było pielgrzymowanie z całą rodziną. Teraz
to pragnienie się spełnia - idzie z mamą, siostrą Agatką i dwiema
siostrami ciotecznymi. Dla pani Barbary, mamy Kasi i Agaty, najważniejsza
jest, jak mówi, "rodzina Bogiem silna". Poza tym ma słabość do kardynała
Wyszyńskiego.
- A co to znaczy? - pytam zaskoczona.
- Mój syn studiuje prawo na Uniwersytecie im. Kardynała
Wyszyńskiego. Wiele razy modlę się nowenną o beatyfikację Prymasa.
Jego świętość jest dla mnie wzorem - tłumaczy.
Zaczyna padać. Na przekór ogarniającym mnie przygnębiającym
myślom śpiewam ze wszystkimi: "Ojciec wie, czego ci potrzeba...".
Odkrywam, że taki deszczyk też jest darem od Ojca z nieba.
Być może dzięki niemu docenię słońce, jeśli dzisiaj się pokaże. Na
razie podziwiam krasnoludki i większe krasnoludy w kolorowych płaszczach
przeciwdeszczowych z folii. Najwięcej jest żółtych i niebieskich
kapturów. Inne postacie w wojskowych pałatkach, niektórzy z fikuśnymi
garbami na plecach. To gitarzyści dźwigający swój sprzęt albo porządkowi
wyposażeni w czerwone chorągiewki. Zagaduję małego krasnoludka żwawo
maszerującego koło mnie. Słyszę, jak podśpiewuje pod nosem: "Uśmiechnij
się, bo Ojciec patrzy z nieba i wie, wie czego ci potrzeba...".
Sympatyczny Kuba jest ministrantem, bo lubi służyć Panu
Bogu. Idzie na Jasną Górę, żeby zobaczyć, jak wygląda Matka Boża.
Jego młodszy kolega Maciek szczerze tłumaczy, że jeszcze nie wie,
dlaczego się wybrał w drogę. Miejmy nadzieję, że odkryje to w czasie
wędrówki.
Pączkujemy
Jeszcze przed przystankiem w Zerzeniu grupy się uporządkowały,
każda tworzy odrębną całość. Z sanktuarium Matki Bożej Ostrobramskiej
na Witolinie wyszło 630 osób, ale pod Częstochową będzie nas ponad
1000, szacuje ks. Włodzimierz Serżysko, kierownik duchowy pielgrzymki.
Prawie na każdym postoju dochodzą nowe grupy, dlatego już właściwie
nie wiadomo, ile nas dokładnie jest.
Pielgrzymka dopiero się zaczęła, ale doświadczony organizator
widzi różnice między grupami z poprzednich lat. Teraz wyruszyło więcej
ludzi niż rok temu. Jednak, przynajmniej w Warszawie, pielgrzymka
jakby spowszedniała, nie jest witana tak entuzjastycznie na trasie,
jak kiedyś. Na wsiach ludzie są znacznie bardziej życzliwi.
Ksiądz Włodzimierz jest bardzo związany z tą pielgrzymką,
uczestniczył w niej jeszcze jako świecki. Teraz, mimo słabego zdrowia
- jest po dwóch zawałach - stara się być z pielgrzymami. Trochę idę,
trochę podjeżdżam - mówi.
Proszę, może jajeczko?
Reklama
Na drodze spotykamy ludzi czekających na nas przed domami.
Jak gdyby na pocieszenie po słowach księdza o mniejszym zainteresowaniu
mieszkańców, częstują nas kompotem, ciastem, pomidorami, jabłkami.
Jakaś zaradna gospodyni ugotowała jajka na twardo. Starsza pani wręcza
dzieciom batoniki. Ktoś czeka z koszami pełnymi butelek z wodą. Pytam,
dlaczego wyglądają pątników, dzielą się, czym mają. Nie chcą mówić,
wstydliwie zasłaniają się kimś z rodziny. Trudno tłumaczyć spontaniczny
gest dobroci:
- Po prostu, wszyscy w rodzinie chodzili, mąż, córka
i syn, i drugi syn. Jest nam bardzo przykro, że teraz nie możemy.
Żadnych lodów
Reklama
"...na pielgrzymkę należy zabrać różaniec, śpiewnik, dokumenty
tożsamości, płaszcz przeciwdeszczowy, śpiwór, łyżkę, nóż, kubek".
Trochę za późno na takie uwagi, myślę sobie słysząc przewodnika jednej
z grup. Dopiero po chwili orientuję się, że kleryk na wszelki wypadek
czyta cały regulamin obowiązujący pątników.
Praska pielgrzymka łączy w swoich szeregach rodziny,
nieważne, czy pełne, czy tylko jej członków. Celem wędrówki na Jasną
Górę jest poszukiwanie Boga "ze świadomością znoszenia trudów w duchu
modlitwy i ofiary, cierpliwości i pokuty, z nadzieją i radością"
- każdy z uczestników może przeczytać w specjalnie na tę okazję ułożonych
zasadach pielgrzymki. Prowadzący grupę przypomina o regułach obowiązujących
na noclegach, zachęca do pozostania w swoich grupach, przestrzega
przed lodami - można złapać salmonellę. Przyznaję, brzmi nieco groźnie,
ale przecież te żelazne reguły mają pomóc w sprawnym wędrowaniu tych,
jak dotąd, kilkuset osób. Dziennie trzeba pokonać ponad 30 km. Pielgrzymowanie
rozpoczyna się Mszą św., a w czasie drogi jest czas na modlitwy,
śpiewy, konferencje, rozważania.
W kolejnej grupie zdążyłam niestety na koniec jakiejś
dłuższej przemowy, usłyszałam tylko końcówkę: "każdy mężczyzna powinien
sam sobie prać skarpety. Koniec i kropka" - czyżby katecheza dla
przyszłych małżonków?!
Co jakiś czas spotykamy życzliwych mieszkańców okolic
naszej trasy. Machają do nas, życzą szczęśliwej drogi. Są trochę
zawiedzeni, bo prawie wszystkie kubeczki z napojami zostają pełne.
Trudno się jednak dziwić, kiedy wcale nie jest gorąco i pielgrzymów
nie męczy pragnienie.
"Nie zabierajcie płaszcza ani sandałów"
Po dziesięciu kilometrach zaczynam żałować, że mam litrową
butelkę wody w plecaku i kilka drobiazgów, bez których mogłabym się
obyć. Niepotrzebne, a ciężkie. Jeszcze daleko do dłuższego przystanku
w Karczewie, a ja już tęsknie oglądam się za każdym przystankiem.
Jak łatwo i szybko można wrócić do Warszawy! Próbuję przemówić sobie
do rozsądku i żywiej wyciągać nogi. Odkrywam, jak szeptane Zdrowaś
doskonale nadaje właściwy rytm krokom. To nic, że znowu pada, widzę
drogę przez zamglone okulary, wiatrówka zaczyna przemakać. Przestałam
się już przejmować, że w butach chlupocze, a moje jasne spodnie od
kolan w dół zmieniły kolor na znacznie ciemniejszy. W niepojęty sposób
to wszystko pomaga odnaleźć właściwy sens wędrówki.
- Proszę dołączyć! - słyszę gdzieś za mną.
Po chwili ktoś powtarza znowu:
- Proszę bardzo dołączyć... czy siostra nie może już
iść? - dopiero teraz zorientowałam się, że to mnie pogania gorliwy
porządkowy.
- Ależ mogę, mogę - skwapliwie doganiam rząd przede mną.
Dla małych chłopaków koło mnie już niestety nie był taki miły:
- Hej, mistrzu! Mam coś powiedzieć, czy sam dołączysz?
...
Przestało padać, Śpiewamy: To szczęśliwa chwila, dziękuję
Bogu za pogodę...
Mogę umierać
- Przyjechałem do Warszawy w 1996 r. na polecenie swego biskupa
ordynariusza, po polsku w ogóle nie mówiłem - z ledwo słyszalnym
wschodnim akcentem zaczyna opowiadać o sobie przewodnik ostatniej
grupy, kleryk Andrzej. Jest grekokatolikiem z Kołomyi, z Ukrainy.
Rok temu miał święcenia diakonatu. Polska kojarzyła mu się z jezuitami,
z ortodoksyjną regułą w Kościele katolickim, dlatego chciał tutaj
studiować.
Po pierwszym roku seminarium kolega namówił go na pielgrzymkę.
Poszedł w intencji rodziców obojętnych wtedy w stosunku do Kościoła.
Bynajmniej nie byli szczęśliwi, kiedy syn postanowił zacząć studia
w seminarium.
- Po moim trzecim roku mama sama poszła na pielgrzymkę.
Dziadkowie w tym samym roku wzięli ślub kościelny - opowiada o owocach
swej pierwszej wędrówki na Jasną Górę. - Mogę umierać, bo rodzinę
swoją już nawróciłem! - żartuje. Nie chodzą do kościoła ze względu
na mnie, ale ze względu na Chrystusa - dodaje.
Mój kolejny rozmówca, Tomek, chodzi do Częstochowy od
kilkunastu lat. Teraz idzie z mamą, bratem i ciocią. Matka Boża zawsze
go wysłuchiwała, kiedy prosił o maturę, później o pracę. Modlił się
też o żonę, dobrą - dodaje po chwili dla jasności.
- I co? - dopytuję się zaintrygowana, chociaż już wcześniej
zauważyłam obrączkę.
- Matka Boże wysłuchała mnie, jestem zadowolony...
Dla wielu pielgrzymów te dziesięć dni to najważniejszy
czas w roku. Michał co prawda studiuje, więc praca nie jest obecnie
jego najważniejszym zajęciem. Mimo to pewnym utrudnieniem jest jej
coroczne zmienianie. Robi to, ponieważ nie dostaje urlopu na te kilka
sierpniowych dni.
Za nami kolejne etapy, Błota,
Otwock-Kresy, za chwilę wejdziemy do Karczewa - tutaj będzie
obiad, a potem jeszcze kilka kilometrów do Glinek, dzisiejszego miejsca
noclegu.
Ze zdziwieniem stwierdzam, że nie jest mi już tak ciężko,
jak na początku. Mimo wszystko z podziwem patrzę na osoby starsze
z pierwszej grupy. Pan Zdzisław idzie już 16 raz, ma 67 lat. Dzisiaj
niesie krzyż na czele pielgrzymki. Wzruszający widok, kiedy w Karczewie
mieszkańcy czekają na chodniku, podchodzą, żeby pocałować krzyż.
Starsza pani w żałobie wręcza panu Zdzisławowi bukiet z pięknych
ogrodowych róż. Przypominają mi się słowa Księdza Biskupa, oto wymowny
znak, że Chrystus idzie z nami.