Na stoku Cytadeli
poniósł śmierć okrutną...
Nie ginie,
kto za wiarę i wolność umiera;
A jednak grób zarasta,
pamięć się zaciera
To smutno.
Pisał tak o Romualdzie Traugutcie K. Ujejski, ale czy rzeczywiście "
pamięć się zaciera"? 5 sierpnia br. minęła 136. rocznica męczeńskiej
śmierci Romualda Traugutta. Żołnierz i naczelnik państwa, mąż i ojciec,
dowódca oddziałów partyzan- ckich, przywódca powstania styczniowego,
aresztowany w kwietniu 1864 r., został skazany na powieszenie. Wyrok
wykonano na stokach cytadeli warszawskiej.
Pochodził z Szostakowa k. Grodna. Przyszedł na świat 16
stycznia 1826 r. Gdy miał zaledwie 2 lata zmarła mu matka. Wychowaniem
jego zajęła się babcia. Od początku było ono przepojone duchem religijno-patriotycznym.
Traugutt od młodych lat ukochał modlitwę i nie zapominał o niej przez
całe życie. Nie rozstawał się także z Pismem Świętym. Po ukończeniu
gimnazjum, z powodu młodego wieku, nie dostał się do Akademii Wojskowej
w Petersburgu, wstąpił do batalionu saperów rosyjskich w Żelechowie
k. Łukowa. To był początek jego wojskowej kariery zawodowego oficera
w armii rosyjskiej. Za udział w kampanii węgierskiej i wojnie krymskiej
w marcu 1855 r. został zamknięty w twierdzy w Sewastopolu na Krymie.
Pisał wówczas do najbliższych: "Gdyby nie wiara w Boga... często
byłoby człowiekowi nie do zniesienia".
Przykładem własnego życia pociągnął swoją żonę Annę do przejścia
z protestantyzmu na katolicyzm. Sobie jednak nie przypisywał w tym
żadnych zasług. Mówił: - "nie z mej namowy, ale po gruntownym, dokładnym
zbadaniu zasad wiary świętej została katoliczką i najwierniejszym
dzieckiem Kościoła".
Choć w 1862 r. zrezygnował ze służby wojskowej na korzyść
tego, że stał się spadkobiercą dużego majątku ziemskiego, to jednak
przynaglony potrzebą patriotyczną przyłączył się do powstańców. Właściwie
powstania nie doradzał, jak sam mówił przed sądem, bowiem jako były
wojskowy widział całą trudność walczenia bez armii i środków wojennych,
z państwem słynącym ze swej militarnej potęgi, ale gdy powstanie
już wybuchło przyjął jego dowództwo. Stoczył wiele zwycięskich potyczek
na Polesiu i w Kobryńskim. W lipcu 1863 r. w Warszawie został mianowany
generałem i wysłany do Paryża. Po powrocie do kraju w październiku
objął dyktaturę nad powstaniem styczniowym. Aby przyciągnąć wieś
do wojska polskiego, uwłaszczył chłopów. Nie wszyscy ułatwiali mu
to zadanie, wskutek tego powstanie upadło. Po upadku powstania został
aresztowany i skazany na śmierć przez powieszenie. Miał wówczas 38
lat. Przed sądem mówił zaborcom: "Celem zaś jedynym i rzeczywistym
powstania jest odzyskanie niepodległości i ustalenie w kraju naszym
porządku opartego na miłości chrześcijańskiej, poszanowaniu prawa
i wszelkiej sprawiedliwości. Idea narodowości jest tak potężna i
czyni tak szybkie postępy w Europie, że jej nic nie pokona".
Jeden ze świadków jego życia pisał: "Niezwykła religijność
była rysem znamiennym charakteru Traugutta. Od lat najmłodszych zwykł
się modlić, klęcząc, nawet w pensjonacie Stepanowa-po maturze w Petersburgu-długo
zwykł się był modlić, bijąc się pobożnie w piersi". Przewodniczył
modlitwie w obozie. Podczas powstania uczęszczał na niedzielną Mszę
św.
Z wielkim szacunkiem i miłością odnosił się do rodziny.
Jako żołnierz często bywał poza domem dlatego tym bardziej doceniał
znaczenie domowego ogniska. Mówił: "Czy ludzie pojmą, jak się kochać
powinni-nie wiem; Bogu to tylko wiadomo. Ale temu nikt nie zaprzeczy,
że to jedyny środek do osiągnięcia szczęścia, tak pojedynczym ludziom,
jak i całym narodom i ludzkości całej".
Gdy przebywał w więzieniu w Warszawie, nie pozwolono mu
spotkać się z żoną i najbliższymi, ani też nie doręczano mu korespondencji
od rodziny. Jedyny list od żony wręczono Trauguttowi dwa dni przed
śmiercią. Do ostatnich chwil życia nie szczędzono mu cierpień zarówno
moralnych, jak i fizycznych.
Głębię swej duchowości powiązał z miłością Ojczyzny i rodziny.
Jego żywa wiara nie przeszkadzała mu być wielkim patriotą i wspaniałym
żołnierzem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu