Jesień jest porą roku, która z zasady nie nastraja nas pozytywnie. Długie wieczory i ciężka, depresyjna pogoda stają się wówczas nie lada wyzwaniem, nawet dla osób o wyjątkowo optymistycznym usposobieniu,
zwłaszcza kiedy w grę wchodzi samotność.
Podobno nikt nie jest samotną wyspą. Podobno, bo współczesność coraz bardziej zdaje się negować tę prawdę. Wokół siebie możemy dostrzec coraz większą liczbę osób, które mimo że często sobie tego nie
uświadamiają, cierpią na tę jakże bolesną przypadłość, uzewnętrzniającą się w zawieraniu powierzchownych znajomości, pseudoprzyjaźni. Realizacja naturalnej potrzeby kontaktu ogranicza się coraz częściej
do klikania myszką i popularnych SMS-ów. Znajomości? Owszem, ale na „Gadu-Gadu”. Randki? Jak najbardziej, ale wirtualne. Tylko ile z tego pozostaje po oderwaniu się od klawiatury i czy w ogóle
pozostaje cokolwiek? W tym momencie można mówić o „macdonaldyzacji” kolejnej dziedziny naszego życia, która różni się od poprzednich tylko tym, że jest groźniejsza. Nie grozi wprawdzie otyłością
czy zawałem, ale upośledzeniem naszych relacji z innymi ludźmi, a rezultaty takiego obrotu sprawy? Cóż, wystarczy włączyć telewizor albo otworzyć kolorową gazetę. Tym sposobem XXI w. produkuje ludzi niezdolnych
do głębszych i zaangażowanych relacji opartych na poszanowaniu drugiej osoby. Produkuje ludzi bez ludzkich właściwości. Oczywiście, stawiając taką tezę, nie chcę pokusić się o uogólnienie. Są bowiem i
tacy, którzy potrafią korzystać w sposób mądry z dóbr cywilizacji i dzięki nim pogłębiać nie tylko wiedzę, ale też więzi z bliskimi. Coraz częściej jednak można zaobserwować rzesze tych, którzy uciekają
w świat wirtualny, nie potrafiąc wyrwać się z samotności, a nawet się do niej przyznać. A przecież samotność jest problemem, który jak wszystkie inne można rozwiązać i który nie musi pociągać za sobą
lawiny nieszczęść, wpływając niszcząco na nasze życie. Na początku wystarczy sobie po prostu ten problem uświadomić, a wówczas otworzą się przed nami nowe drogi i możliwości. Oczywiście, nie jest to jeszcze
gwarancja całkowitej zmiany biegu spraw. Świadomość ta bowiem może stać się źródłem licznych przykrości i rozczarowań, gdyż osoba pragnąca wyzwolić się z zaklętego kręgu własnej samotności, może napotkać
szereg barier.
Wystarczy jednak przypomnieć sobie o Bogu. Jak zatem związać się z Bogiem w wypadku braku więzi z ludźmi?
Ważne będzie przede wszystkim nabycie świadomości Jego trwałej i zaangażowanej obecności w naszym życiu, nie jako Wielkiego Nieobecnego, ale kogoś, kto jest nam bliski, życzliwy, kogoś, kto darzy
nas przyjaźnią bez ukrytych intencji, miłością bezinteresowną. Ta świadomość poprowadzi nas do wyzwalającego przekonania, że: „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia” (Flp 4, 13). W Nim mogę
i potrafię wyzwolić się z samotności, a przynajmniej z samotności odczuwanej jako coś bolesnego i niszczącego. W Nim mogę przemienić jej doświadczenie w dobro, ujrzeć ją w innym świetle. Nie trzeba do
tego różowych okularów tylko trochę zdecydowania i wyraźny wybór: czy chcę zostać męczennikiem własnej samotności, czy chcę być w niej, z nią i przez nią szczęśliwy? Bo samotność nie musi wiązać się z
cierpieniem, może być darem - okazją ku zrozumieniu, pogłębieniu własnego życia, postrzegania... W samotności dzieją się rzeczy wielkie: Abraham rozmawia z Bogiem, Gabriel odwiedza Maryję... W samotności
dokonuje się agonia Syna Bożego... Może się ona zatem dla nas stać początkiem czegoś wielkiego i ważnego.
I jeszcze jedno. Można być samotnym z przymusu, ale lepiej chyba być samotnym z wyboru, być pogodzonym ze swoją samotnością. Jeżeli nie jestem w stanie inaczej rozwiązać tego problemu, niech przestanie
być moim problemem. Muszę przestać traktować ją w kategoriach problemu. I wyprowadzić z niej tyle dobra, ile tylko będzie można. Zasługuję na przyjaciół, zasługuję na miłość... Jeżeli nie doświadczam
ich ze strony innych ludzi, to w każdej sytuacji, w każdej chwili muszę pamiętać, że mam coś głębszego i wartościowszego: przyjaźń i miłość Boga.
Pomóż w rozwoju naszego portalu