Dziadek zabierał mnie saneczkami, opatuloną w koce po uszy, na skraj miasteczka, aby karmić ptaki. Jest to jedno z najodleglejszych wspomnień dzieciństwa, jakie wydobywam z pamięci. Zbierał do woreczków okruchy, ziarno, resztki tłuszczy, po czym wysypywał to wszystko na pagórkowate pola. Olśnionymi oczami wpatrywałam się w nadlatujące zgłodniałe ptaki. Najwięcej kołowało nad głową krzykliwych wron, ale to nieważne - ważne, że wtedy działo się dla mnie tak wiele.
Tymi samymi saneczkami byłam wożona na roraty, które przesypiałam w zimnym kościele, przyklejona do granatowego rękawa dziadkowego płaszcza.
Nikt tak solennie jak On nie modlił się przed obrazem Matki Bożej, wiszącym w pokoju nad tapczanem. Nikt równie skrupulatnie nie szykował się na Sumę. Dziadek długo się golił brzytwą (do której nie wolno było nawet się zbliżyć), starannie dobierał krawat, kapelusz (zawsze!) i rękawiczki. Asystowało się z zapartym tchem tym przygotowaniom, zwieńczonym kilkoma kroplami wody kolońskiej. Dziadek nie pozwalał w Wielkim Poście śpiewać „durnych” piosenek, a telewizor włączał tylko na „Dziennik”. Wiosną zakładał inspekt na nowalijki, bielił drzewka w ogrodzie, szczepił róże i budował budki dla szpaków. Z braku wnuków (miał niestety tylko wnuczki) nauczył nas oglądać kolarski „Wyścig Pokoju” i bokserskie mecze, a także słuchać Hymnu państwowego w pozycji na baczność - nieważne, że już zasypiało się pod kołdrą, gdy akurat wyemitowało go radio czy telewizja. Z ogniem i łzami w oczach wspominał marsze Kadrówki, nigdy też, w odróżnieniu od Babci, nie opowiadał o tęsknocie za Kresami. Pewnie, że płakał za tamtym rajem utraconym, ale po swojemu. Żył tu i teraz, co było, to było, życie należało przeżyć, na co dzień i od święta - które uwielbiał celebrować. Herbatę zawsze pijał w wielkim kubku. Wyśmienicie przyrządzał śledzie, bigos i wiosenną sałatę. Nie znosił wydawania pieniędzy na „byle głupstwa”, o co często sprzeczali się z Babcią, choć był dla niej wielką podporą i pomocą. No i był emerytem. Na szczęście dla nas, wnuczek.
Odszedł na tyle młodo w swym dziadkowym stażu, że takim pozostał w naszej pamięci, nie doczekał zgrzybiałej starości i niemocy, choć do końca chwalił się, że nigdy (w przeciwieństwie do mnie, już prawie wtedy dorosłej) nie zażywał przeciwbólowych tabletek. Niestety, zawsze przedkładał okłady z ciepłego piasku nad tabletki i porady lekarskie.
Gdyby żył, może jego prawnuki miałyby szansę doczekać dziadka z prawdziwego zdarzenia? Ja wiem, że dzisiaj pracuje się jak najdłużej, dziadkowie (i babcie) unikają przejścia na emeryturę, ze zrozumiałych zresztą względów. Wielu z nich nie potrafi, a może i nie chce, zrobić karmnika dla ptaków, uważając, że od tego są młodsi tatusiowie. Lansuje się typ dziadka wysportowanego, szusującego na nartach i regularnie popijającego wzmacniające i odmładzające medykamenty. Tyle, że można pogodzić narty, chwalebne dokształcanie się i bycie „trendy” z dzieleniem się bogactwem dziadkowego serca z własnym wnuczkiem. Dziadkowie pędzą wraz z pędzącym obok życiem, coroczne urodziny wnuczka kwitują kawałkiem tortu i prezentem, tylko że odbierają sobie i wnuczkom szansę zatrzymania chwil ulotnych, jedynych - jak własne dzieciństwo.
Mało co wzrusza mnie dzisiaj na równi z widokiem dziadka, ciągnącego na saneczkach opatulone wnuki. Życzę wszystkim Dziadkom z całego serca takich wzruszeń w dniu ich święta, tak jak Babciom życzę, aby powróciły do chwalebnego nawyku smażenia pączków w nieograniczonych ilościach, nie oglądając się na cholesterol i kalorie ani na nowomodne przepisy kuchni chińskiej. Bądźcie młode, wykształcone i pełne życia, ale nie odzierajcie własnych wnuków z jedynej w świecie atmosfery babcinego domu!
Ale dosyć o tym, bo wspomnienie o Babci to już zupełnie inna opowieść. Poza tym, każdy nosi ją dobrze zakotwiczoną w swoim sercu, prawda?
Pomóż w rozwoju naszego portalu