Pamiętam radość Janusza. Byliśmy obaj radnymi, na sali sesyjnej siedzieliśmy obok siebie, obaj też razem pracowaliśmy w komisjach edukacji i opieki społecznej, a w dodatku razem reprezentowaliśmy Stowarzyszenie Rodzin Katolickich. Któregoś dnia, niespełna dwa i pół roku temu, Janusz zakomunikował mi na ucho radosnym szeptem, że będzie ponownie ojcem i że mnie prześcignął. Z moimi pięcioma córkami nie mam gdzie startować: oto oni z Małgosią będą mieli szóste dziecko! Skromnie przypomniałem mu o Tomku: my już od jakiegoś czasu szóstką staramy się „powozić”. Pośmialiśmy się i obaj bardzo cieszyliśmy. Trochę później musiałem patrzeć, jak w Januszu radość walczy z bólem. Córeczka, Martynka Faustynka, urodziła się chora, z zespołem Downa, z chorym serduszkiem. Patrzałem z podziwem, jak opiekowali się dzieciątkiem, jak cieszyli się udaną operacją serca, jak z absolutnie bezwarunkową miłością przyjęli córeczkę. Choroba Martynki była dla nich wielkim wyzwaniem, na pewno nie brakowało bólu, ale dominowała radość i miłość. Wszystko, co robili i robią dla rodzin w Szczecinie - a robią naprawdę wiele - stało się jeszcze bardziej prawdziwe przez to świadectwo radosnego przyjęcia dzieciątka.
W sam Nowy Rok przyszedł do nas lapidarny sms: „W piątek Martynka poszła do nieba”. Pogrzeb odbył się w święto Objawienia Pańskiego, w Trzech Króli. I był świętem, w którym głęboka, chrześcijańska wiara walczyła z równie głębokim bólem. Odeszło do Pana dziecko ze szczególną wrażliwością (dzieci z zespołem Downa są pod względem umiejętności okazywania uczuć wyjątkowo zdolne), dziecko ze względu na chorobę otoczone szczególną opieką, koncentrujące na sobie uwagę w większym niż zazwyczaj stopniu. To nieprawda, że jak się ma więcej dzieci, to odejście jednego mniej boli. Boli bardzo, choć pozostawione puste miejsce nie jest otoczone samotnością. Ale obok tego bólu czuło się też głębokie przekonanie, że oto któreś z nich mimo tak młodego wieku było już wystarczająco dojrzałe, by stanąć przed Najwyższym. Maluszek (Okruszek Bożej Miłości - tak mówiła o niej w kościele mama) liczący zaledwie 755 dni już się spełnił, już dał ludziom i światu to, co miał dać. Jak pięknie mówili o tym osieroceni rodzice! Na uroczystości nie było żadnych żałobnych pieśni, przy trumience stał zapalony paschał, symbol zmartwychwstania, kapłani odprawiali Mszę św. w białych szatach, a przez smutek i łzy zgromadzonych przezierała nadzieja.
Nie umiem dotrzeć do głębi tej tajemnicy, którą wspólnie z tłumem przyjaciół przeżyłem na cmentarzu w święto Objawienia. Co z tego, że wiem teoretycznie, iż niekoniecznie przez wielkich tego świata dociera do nas Jezusowa prawda - i tak słucham raczej tych wielkich niż malutkich. Co z tego, że w Credo dość często wypowiadam wiarę w świętych obcowanie, skoro tak trudno dociera do mnie prawda, że granica śmierci jest taka nieprzenikniona tylko dla moich niedoskonałych uczuć. Małgosia i Janusz nadal mają (a nie: „mieli”!) szóstkę dzieci - myślę, że oni dobrze to wiedzą. Przeżywają ból - bo już jej tu nie ma, nie można się nią opiekować i doświadczać jej miłości; przeżywają radość - bo ona jest tam, gdzie jest jej jeszcze lepiej niż u rodziców. W święto Objawienia otrzymałem świadectwo wiary i miłości. Jak nie dziękować?
Pomóż w rozwoju naszego portalu