Andrzejki to czas, kiedy warto postawić sobie pytanie o wróżby, wiarę w horoskopy. Skąd w ludziach takie silne pragnienie poznania własnego losu? Dlaczego wywoływanie duchów jest niebezpieczne? Czy sny się sprawdzają? Na te i inne tematy rozmawiamy z o. prof. Jackiem Salijem, dominikaninem.
Piotr Chmieliński: - Czy widzi Ojciec coś niemoralnego we wróżbach andrzejkowych?
O. Jacek Salij Op: - Nie wiem, jak andrzejki wyglądają dzisiaj. W czasach mojej młodości lanie wosku wiązało się ze wspaniałą zabawą i mnóstwem śmiechu. Młodych ludzi z natury rzeczy ogromnie interesuje pytanie o przyszłego współmałżonka, zarazem jest to pytanie głęboko intymne, nieraz powodujące wiele napięć w młodym człowieku. Wieczór andrzejkowy dawał szansę przynajmniej ten jeden raz podejść do tego pytania z przymrużeniem oka i wśród zabawy, a jednak bez odbierania samemu tematowi jego naturalnej powagi. Zarazem nikt tych " wróżb" nie traktował poważnie, wszyscy wiedzieli, że to tylko zabawa.
- Jednak dużo ludzi praktykuje znacznie poważniejsze wróżby. Modne stało się chodzenie do wróżki, czytanie horoskopów, przepowiedni. Co ludzi popycha do wiary w możliwość poznania przyszłości?
- Zapewne jakieś zwątpienie w ludzką wolność. Podejrzenie,
że wolność jest fikcją, że jesteśmy przez jakieś tajemnicze, a wyższe
od nas moce zdeterminowani. Ludzie, którzy wierzą wróżbom, jakby
nie wiedzą o tym, że ostatecznym wymiarem rzeczywistości jest miłość.
Zrozumiałe, że wtedy rodzi się w człowieku ogromny, zazwyczaj zresztą
mało sprecyzowany lęk. To ten właśnie lęk ludzie ci próbują zmniejszyć
poprzez podglądanie przyszłości oraz jej zaklinanie, żeby im była
bardziej przychylna.
Wróżby dają tym ludziom - z jednej strony - poczucie
aktywności w oczekiwaniu na to, co w ich mniemaniu nieuchronne. Z
drugiej zaś strony, za pomocą zaklęć i czarów człowiek myślący fatalistycznie
usiłuje oswoić rzeczywistość, która jawi mu się jako wroga. Wydaje
mu się nawet, że za pomocą zabiegu magicznego może przymusić rzeczywistość
do oddawania mu jakichś nadnaturalnych usług.
Nie rozumiem, jak człowiek wierzący w Boga może chodzić
do wróżki. Myślę, że dla takiego człowieka Bóg jest kimś, kto jest
bardzo daleko, komu strach zaufać. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić,
żeby człowiek, który próbuje wyczytać swoją przyszłość w kartach
lub gwiazdach, umiał zarazem z ufnością i miłością powierzyć swój
los kochającemu nas Bogu. To niemal nie może się zdarzyć, żeby ktoś
fascynujący się czarami i magią pracował nad pogłębieniem swojej
wolności. Z kolei człowiek naprawdę wierzący zawierza swoje życie
Bogu i nie ma potrzeby "egzorcyzmowania" przyszłości.
- Jednak niektóre przepowiednie się sprawdzają.
- Znam przypadek rozpadu małżeństwa pod wpływem uwierzenia gazetowej bredni, że rak z koziorożcem wzajemnie się nie znoszą, a ta pani i jej mąż byli właśnie spod tych znaków. Owa pani uruchomiła mechanizm samospełniającego się proroctwa i małżeństwo rzeczywiście się rozpadło. Przesąd okazał się mocniejszy niż ufność Bogu, gnostycka teza o zdeterminowaniu człowieka zagłuszyła empiryczną prawdę, że jesteśmy zdolni do wolności i w wielkiej mierze mamy możliwość kształtowania własnego losu.
- Czy jest coś złego w licznych horoskopach gazetowych, które tak chętnie są czytane głównie przez kobiety?
- Ja bym tu dmuchał nawet na zimne. Do horoskopów gazetowych co prawda nie zaglądam, ale mam żal do Polskiego Radia, że w swoim porannym programie podaje jakieś horoskopy dla osób w danym dniu urodzonych. Niby to oczywiste, że ich celem nie jest przepowiadanie przyszłości, tylko podbudowanie - metodą pół żartem, pół serio - dobrej samooceny słuchaczy. Myślę, że jakoś jednak to nasze dusze zamula i niektórzy ludzie naprawdę zaczynają wierzyć, że nasze losy, temperament, osobowość są zależne od gwiazd.
- A zmarli - czy mogą kontaktować się z żyjącymi poprzez sny?
- Wyobraźmy sobie, że kogoś przez sen upomina zmarły tata lub mama: "Kiedy synu pójdziesz wreszcie do spowiedzi?". Ten ktoś bardzo się tym przejął, poszedł do spowiedzi, zaczął nowe życie. Nie mam wątpliwości, że to był dar zza grobu - niezależnie od tego, czy działały tu zwyczajne mechanizmy ludzkiej podświadomości, czy rzeczywiście sam Pan Jezus wysłał rodzica z upomnieniem do grzesznego syna.
- Czy przez sen może przemawiać sam Bóg?
- Jeden z największych średniowiecznych uczonych,
św. Albert Wielki, kiedy był już po decyzji wstąpienia do zakonu,
miał następujący sen. Śniło mu się, że został zakonnikiem, ale w
zakonie było mu coraz trudniej i w końcu musiał wystąpić. Zbudził
się cały spocony i przerażony, ale z wielką ulgą, że to był tylko
sen. Odczytał go jako głos Boga, że droga życia zakonnego nie jest
dla niego.
Tak się jednak złożyło, że tego samego dnia jest sobie
Albert na kazaniu i słyszy ni mniej ni więcej tylko następujące słowa: "
Bo czasem jakiś student już sobie postanowił wstąpić do zakonu, ale
przyśni się takiemu, że wstąpił i że potem wystąpił, i już mu się
wydaje, że to wola Boża". Ponieważ Albert nikomu o swoim śnie nie
opowiadał, te słowa dosłownie nim wstrząsnęły i zrozumiał, że przez
sen ujawniły się tylko jego czysto naturalne niepokoje. Wstąpił do
dominikanów i nigdy tego nie żałował.
Myślę, że ta przygoda Alberta jest dobrym pouczeniem,
jak trzeba być ostrożnym z wiarą w sny. Trafnie oddaje to nasze ludowe
przysłowie: "Sen mara, Bóg wiara". Nie należy całkiem lekceważyć
snów, bo jednak może się w nich ujawniać coś ważnego, czego nie dopuszczamy
do naszej świadomości. Natomiast od tego mamy rozum i czas życia
na jawie, żeby swoje sny oceniać. Nie powinno być odwrotnie: sny
nie powinny rządzić naszą jawą.
- Dlaczego Kościół zdecydowanie zakazuje praktyk spirytystycznych?
- Za spirytyzmem kryje się mentalność zafascynowana
poczuciem władzy, odsuwająca na bok miłość. Jest to praktyka płynąca
z założenia, że przy znajomości pewnych mechanizmów można uzyskać
władzę nad tymi, którzy zeszli z tego świata. Tymczasem są rejony,
w które nie wolno człowiekowi wchodzić. Kto się z tym nie liczy ściąga
na siebie, a często na innych, jakąś szkodę. Jeśli naprawdę zależy
nam na nawiązaniu wspólnoty z bliskimi, którzy już zmarli, to szukajmy
kontaktu w prawdzie, a więc kontaktu w Bogu, w którego sprawiedliwych
rękach nasi bliscy przebywają. Kontaktu całoosobowego, polegającego
na zwiększaniu naszych dobrych czynów i modlitw, abyśmy się stali
sobie jak najbliższymi w Chrystusie, który umarł za nas wszystkich.
Resztę - cały ból rozłąki i całą niemożność bezpośrednio odczuwalnego
spotkania - powierzmy z ufnością Bogu, który lepiej od nas wie, czego
nam potrzeba.
Warto też wiedzieć, że wszelkie wywoływanie duchów jest
bardzo ostro potępione w Piśmie Świętym: "Nie będziecie się zwracać
do wywołujących duchy ani do wróżbitów. Nie będziecie zasięgać ich
rady, aby nie splugawić się przez nich. Ja jestem Pan, Bóg wasz" (
Kpł 19, 31). Aż dwa razy Pismo Święte zestawia ten grzech ze straszliwą
zbrodnią palenia własnych dzieci w ofierze Molochowi: "Nie znajdzie
się pośród ciebie nikt, kto by przeprowadzał przez ogień swego syna
lub córkę, uprawiał wróżby, przepowiednie i magię; nikt, kto by uprawiał
czary, pytał duchów, wywoływał umarłych. Obrzydliwy jest bowiem dla
Pana każdy, kto tak czyni" (Pwt 18, 10-12).
Wywołując duchy, człowiek naraża się na niebezpieczeństwo
kontaktu z siłami nieczystymi. Wydaje się komuś, że nawiązuje kontakt
z kimś, kto zszedł z tego świata, a w rzeczywistości może być to
zły duch. W efekcie to nie człowiek osiąga władzę nad jakimś zmarłym,
tylko zły duch osiąga władzę nad tym człowiekiem.
- W niektórych rejonach kraju ludzie ciągle chodzą do różnych znachorów, czarowników, babek. Podobno potrafią wyleczyć każdą chorobę. Co Ojciec sądzi o tym procederze?
- Jest coś takiego jak mądrość medycyny ludowej.
Pamiętam np. z dzieciństwa, że na opuchliznę nakładało się kwaśne
mleko albo liść babki, i to rzeczywiście pomagało.
Natomiast wszelkie uzdrawianie za pomocą czarów, zaklęć
itp., jest praktyką, która najprawdopodobniej wiąże się z kontaktem
uzdrawiacza z siłami demonicznymi. Może on nawet o tym nie wiedzieć.
Kontakt chorego z takim uzdrawiaczem nieraz rzeczywiście kończy się
polepszeniem zdrowia. Rzecz w tym, że praktycznie zawsze ten pacjent
zapada na jakąś inną chorobę, z którą idzie znów do tego samego uzdrawiacza,
później na kolejną chorobę... Nie lekceważyłbym tego, co mówi ojciec
Verlinde, że jakieś siły demoniczne drwią sobie w ten sposób z człowieka,
a zarazem go od siebie uzależniają. Zaczyna się od choroby ciała,
docelowo chodzi natomiast o to, żeby człowiek zachorował na duszy,
odszedł od Boga.
- Czy wolno Boga prosić o uzdrowienie np. z ciężkiej choroby fizycznej? Jak odróżnić uzdrowienie pochodzące od Boga, od tego, którego autorem są siły demoniczne?
- Przypomnę rozstrzygnięcie Apostoła Pawła, czy wolno
chrześcijaninowi jeść mięso ofiarowane bożkom: nie jedzcie takiego
mięsa, ale też nie musicie się ciągle niepokoić o to, czy przypadkiem
to mięso nie było na ołtarzu bałwochwalczym. Chrześcijanin nie paktuje
i nie chce paktować z jakimikolwiek siłami "alternatywnymi". Zawierzamy
całych siebie Chrystusowi i w Jego ramionach czujemy się bezpiecznie,
toteż nie zaszkodzi nam, nawet gdybyśmy mieli jakiś nieumyślny, bezwiedny
kontakt z jakimiś ciemnymi siłami.
Czy wolno Boga prosić o uzdrowienie? Nie tylko wolno,
ale bardzo warto o to prosić. Również wtedy, kiedy choroba nie jest
taka bardzo ciężka. Modlitwa o uzdrowienie to przecież nie jest poinformowanie
Pana Boga, że jesteśmy chorzy i że chciałoby się odzyskać zdrowie.
Jest to zawierzanie siebie Bogu połączone z nadzieją na uzdrowienie.
Kiedy modlę się o zdrowie, to dokonuje się we mnie jakieś duchowe
oczyszczenie, pogłębia się moje oddanie Bogu. Oczywiście tej modlitwy
nie traktuję jako alternatywy działań medycznych. Bóg jest sprawcą
uzdrowienia również wówczas, kiedy dokonało się ono dzięki sztuce
lekarskiej. Wszystko dzieje się w świecie Bożym.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu