Zanim uczestnicy Igrzysk zameldowali się na stoku, wcześniej wzięli udział we Mszy św. w kościele Najświętszego Imienia Maryi, którą sprawował ks. Władysław Zązel, duszpasterz środowisk trzeźwościowych. Okolicznościowy charakter Eucharystii dla abstynentów podkreślały niesione w darach ofiarnych oświadczenia o rezygnacji ze spożywania alkoholu. Po zakończeniu liturgii, nastąpiło oficjalne rozpoczęcie sportowej rywalizacji w siedmiu zimowych konkurencjach.
Na górskim stoku uczestnicy Igrzysk zmierzyli się w slalomie gigancie - tu wystartowało aż 50 zawodników - ścigali się na nartach biegowych, zjeżdżali na sankach i „byle czym”, rzucali śnieżkami do celu oraz lepili śnieżne rzeźby.
Pomimo, iż w tym roku trasa zjazdu alpejczyków liczyła raptem 60 m, emocje były równie gorące, jak w ubiegłym, gdy miała niemal 800 m. Podobnie jak wtedy, tak i teraz, nie obyło się bez mierzącej czas fotokomórki oraz dyplomów i medali (najmłodsi uczestnicy najmilej wspominali wręczaną tabliczkę czekolady).
Jak się okazało podczas zawodów nie tylko świeccy mieli się czym wykazać. Z celnego oka i pewnej ręki dał się poznać Proboszcz kamesznickiej parafii. W konkurencji rzut śnieżką do celu ks. W. Zązel zajął premiowane trzecie miejsce. W starcie pojazdów płozowych domowej konstrukcji, wielką furorę zrobił ślizgowy helikopter, za sterami którego zasiedli Michał Harac i Kasper Jaśkowiec, kuzynowie z Międzybrodzia Bialskiego. Ich jeżdżąca po śniegu maszyna nie tylko, że miała komputer pokładowy, obracające się śmigła, ale i sygnalizację świetlną w postaci strażackiego koguta. To modelarskie cudo, którego debiutancki zjazd odbył się na stoku w Kamesznicy, wyszło spod ojcowskich rąk. Wkład mam, uwidocznił się w uszyciu oryginalnych lotniczych uniformów.
Ślizgający się helikopter z Międzybrodzia Bialskiego olbrzymie wrażenie zrobił na jednym z najbardziej wymagających obserwatorów zawodów, niespełna dwuletnim Franciszku Zielińskim z Wadowic. Z początku Frankowi najbardziej na Igrzyskach podobał się śnieg. Pojawienie się helikoptera zupełnie jednak zmieniło jego preferencje.
Choć tegoroczna aura znacznie uszczupliła grono startujących osób, jednak nie zdołała wykruszyć tych najwytrwalszych. Specjalnie na zawody przybył 76-letni Franciszek Maślanka, mieszkaniec Mesznej, który od samego początku wierny jest organizowanym w Kamesznicy Igrzyskom. - W mojej kategorii wiekowej nie ma wielkiej konkurencji. Chyba nie ma tutaj nawet żadnego sześćdziesięciolatka. To mi jednak nie przeszkadza. Jestem tutaj bo uważam, że trzeba umieć brać udział w tym co dobre - mówił najstarszy uczestnik zawodów o partyzanckiej przeszłości. Również od samego początku towarzyszy Igrzyskom Mirosław Krywult, nauczyciel z Bielska-Białej. - Jako członek Wspólnoty Przymierza, od której wyszedł pomysł stworzenia takich zawodów, miałem możliwość pomagać przy ich organizacji. Już wtedy, czyli dziewięć lat temu, celem Igrzysk miała być promocja abstynencji, której sam zresztą przestrzegam. Uważam, że to bardzo ważne widzieć świat na trzeźwo. Ja nigdy nie miałem problemów z alkoholem, ale zdecydowałem się zrezygnować z niego w intencji tych wszystkich osób, które nie potrafią bez niego żyć - tłumaczył nauczyciel.
W organizację IX edycji kamesznickiej rywalizacji oprócz członków bielskiej Wspólnoty Przymierza bardzo mocno zaangażowało się kilka osób z działającej przy niej grupy Anonimowych Alkoholików. Jak podkreśla Anna, ex-alkoholiczka, tym łatwiej było to zrobić, im mocniej chciało się zachować o jeszcze jeden rok dłużej panującą tu rodzinną atmosferę. - Sport łączy nas i cementuje. Budowa więzi jest w naszym wypadku bardzo ważna, gdyż tylko w grupie mamy siłę walczyć z własnymi słabościami. Człowiek będąc sam z niczym sobie nie poradzi. Potrzebuje wsparcia - wyjaśniała pani Anna. Podobnych wypowiedzi można było na kamesznickim stoku usłyszeć jeszcze kilka, a ich wydźwięk był jeden: Igrzyska Abstynentów są potrzebne. I pewnie dlatego mają one szanse przetrwać kolejne lata.
Liczy się motyw
Ks. Władysław Zązel, duszpasterz środowisk trzeźwościowych:
W tym roku na Igrzyskach Abstynentów ludzi jest ilu jest. Warto więc przy tej okazji przypomnieć słowa pewnego organisty, który powiedział: „u nas to jest tak, że czy ksiądz jest, czy go nie ma, to i tak Msza zawsze wychodzi”. Można to wykorzystać do naszej sytuacji i rzec: w Kamesznicy, czy śnieg jest, czy go nie ma, to i tak Igrzyska są. Teraz zaliczyliśmy dziewiąte. Wszyscy tu obecni mają świadomość, że w tym wszystkim nie tyle ważne jest samo jeżdżenie na nartach, co spotkanie ludzi wolnych, którzy cieszą się swą trzeźwością. Bo pić niedużo, to nic dużego. Ale nie pić wcale, to dopiero cosik. I na to trzeba chłopa, choć i baby czasem tyż.
(mr)
Pomóż w rozwoju naszego portalu