Monika Łukaszów: - Lubińskie hospicjum działa od 2 lat. Na jakich zasadach?
Małgorzata Paluch: - Nasz oddział istnieje w ramach lubińskiego ZOZ-u. Opiekujemy się pacjentami w terminalnym stanie choroby nowotworowej. Pomagamy nie tylko pacjentom, ale i ich rodzinom. Mamy oddział stacjonarny, w którym pacjenci mogą leżeć w ramach oddziału szpitalnego, ale również zajmujemy się pacjentami w domach. Jest to hospicjum domowe, w którym pracuje 2 lekarzy i 2 pielęgniarki. Częstotliwość wizyt oceniamy sami wspólnie z rodziną i z pacjentem. Poza hospicjum stacjonarnym i domowym istnieje również poradnia medycyny paliatywnej. Założeniem tej poradni jest pomoc pacjentom z chorobami nowotworowymi i ich rodzinom, którzy sami mogą do nas przyjść, a my nie musimy do nich jeździć. W hospicjum stacjonarnym mamy 12 łóżek. To jest 6 sal 2-osobowych. Poza opieką lekarską, pielęgniarską wśród chorych pracuje także psycholog, pracownik socjalny a także radca prawny. Naszych pacjentów, jak i ich rodziny wspieramy także opieką duchową.
- Wiemy, że działalność hospicjum opiera się na kontrakcie z NFZ. Proszę nam przybliżyć ten aspekt.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- W ramach naszej działalności mamy podpisany kontrakt z NFZ. Jest to kontrakt na 10 pacjentów w hospicjum stacjonarnym, podaję stan na dzień dzisiejszy, 14 pacjentów w hospicjum domowym i 19 porad w poradni medycyny paliatywnej. Są to niestety niewystarczające ilości. Mimo iż hospicjum działa dopiero 2 lata, ilość pacjentów stale wzrasta i coraz to nowi ludzie się do nas zgłaszają. Nie tylko pacjenci, ale też rodziny, które nie wiedzą jak sobie poradzić z chorymi w domach. Trzeba też wiedzieć, że w Lubinie działa oddział onkologiczny, z którym współpracujemy i wspieramy się nawzajem. Dlatego że nasi pacjenci trafiają na chemioterapie do MCZ-tu, a stamtąd do nas chociażby po to, żeby łagodzić nieprzyjemne objawy związane z podawaniem silnie działających leków w trakcie chemioterapii. Cały czas trwają negocjacje z NFZ. Staramy się o zwiększenie kontraktu, Ograniczają nas też warunki lokalowe. W ramach hospicjum stacjonarnego mamy tylko 6 sal i możemy położyć tylko 12 pacjentów. Problemem jest też ilość lekarzy i pielęgniarek pracujących w naszym hospicjum. W tych trzech jednostkach, o których tutaj mówię, a traktuję je jako jeden ośrodek medycyny paliatywnej działający przy ZOZ Lubin, pracuje 16 pielęgniarek, 3 lekarzy, jeden psycholog, a także kapelan szpitalny i przyjaciel hospicjum proboszcz jednej z lubińskich parafii, który raz w tygodniu odwiedza chorych.
- W naszym społeczeństwie hospicjum od razu kojarzy się ze śmiercią...
- Nie, wcale tak nie jest, że przychodzi się do nas tylko po to, aby umrzeć. Powszechnie właśnie istnieje taka opinia, że jesteśmy „umieralnią”, ale u nas nie sprawdza się to. Jesteśmy po to, żeby pomagać ludziom w bardzo trudnym okresie ich życia, czyli w tym okresie, kiedy mają od nas odejść. Nie jest prawdą, że kto do nas przychodzi, to umiera. Pacjenci wychodzą stąd do domu. Potem obejmowani są opieką domową, a jeżeli trzeba, to wracają do nas znowu. My po prostu zajmujemy się poprawą komfortu życia człowieka, który skazany jest na to, że ma od nas odejść.
- O co najczęściej pytają pacjenci, ich rodziny?
- Często ludzie przychodzą dowiedzieć się, jak wygląda pomoc z naszej strony nie tylko na oddziale szpitalnym, ale również i w domu. Do hospicjum stacjonarnego trzeba mieć skierowanie. Jest to bowiem oddział szpitalny i tak samo jak na każdy inny oddział należy mieć i tutaj skierowanie bądź od lekarza pierwszego kontaktu, bądź ze szpitala z oddziału, z którego pacjent przychodzi. Natomiast do poradni medycyny paliatywnej i hospicjum domowego wystarczy przyjść i zgłosić się.
- Na co dzień pracuje Pani z osobami ciężko chorymi i często spotyka się ze śmiercią. Czy do bólu i cierpienia można się przyzwyczaić?
Reklama
- Nie. Każdy pacjent odchodzi w inny sposób. Każdy pacjent jest inny i każdy inaczej to przyjmuje. Ja jestem zdania, że pacjent powinien wiedzieć, na co jest chory. Jednak nie każda osoba potrafi przyjąć taką wiadomość. Są pacjenci, którzy tutaj przychodzą, widzą napis „hospicjum” i w tym momencie załamują się. Rodziny mówią nam, iż są oceniani przez innych często, nawet sąsiadów czy kogoś z rodziny, jako źli ludzie, bo oddali kogoś do hospicjum.
O przyzwyczajeniu nie ma mowy. Jednak każdy z pracowników musi sobie z tym radzić. Bo to nie jest proste patrzeć jak inni ludzie odchodzą i patrzeć na rozpacz ich bliskich. To jest coś, z czym się bezpośrednio stykamy. A spotykamy się dość często, bo jesteśmy oddziałem naprawdę dla bardzo ciężko chorych ludzi.
- 3 października będziecie obchodzić drugą rocznicę powstania. Proszę powiedzieć o planach na przyszłość.
Reklama
- Istniejemy dopiero dwa lata i niemożliwością jest zrobienie wszystkiego od razu. Pomału przygotowujemy się do rozszerzenia naszej działalności, jeśli chodzi o pomoc nie tylko pacjentom i rodzinom w trakcie pobytu u nas, ale objęcia opieką rodzin w żałobie. Bo to też nie jest proste. Często oni zostają sami, bez żadnego wsparcia. W związku ze zbliżającą się rocznicą powstania hospicjum chcemy zorganizować akcję na terenie całego Lubina i w lubińskich kościołach. Planujemy kwestę na potrzeby naszego hospicjum. Bo niestety, tak jak cała służba zdrowia, tak i nasz oddział nie jest dofinansowany. Prawdopodobnie odbędzie się to 7 października. W tej chwili jesteśmy w trakcie rozmów z proboszczami i zajmujemy się organizacją. Jak na razie to nam się udaje, ale nie powiem nic więcej, żeby udało się do końca. Chcemy też przystąpić do ogólnopolskiej akcji krakowskiego hospicjum pt. „Pola nadziei”. To jest akcja sadzenia i rozdawania żonkili połączona z kwestą. Trwa od 1 października do 1 lipca. I my 3 października, dokładnie w dniu otwarcia naszego hospicjum, będziemy przeprowadzać akcję sadzenia żonkili na terenie hospicjum. Z tymi żonkilami, które nam wyrosną w okresie wiosennym, wyjdziemy do ludzi. Przymierzamy się także do otwarcia wolontariatu. Ale chcemy to zrobić dobrze, żeby ci ludzie, których my będziemy polecać jako wolontariuszy byli naprawdę ludźmi dobrze przeszkolonymi, jak postępować z osobami chorymi jak się nimi opiekować i pomagać ich rodzinom.
- Co może Pani uznać za swoją porażkę, a co za sukces?
- To jest najtrudniejsze pytanie. Za sukces na pewno to, że to hospicjum działa, że się rozwija, że na razie ludzie, którzy tutaj pracują chcą tu pracować. To jest jeszcze za krótki okres, żeby mówić o wielkim sukcesie. Ja bardzo lubię swoją pracę, lubię pacjentów, lubię tutaj przychodzić i myślę, że każdy z pracowników tak do tego podchodzi. Natomiast uważam, że każdą porażką jest odejście pacjenta. Jestem lekarzem nie po to, żeby żegnać pacjentów, ale z tym też muszę się pogodzić.