Reklama

Pamiętać o peerelowskim gułagu

Cztery wieżyczki obserwacyjne 2,5 x 2,5 x 5,4 m, ogrodzenie z drutu kolczastego na słupach żelbetowych, strażnicy - to była granica miedzy wolnością a więzieniem dla przebywających w peerelowskim gułagu we wsi Rusko koło Strzegomia, jednym z czterech stalinowskich obozów pracy dla więźniów na Dolnym Śląsku. Dzięki kilku byłym więźniom i księdzu proboszczowi Janowi Olenderowi z pobliskiego Jaroszowa pamięć o tym miejscu kaźni nie zginęła.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Rusko to mała wieś w Polsce, położona w województwie dolnośląskim, w powiecie świdnickim, w gminie Strzegom. Wieś „zjadana” przez znajdującą się obok kopalnię gliny ogniotrwałej „Stanisław” - z roku na rok nikną tam kolejne domy.
To właśnie tam, już od pięciu lat, odbywają się spotkania patriotyczno-religijne. Uroczystości w Rusku poświęcone są pamięci więźniów obozu pracy przymusowej, który funkcjonował tam w latach 1950-1965.
- Po raz pierwszy zorganizowaliśmy je w 2004 r. - opowiada ks. Jan Olender, proboszcz parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Jaroszowie, do parafii którego należy również mała świątynia pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Rusku. - Wcześniej niemal nic się nie mówiło o tym, że w latach stalinizmu Rusko to było jedno wielkie wiezienie, w którym przetrzymywano zarówno więźniów politycznych, jak i zwykłych, kryminalnych. Tutejsi mieszkańcy do dziś o tym mówią bardzo niechętnie, wolą przemilczeć tą trudną historię.
Przypominają ją jednak obozowe baraki, z roku na rok coraz bardziej popadające w ruinę.
- Po zakończeniu II wojny światowej wszystkie kraje bloku wschodniego przyjęły sowiecki model sprawowania władzy, ze wszystkimi tego konsekwencjami, m.in. w oparciu o doświadczenia polityki penitencjarnej ZSRR w latach 40. XX wieku uruchomiono proces tworzenia specjalnych obozów pracy dla więźniów - mówi dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu, badacz komunistycznych struktur aparatu represji w Polsce i podziemia niepodległościowego na Dolnym Śląsku w latach 1945-1956.
Urodzony w Strzegomiu historyk o Ośrodku Pracy Więźniów - Więzieniu w Jaroszowie napisał książkę, wydana przez IPN.
- Pierwsze tego typu obiekty w Polsce zorganizowano już w 1945 r. Od 1948 r. rozpoczęto tworzenie rozbudowanej sieci obozów pod nazwą Ośrodki Pracy Więźniów (OPW), funkcjonujących początkowo przy więzieniach, następnie jako samodzielne jednostki penitencjarne - pisze w swojej publikacji Krzysztof Szwagrzyk. - Na Dolnym Śląsku w latach 1950-53 uruchomiono pięć obozów pracy: w Jaroszowie (pow. Strzegom), Jelczu (pow. Oława), Wilkowie (pow. Złotoryja), Wojcieszowie (pow. Złotoryja) i Zarębie Górnej (pow. Lubań). Poza osadzonymi w Jelczu, pracującymi dla potrzeb przemysłu motoryzacyjnego, więźniowie pozostałych OPW zatrudnieni byli w kopalniach i kamieniołomach.
Tam właśnie ginęło ich najwięcej.
- Przez pół wieku historia OPW w Jaroszowie nigdy nie była przedmiotem badan naukowych. Jak dotąd, nie stała się też trwałym elementem świadomości lokalnej społeczności - uważa Szwagrzyk.
- Nie chcieliśmy dopuścić do tego, aby fakt istnienia tu obozu zatarł czas - mówi ks. Olender. - Dlatego razem z byłymi więźniami obozu i dzięki ówczesnemu posłowi Grzegorzowi Górniakowi umieściliśmy dwie tablice pamiątkowe. Jedna z nich znalazła miejsce na cmentarzu w Rusku, druga w tamtejszym kościele.
„Golgota komunizmu - szacunek narodu i wieczna pamięć o polskich patriotach, więźniach obozu pracy przymusowej w Rusku w katach 50. i 60., głodzonych i wyzyskiwanych niewolniczą pracą przez polskich zbrodniarzy okresu stalinowskiego” - taką inskrypcję umieszczono na granitowej płycie, odsłoniętej 18 lipca 2004 r. - Od tamtej pory spotykamy się co roku, zazwyczaj w drugą niedzielę września - opowiada proboszcz z Jaroszowa. - Tak było i teraz: najpierw Msza św. w kościele pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła, następnie uroczysty przemarsz na cmentarz, gdzie złożyliśmy kwiaty pod tablicą. W tym roku po raz pierwszy patronat nad uroczystościami objął bp Ignacy Dec, dołączył się też burmistrz Strzegomia. Nie jesteśmy już sami, dowodem na to choćby liczne poczty sztandarowe ze szkół. A o takie zaangażowanie młodzieży właśnie mi chodziło. To dla nich żywa lekcja historii.
Podczas tegorocznego spotkania Tadeusz Mróz, pochodzący z Głuszycy były więzień polityczny z obozu, opowiedział o warunkach, w jakich żyli więźniowie w komunistycznych obozach. - Godzina 4.30 - pobudka. Z drewnianych baraków, gdzie na dwupiętrowych pryczach mieściło się do 250 więźniów, zganiano nas szybko do kamiennych koryt ustawionych naprzeciwko murowanego budynku komendantury. Na umycie się nie było dużo czasu. Wody też zresztą przeważnie nie było - wspomina Tadeusz Mróz.
Do obozu w Rusku trafił za spisek przeciwko komunistycznej władzy, jako szef konspiracyjnej grupy Związku Patriotów Polskich, którą tworzyło sześciu nastolatków. Grupę zawiązano w zakrystii kościoła w Głuszycy pod Wałbrzychem, gdzie z inspiracji ks. Stanisława Żerkowskiego i o. Jakuba Kołb-Sieleckiego powstał ZPP.
Po roku został schwytany przez żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Urząd Bezbieczeństwa. Za rozrzucanie ulotek i rozwieszanie plakatów (m.in. z napisami „Katyń pomścimy”) trafił za kraty. Od jesieni 1952 do 1953 r. siedział w Rusku jako polityczny.
- Jedyne, o czym można było myśleć, to o 120 procentach normy do zrobienia. 10 ton gliny na człowieka w ciągu dnia. I o tym, żeby się w tej glinie nie utopić, kiedy padał deszcz - wspomina. - Pracowaliśmy na dwie zmiany, od godz. 6 rano do 10 wieczorem, sześć dni w tygodniu.
W swojej książce „Naród musi pamiętać” tak opisuje tamte dni: „Gdy wychodziliśmy do pracy w kopalni, na wieżyczkach strażniczych było pełne pogotowie. Karabiny maszynowe kierowano w naszą stronę. Padało ostrzeżenie: Uwaga! W czasie marszu nie wolno palić, rozmawiać, trzymać rąk w kieszeni. W razie próby ucieczki lub niewykonania rozkazu konwojenci bez ostrzeżenia użyją broni. Żadnego miłosierdzia, żadnej litości, żadnej pomocy. O współczuciu również nie było mowy”. - To były straszne czasy - przyznaje ks. Jan Olender. - W obozie stale było ponad 500 więźniów, łacznie przewinęło się przez OPW kilka tysięcy. Opowiadano mi tragiczne historie o próbach ucieczek, o tragicznych wypadkach… Wiadomo, że więźniowie w Rusku ginęli. Żadnego z nich nie pochowano jednak na miejscowym cmentarzu, nie wiadomo, co stało się z ich ciałami.
- Większość więźniów stanowili członkowie organizacji antykomunistycznych, skazani za „próbę obalenia przemocą ustroju” oraz osoby, które rozpowszechniały wrogie wypowiedzi pod adresem partii, członków rządu, gospodarki, kolektywizacji, Stalina lub Związku Radzieckiego - dodaje Krzysztof Szwagrzyk. - Ciała więźniów nie były jednak grzebane na miejscowym cmentarzu, lecz wywożone w kierunku Wrocławia i chowane w nieznanym dotąd miejscu. - Popędzani przez strażników pękami kluczy, łokciami, kuksańcami, kopnięciami, gubiliśmy pod drodze trepy, kawę i chleb. Im większe było nasze upodlenie, tym większa była satysfakcja naszych oprawców. Każdy przejaw buntu lub niezadowolenia z naszej strony był natychmiast tłumiony zamknięciem w karcerze, biciem i głodem - pisze we wspomnieniach Tadeusz Mróz.
15 listopada 1958 r. podjęto decyzję o zamknięciu obozu. Proces likwidacji trwał kilka miesięcy i ostatecznie zakończył się w pierwszych miesiącach 1959 r. Po roku władze więziennictwa uznały, że były obóz jest odpowiednią bazą dla więzienia. W tym celu 5 lutego 1960 r. byłemu komandytowi OPW w Jaroszowie powierzono zadanie zorganizowania więzienia w Jaroszowie. Za oficjalną datę jego powstania uznaje się dzień 6 lutego 1960 r. Wiezienie istniało 5 lat, do 1965 r. Wtedy to teren obozu przekazano Okręgowym Zakładom Centrali Nasiennictwa Ogrodniczego i Szkółkarstwa we Wrocławiu. Decyzją nowego właściciela pomieszczenia rozwiązanego zakładu karnego przeznaczono do składowania materiału nasiennego dla rolnictwa i leśnictwa. Ślady po zakładach widać do dziś. - Nie możemy o tym miejscu zapomnieć - przekonuje ks. Jan Olander. - Dlatego nadal co roku będziemy organizować nasze spotkania, będziemy wciągać w nie młodzież. Może mieszkańcy Ruska też się kiedyś otworzą i przerwą milczenie?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Tragedia w Ostrołęce. 16-latek zmarł po połknięciu woreczków z narkotykami

2025-04-07 10:24

[ TEMATY ]

tragedia

nartkotyki

mefedron

połknięcie

woreczki

Ostrołęka

Adobe Stock

Nastolatek zmarł po połknięciu woreczków z narkotykami

Nastolatek zmarł po połknięciu woreczków z narkotykami

Prokuratura Rejonowa w Ostrołęce prowadzi postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci 16-latka przebywającego w Okręgowym Ośrodku Wychowawczym w Laskowcu. Chłopak zmarł w szpitalu po tym, jak połknął woreczki z mefedronem, by w żołądku przemycić go do ośrodka.

W czwartek wieczorem nastolatek wrócił po przepustce do ośrodka. Chłopak zaczął uskarżać się na ból brzucha.
CZYTAJ DALEJ

Franciszek i s. Francesca - nieoczekiwane spotkanie papieża z 94-letnią zakonnicą

2025-04-06 17:32

[ TEMATY ]

spotkanie

Watykan

papież Franciszek

Bazylika św. Piotra

s. Francesca

Włodzimierz Rędzioch

Widok pustej Bazyliki św. Piotra robi duże wrażenie

Widok pustej Bazyliki św. Piotra robi duże wrażenie

Siostra Francesca Battiloro przeżyła największą niespodziankę swojego życia w wieku 94 lat, z których 75 lat spędziła jako wizytka za klauzurą. „Poprosiłam Boga: 'Chcę spotkać się z papieżem'. I tylko z Nim! Nikt inny... Myślałam, że to niemożliwe, ale to Papież przyszedł się ze mną spotkać. Wygląda na to, że kiedy Go o coś proszę, Pan zawsze mi to daje...”. Podczas pielgrzymki z grupą z Neapolu, s. Francesca Battiloro, siostra klauzurowa modliła się dzisiaj w Bazylice św. Piotra, gdy nagle spotkała papieża.

Zakonnica, która wstąpiła do klasztoru w wieku 8 lat, złożyła śluby w wieku 17 lat, w czasie, gdy jej życie było zagrożone z powodu niedrożności jelit. Dziś opuściła Neapol wczesnym rankiem z jednym pragnieniem: przeżyć Jubileusz Osób Chorych i Pracowników Służby Zdrowia w Watykanie. Wraz z nią przyjechała grupa przyjaciół i krewnych. Poruszająca się na wózku inwalidzkim i niedowidząca siostra Francesca - urodzona jako Rosaria, ale nosząca imię założyciela Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny św. Franciszka Salezego, który, jak mówi, uzdrowił ją we śnie - chciała przejść przez Drzwi Święte Bazyliki św. Piotra. Biorąc pod uwagę jej słabą kondycję, pozwolono jej przeżyć ten moment całkowicie prywatnie, podczas gdy na Placu św. Piotra odprawiano Mszę św. z udziałem 20 000 wiernych.
CZYTAJ DALEJ

Włochy: 4-letni chłopiec zadzwonił nieświadomie 70 razy pod numer alarmowy

2025-04-08 07:19

[ TEMATY ]

Włochy

Numery alarmowe

Adobe Stock

4-letni chłopiec z północy Włoch zadzwonił nieświadomie 70 razy pod numer alarmowy 112 i na pogotowie ratunkowe blokując centrale telefoniczne. Winny był smartwatch, który miał w przedszkolu. I to właśnie tam pojawili się karabinierzy poszukujący autora głuchych telefonów.

Do nietypowego zdarzenia opisanego przez lokalną włoską prasę doszło w miejscowości Oderzo w prowincji Treviso w regionie Wenecja Euganejska.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję