Z początkiem nowego roku większość z nas myśli o przyszłości, jedni z lękiem, inni z nadzieją, ale większość z optymizmem i radością. W tym czasie z pewnością pojawią się pytania: jaki będzie kolejny rok? Co przyniesie? Czy będzie lepszy od upływającego?
Już w latach powojennych zapytano kard. Sapiehę - „Co wy księża robicie, że macie tylu ludzi w kościołach?” - „My dzwonimy, a oni przychodzą” - miał odpowiedzieć krakowski Kardynał. I tak rzeczywiście było. A dziś? Dziś co prawda ok. 95% Polaków deklaruje katolickość, ale do kościołów przychodzi nas znacznie mniej, w naszej diecezji to ok. 40%. Nie wszyscy wierni są też ludźmi wierzącymi. Rozmawiałem niedawno z jedną rodziną, która powiedziała mi - „My zawsze jesteśmy w Wielką Sobotę w kościele!” - „A dzień później także?” - postanowiłem dopytać - „No, nie zawsze” - padła odpowiedź. Jaki stąd wypływa wniosek? Taki oto, że dla części osób Kościół ma znaczenie w odniesieniu do tradycji, nie zaś w relacji do żywego Boga. Ludzie coraz częściej nie rozróżniają wiary od religii. Tymczasem człowiek, jeśli naprawdę wierzy, to żyje według zasad, które wiara na niego nakłada. Religia zaś te zasady kodyfikuje i ubiera w symbole.
Inny mój niepokój wiąże się ze zwyczajami, które docierają do nas przez otwarte granice. Mamy coraz więcej małżeństw niesakramentalnych, które chcą chrzcić swoje dzieci. Kiedy spotykają się z odmową, bywa, że znajdują żądną sensacji gazetę i robi się z tego heca na pół Polski - jak ostatnio pod Świdnicą. Podobnie jest u nas. Wielu rodziców dzieci z niesakramentalnych związków trafia często do katedry, sądząc, że jest to instytucja nadrzędna względem parafii, w których nie ochrzczono im dzieci. Któregoś razu odważyłem zapytać się taką parę - „Dlaczego chcecie to zrobić?” Odpowiedź zaszokowała mnie - „Bo słyszeliśmy, że lepiej się chowa...”. Niestety, ludzie coraz częściej traktują Pana Boga po swojemu, chcą Ewangelii i sakramentów ale ze skreśleniami.
Częstym i niepokojącym zjawiskiem jest wspólne życie młodych ludzi bez ślubu. Ileż to studentów przychodzi przed świętami do konfesjonału w katedrze i wyznaje tego rodzaju grzechy. Bo na święta, na które pojadą do katolickich domów swoich rodziców, muszą być correct. A najbardziej boli to, że część rodziców przyzwala na takie prowadzenie się dzieci - „Proszę księdza, ale oni się kochają!” - tłumaczą, kiedy mówimy, że to budowanie na piasku.
Z troską patrzę na krzyże w szkole, których nie życzy sobie mniejszość, mimo regulującego tę kwestię prawa i opinii przytłaczającej większości. Jako proboszcz parafii na Ostrowie Tumskim, zacząłem zastanawiać się nawet, kiedy będę musiał zdejmować krzyże z katedralnych kopuł. Są i oceny z religii, których zasadność na szkolnym świadectwie próbuje się podważyć...
Ale trzeba zauważyć też i pozytywy, których jest niemało, a które każą patrzeć z nadzieją w przyszłość. W Kościele coraz mocniej zaznaczają swoją obecność grupy podkreślające radykalne przywiązanie do Boga i Kościoła. Kiedy byłem młodym księdzem, takich środowisk nie było. To bardzo pocieszający zaczyn i być może znak zbliżającej się wiosny duchowej. W swoich dziejach Kościół już wielokrotnie dawał dowody, że potrafi się odradzać. I tak będzie tym razem.
(oprac. KK)
Pomóż w rozwoju naszego portalu