Marta Pietkiewicz: - Trwając w Roku Kapłańskim, rozpoczęliśmy nowy rok liturgiczny i rozważanie hasła „Bądźmy świadkami Miłości”. Czy każdy z nas może czuć się wezwany do bycia świadkiem Miłości?
Abp Marian Gołębiewski: - To jest chyba dosyć jasne, bo Chrystus powiedział, że to jest największe przykazanie. Na czym polega nowość Nowego Testamentu? Przykazanie miłości Boga istnieje w Starym Testamencie, sformułowane tak, jak my je obecnie powtarzamy w katechezie. Chrystus dołączył jeszcze z Księgi Kapłańskiej przykazanie miłości bliźniego i uczynił z tego jedno przykazanie i powiedział, że nie ma większego przykazania nad to. A więc każdy jest zobowiązany do jego realizacji. Zostaliśmy niejako wciągnięci w tę sferę, której dotyczy przykazanie miłości Boga i bliźniego przez chrzest święty. Zostały nam dane na chrzcie świętym cnoty teologalne, a wśród nich miłość. One muszą być rozwijane, muszą być aktualizowane - tam się zaczyna cała nasza przygoda z Bogiem, a więc to dotyczy każdego człowieka.
- Jakie praktyczne wnioski płyną z pochylenia się nad przykazaniem miłości oraz nad papieską encykliką „Deus caritas est”?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Przede wszystkim to, żebyśmy nie pozostali tylko w teorii, bo to ładnie i łatwo mówić. Może nawet samo słowo „miłość” zostaje wyświechtane trochę w prasie, staje się wieloznaczne, nie zawsze bardzo jasne i czytelne. Powinniśmy przywrócić temu pojęciu właściwą wartość, tak, jak ukazuje Benedykt XVI w encyklice „Deus caritas est”, a następnie praktykować. Nie tylko deklarować, że ja miłuję Boga i bliźniego, ale to praktykować. W encyklice podkreślone jest bardzo mocno to, co z resztą mówi już św. Jan, że kłamcą jest ten, kto mówi, że kocha Boga, a bliźniego swego ma w nienawiści. Te dwie rzeczy się wykluczają, a więc jeżeli ktoś kocha Boga, musi kochać bliźniego; jeśli kocha bliźniego, musi kochać Boga. To jest tak w Ewangelii świętej ze sobą zespolone, że inną drogą tu pójść nie można. Wszelkie deklarowanie się, „jakim to ja jestem katolikiem”, „jak ja jestem bardzo wierzący”, a źle żyję z sąsiadami, z przyjaciółmi, we własnej rodzinie - samo sobie zaprzecza.
- Niedawno odbyło się 350. zebranie plenarne biskupów polskich w Częstochowie - jak Ksiądz Arcybiskup ocenia to spotkanie?
Reklama
- To było dość krótkie spotkanie. Jeśli chodzi o główne zagadnienia poruszone na nim, to omawialiśmy założenia programu duszpasterskiego na lata 2011-2014. Ten program będzie realizowany pod hasłem „Kościół domem i szkołą komunii”, „komunii” w sensie wspólnoty i jeszcze szerszym - bo komunia to jeszcze coś więcej - to pojęcie bardzo mocno występuje i zaznacza się w dokumentach Jana Pawła II. Również Benedykt XVI lansuje temat Kościoła jako komunii w swoich pismach. Następnie nawiązano jeszcze do kwestii tzw. roku propedeutycznego w seminarium. My mamy ten problem już w jakimś sensie rozwiązany od dwudziestu lat, kiedy powstał pierwszy rok propedeutyczny w Henrykowie.
Następnie dyskutowano nad sprawą listu pasterskiego na Niedzielę Świętej Rodziny i listu pasterskiego na temat kultury mowy polskiej, kultury języka. Myślę, że to będzie również bardzo ważny list, dlatego że powszechnie obserwujemy spadek kultury języka, wulgaryzmy - i to bardzo pikantne, bardzo mocne, w wypowiedziach nie tylko ludzi ulicy, ale również w sztukach, w wypowiedziach aktorów. Wydaje się więc, że ten problem nabrzmiał do tego stopnia, żeby zająć się nim również w ramach Konferencji Episkopatu Polski i dać pewne wskazania. Oczywiście nie zabrakło także ustosunkowania się do wyroku Trybunału w Strasburgu w sprawie krzyża, którego wyrazem było również oświadczenie na ten temat.
- I jeśli chodzi o tę sprawę - zdania biskupów nie są podzielone?
- Absolutnie nie. Tu nie ma żadnej wątpliwości. Musimy bronić krzyża - znaku, który jest istotny dla chrześcijaństwa. Nie ma chrześcijaństwa bez krzyża i mamy prawo domagać się tego, by krzyż był w miejscach takich jak szkoły. Przecież o to chodziło. Tam, gdzie się wychowuje młodego człowieka, uczy się go szacunku do wartości, do tych wartości, na których wyrosła kultura i cywilizacja europejska.
- W ostatnim czasie odbyło się również spotkanie Rady Duszpasterskiej. Jaki jest cel takich spotkań?
Reklama
- Pierwszą niedzielą Adwentu rozpoczęliśmy nowy rok liturgiczny, dlatego w tym spotkaniu nastąpiła prezentacja nowego programu i dyskusja nad nim. Muszę powiedzieć, że nasi uczestnicy Rady, katolicy świeccy, bardzo żywo dyskutowali. Byłem tym mile zaskoczony, bo to świadczy o tym, że ich świadomość coraz bardziej wzrasta, że czują swoją tożsamość z Kościołem i umieją już swoim głosem pewne rzeczy wypowiadać. Niektóre wypowiedzi mile mnie zaskoczyły, np. postulat, żeby modlić się więcej za kapłanów i to publicznie, w niedzielę, kiedy jest więcej ludzi, żeby ta modlitwa jakoś wchodziła w serca ludzkie i uświadomiła problem, który jest, bo przecież kapłani tak daleko od społeczeństwa nie odchodzą. Niech wszyscy ludzie biorą odpowiedzialność za tych księży, którym nieraz jest ciężko, którzy czasem zmagają się z ogromnymi trudnościami. To była propozycja ludzi świeckich, za którą jestem bardzo wdzięczny. Poruszono też wiele innych spraw, także myślę, że jest sens takich spotkań. Powinniśmy się spotykać po to, żeby uświadamiać sobie nawzajem pewne problemy i czynić je własnymi. I tak było tym razem.
- Wspomniał Ksiądz Arcybiskup o komunii, o wspólnocie, jaką tworzymy. Tę wspólnotę budujemy m.in. przez uczestnictwo we Mszy św. Mówi się, że w Polsce nieustannie spada liczba uczestniczących w Eucharystii, czyli tzw. dominicantes oraz przyjmujących Komunię św., czyli communicantes. Czy ten problem dotyczy także archidiecezji wrocławskiej?
Reklama
- Myślę, że z tym spadkiem frekwencji niedzielnej, to nie jest taka jasna sprawa, bo ostatnie statystyki, które prowadzą Pallotyni, raczej by na to jeszcze nie wskazywały. Ale to nie znaczy, że jest idealnie, że mamy być uśpieni, że jest wszystko dobrze. Liczba uczestniczących w niedzielnej Eucharystii waha się we Wrocławiu od ok. 20 - 25 do 30, może do 33%, to zależy od parafii. To jest realny obraz. Ale potem są jeszcze communicantes, czyli przystępujący do Komunii św., więc nie możemy spoczywać na laurach. Są w Polsce jeszcze takie parafie, więcej raczej na ścianie wschodniej czy w Polsce południowej, gdzie ta liczba uczestniczących, dominicantes zbliżona jest do 60, 70, nawet do 80%. Także wobec tamtych parafii, u nas jest jeszcze dużo pracy. Trzeba jednak pamiętać, że tu oddziałują różne czynniki. Powiedzmy, w parafiach w Polsce centralnej, tradycyjnych, gdzie nigdy nie było zakłócenia rytmu parafialnego, gdzie ludzie od dziecka wychowani byli zawsze w tej świadomości, że jak jest niedziela, święta, to się idzie na Mszę św., zamawiają Msze św., zamawiają wypominki na cały rok. Natomiast tu, na ziemiach zachodnich, północnych nastąpiło ogromne przemieszanie ludności. Przecież po wojnie była to wędrówka ludów. Wprawdzie teraz wyrasta już trzecie pokolenie, ale na wytworzenie się pewnych tradycji, które by bardzo integrowały ludność, potrzeba nieraz wielu pokoleń, długiego czasu. Trochę możemy sobie tym tłumaczyć ten nasz kształt funkcjonowania archidiecezji, jak i samego katolicyzmu na Dolnym Śląsku.
- Czy kapłani i świeccy, bo o tym też była mowa, są w stanie zaradzić takiemu zjawisku? Czy mogą polepszyć tę sytuację?
- Trzeba wszystko robić, budzić świadomość ludzi, ukazywać wartość niedzielnej Eucharystii, wartość Dnia Pańskiego (jest przecież dokument papieski na ten temat), przy różnych okazjach. Czy to przy okazji wizyty duszpasterskiej, zwanej kolędą, czy przy omawianiu nawet pewnych posług parafialnych, jak na przykład pogrzeb. Można z tymi ludźmi porozmawiać i nieraz przekazać ważne sprawy - każdą okazję trzeba wykorzystywać, bo każda okazja jest dobra, żeby budzić tę świadomość. Pewnie jeszcze czynniki socjologiczne wpływają na to. Wiele rodzin rozłączyło się w poszukiwaniu pracy. Musimy sobie jasno powiedzieć, że przecież jest wiele małżeństw niesakramentalnych, gdzie sprawy religijne nie są pierwszorzędne, bo poprzez zerwanie więzów małżeńskich zwłaszcza w małżeństwach sakramentalnych, poprzez rozwody, następuje zniszczenie życia religijnego. Te wszystkie czynniki wpływają na stan rzeczy, jaki obserwujemy.