Ks. Artur Płachno: - Proces beatyfikacyjny bł. ks. Jerzego to jeden z ostatnich, w których Ojciec był zaangażowany. Ile tych procesów było już Ojca udziałem?
O. Gabriel Bartoszewski OFMCap: - Było ich dużo. W niektórych byłem postulatorem, w innych wicepostulatorem, promotorem sprawiedliwości i sędzią. Moje kariera postulatorska trwa już 45 lat. Jeżeli uwzględnić 108 męczenników II wojny światowej, 11 sióstr nazaretanek i innych, było ich wiele. Posłużę się przykładem ks. Makulskiego: gdy go pytano, ile wydał na świątynię, mówił, że Panu Bogu się niczego nie liczy, tak i ja tego nie liczę.
- Jak wyglądała praca w tym jednym z najszybszych, ale też ze względu na okoliczności towarzyszące trudnym procesie beatyfikacyjnym?
Reklama
- Każdy proces beatyfikacyjny rozpoczyna się, opierając się na istniejącej wśród ludu Bożego sławie świętości lub sławie męczeństwa. Wiadomo, że bezpośrednio po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki ta sława męczeństwa była bardzo dynamiczna i bardzo szeroka. Była ona nie tylko w wymiarze ogólnopolskim, ale również ogólnoświatowym. Mimo że ta opinia trwała, a do kard. Józefa Glempa wpływało bardzo wiele listów postulacyjnych z prośbą o beatyfikację, to nie chciał on rozpocząć procesu. Czynił to zupełnie słusznie, gdyż w ówczesnym czasie, zwłaszcza przy kościele pw. św. Stanisława Kostki, gromadziły się różne elementy. Byli to ludzie nie tylko głęboko wierzący i praktykujący, ale też pewne osoby, które miały inne cele. Trzeba było czekać, aż ten kult nabierze w pełni charakteru religijnego. Dopiero po 1989 r., kiedy część tych ludzi odeszło i utrwalił się kult religijny, stworzyło to przekonanie Księdza Prymasa, żeby 7 lutego 1997 r., po wielu konsultacjach i opiniach, rozpocząć proces beatyfikacyjny. Proces o męczeństwie ks. Jerzego i sławie jego męczeństwa na terenie diecezji przeprowadziliśmy w ciągu 4 lat. Jego zakończenie nastąpiło 8 lutego 2001 r. w kościele pw. św. Stanisława Kostki. Akta następnie zostały przesłane do Rzymu. Tam, w kongregacji, sprawdzono je oraz stwierdzono, że mogą być podstawą w udowodnieniu męczeństwa.
Opracowaniem „Pozycji o męczeństwie”, czyli całościowej dokumentacji, zajmował się ks. Tomasz Kaczmarek przy mojej współpracy. Trwało to od 2003 do czerwca 2008 r. Była to trudna praca, ponieważ trzeba było udowodnić męczeństwo. Fakt śmierci materialnej, zadanej przez zabójców, był bowiem czymś oczywistym, ale była też poważna kwestia udowodnienia męczeństwa formalnego, czyli zadania śmierci z tytułu nienawiści do wiary. Trzeba było sięgnąć do dokumentów, takich jak encyklika Piusa XI „O bezbożnym komunizmie”, oraz do prześladowań, jakich dopuszczali się komuniści na ludziach Kościoła w szerzeniu ateizmu, aż do osoby ks. Jerzego Popiełuszki, którego prześladowano za to, że pracował jako kapłan, odprawiał Msze św. za ojczyznę i głosił prawdy religijne. Głównie zaś prawdy moralne, takie jak: sprawiedliwość, miłość, pokój i pojednanie. Nienawiść, jaką powzięli komuniści, a zwłaszcza przedstawiciele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, doprowadziła do tego, że go pojmano i zamęczono.
Kiedy analizuje się ten proces śmierci na podstawie zeznań zabójców oraz innych dokumentów z procesu toruńskiego, widać, jak ogromna musiała być nienawiść. Zabójcy zaś musieli być produktem systemu ateistycznego i prześladowczego; nie mieli nie tylko jakichkolwiek uczuć religijnych, ale też ludzkich uczuć moralnych. Doprowadziło to do tak perfidnej śmierci, jaką mu zadano. W toku naszych prac okazywało się, że ten proces beatyfikacyjny nie jest na rękę pewnym osobom; chcieli w jakiś sposób go opóźnić i oddalić. Dzięki pomocy i łasce Bożej udało się go jednak zakończyć. Wydana zaś „Pozycja o męczeństwie”, księga licząca 1157 stron druku plus kilkanaście stron dokumentacji fotograficznej, została złożona 20 czerwca 2008 r. w kongregacji. Właściwie powinna ona tam oczekiwać 10 lat na dyskusję teologiczną. Jednak i tam, dzięki łasce Bożej i dobrym ludziom, sprawy tak się potoczyły, że beatyfikacji odbyła się już w tym roku 6 czerwca.
- Jak Ojciec wspomina pracę nad tymi dokumentami oraz bł. ks. Jerzego Popiełuszkę, z którym notabene się spotkał?
- Na podstawie mojego studium i doświadczeń oraz osobistej znajomości ks. Jerzego jestem przekonany, że to człowiek wybrany przez Boga do specjalnej misji. Praktycznie od dzieciństwa, poprzez szkołę, wojsko, pracę kapłańską, aż do śmierci.
Tak się złożyło, że na 3 miesiące przed śmiercią w Krynicy-Zdroju rozmawialiśmy w gronie 4 kapłanów, wśród których był także ks. Jerzy. Opowiadał on wtedy o swoich przykrościach i prześladowaniach oraz ewentualności wyjazdu do Rzymu na studia. Mówił, że jeżeli przełożeni go wyślą, to pojedzie, ale sam nigdy nie będzie o to prosił. W pewnym momencie, mówiąc o swojej pracy duszpasterskiej i pracy wśród robotników, powiedział: „Ja się poświęciłem i ja się nie cofnę”. To jego stwierdzenie tak wpłynęło na mnie, że aż ciarki przeszły mi po plecach. Zaległo między nami milczenie i dopiero potem dalej potoczyła się rozmowa. Świadczyło to, że on czuł, zarówno wnioskując okoliczności, ale też wewnętrznie, że jest powołany do specjalnej misji. Wypełnił ją dzięki łasce Bożej, a Kościół ukazał nam go w chwale ołtarzy jako wzór kapłana - duszpasterza do naśladowania.
Pomóż w rozwoju naszego portalu