Reklama

Został bogatym człowiekiem

Trzeba było widzieć zadziwione twarze turystów, którzy wchodzili do kościoła Santa Maria del Rosario w Wenecji. Wchodzili do świątyni, aby zobaczyć arcydzieła Tiepola i Battisty, a co zobaczyli? W prezbiterium przed ołtarzem stało dwoje ludzi ubranych na sportowo. Trzymali się za ręce, które kapłan przewiązał stułą. W cichym, małym kościółku słychać było głos: - …I ślubuję ci miłość, wierność i to, że nie opuszczę cię aż do śmierci, tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci

Niedziela kielecka 23/2011

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Małgorzata i Wiesław Madejowie powtarzali słowa przysięgi małżeńskiej, którą wypowiedzieli w obliczu Boga i Kościoła 16 lat temu w małym kościółku w dalekim Szczecinie.

Korzenie

W domu Wieśka dużo mówiło się o patriotyzmie. Dziadek był działaczem ludowym, wójtem w Liszkach w 1881 r. w Galicji. Zresztą cała rodzina była związana z ludowcami. Wiadomo, Wierzchosławice, Wincenty Witos. - Dobrze znać swoje korzenie, wiedzieć, skąd się pochodzi, kim byli przodkowie, wtedy wiele się zrozumie - mówi Wiesiek.
To tato pokazał mu pierwszy raz tęczę. Trzymając go za rękę i tuląc opowiadał o cudzie świata, który ich otaczał. Te spacery, wycieczki… aż trudno uwierzyć, że małe dziecko może tyle zapamiętać. Wiesiek zapamiętał. Tato zmarł, gdy Wiesiek miał siedem lat. Był ostatnim dowódcą grupy Armii Krajowej Przeworsk-Miasto. Gdy do Polski przyszła „wolność” wraz z Armią Czerwoną, dla ojca zaczęła się gehenna. Aresztowany jako wróg władzy ludowej, został wywieziony do Sowietów. W łagrach przeżył straszne rzeczy. Gdy wrócił, żona zapytała: - Co tam się działo? - Nic ci nie opowiem, lepiej żebyś nie wiedziała - odpowiedział. Nadrabiał zabrany mu czas troskliwie opiekując się dziećmi. Przeżył piekło, starał się, by zapamiętali tylko to, co jest cudowne. Umęczony i schorowany, szybko zmarł.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Realizował plan na życie

Reklama

Wiesław z rodziną mieszkał w Kielcach przy ul. Solnej, później przy Jasnej. Ukończył liceum, rozpoczął studia na Politechnice. Jak każdy miał plany życiowe, które chciał zrealizować. Jego największym marzeniem było zostać bogatym człowiekiem. Nie martwić się o pieniądze, być po prostu kimś! Z czasem okazało się, że nie były to tylko marzenia.
Zaczął od wyjazdu do USA. Ameryka jawiła mu się jako raj na ziemi, gdzie „dolary leżą na ulicy”. Nowy Jork - miliony samochodów, ludzi z całego globu i wieżowce do samego nieba. Pieniądze, niestety, nie leżały na ulicy. Aby je zdobyć, trzeba było ciężko pracować, często rezygnując z wolnego czasu. Pracował w delikatesach i restauracji. Pracował też u Macnerów, polskich Żydów, którzy w kieleckim getcie pracowali w fabryce Ludwików. Przeżyli gehennę wojny, uratowali się i chcąc zapomnieć o okropnościach okupacji, wyjechali do Ameryki. Mimo ciężkiej pracy, w USA Wiesiek czuł się świetnie. Nauczył się pracować. Realizując swój plan zostania bogatym człowiekiem, coraz częściej zadawał sobie pytanie: czy rzeczywiście bogactwo to cel, dla którego warto poświęcić całe swoje życie?
I tam, w Nowym Jorku, znalazł kolejny cel w życiu. Jola, koleżanka z klubu katolickiego, pewnego dnia powiedziała mu, że jeżeli szukać żony, to trzeba jej szukać w Kościele. Musiał pojechać do Ameryki, aby usłyszeć słowa, które odmieniły jego życie. Wrócił do Polski. Kupił mieszkanie i samochód, resztę pieniędzy zjadła inflacja.
Był wychowany w rodzinie katolickiej, w której zawsze w niedzielę chodziło się do kościoła na Mszę św. To była taka „niedzielna wiara”, która wynikała z przyzwyczajenia, obowiązku, kultury. Do kościoła chodziło się w niedzielę po prostu od zawsze, bo gdzie można chodzić w niedzielę jak nie do kościoła?

Miłość spotkał w Szczecinie

Reklama

Po powrocie do Polski wciąż miał w pamięci słowa Joli, że żonę trzeba znaleźć w Kościele. Więc zaczął poszukiwania właśnie tam. Znalazł kolejny cel w życiu. Odkrył Kościół, a w nim Sobór Watykański II poprzez drogę neokatechumenalną. Odkrył inne oblicze Kościoła. Nie to, do którego był przyzwyczajony. Odkrył, że bycie chrześcijaninem to coś więcej niż regularna niedzielna Msza św. Podjął pracę i pewnego dnia otrzymał krótkotrwałe zlecenie na trzy miesiące. Miał w Szczecinie być konsultantem pomagającym w rozbudowie hurtowni farmaceutycznej. Pojechał. Akurat w jednej ze szczecińskich parafii odbywały się katechezy adwentowe. Poszedł. W kościele zauważył dziewczynę, co tu dużo mówić, wpadła mu w oko. Myśl o dziewczynie nie dawała mu spokoju. Zaczął jej szukać. W końcu trafił na znajomą, która mu powiedziała: - Wiem o kogo ci chodzi, wiem kogo szukasz - to Gosia. Zaaranżował spotkanie.
Doskonale pamiętają ten dzień. Jak zgodnie twierdzą, już wtedy zrozumieli, że są sobie przeznaczeni. Gosia widziała wady Wieśka, ale ułożyła sobie plan jak go zmienić. Jest mądrym, inteligentnym człowiekiem, zrozumie - myślała. To takie proste. - Plan się nie powiódł zupełnie - śmieje się. Gdyby można było tak zmieniać ludzi, gdyby dało się wszystko brać na rozum… Nie, to niemożliwe. Ale to właśnie jest piękne - prócz rozumu jest jeszcze miłość i wiara.
Byli sobie przeznaczeni, więc zaręczyli się po dwóch miesiącach znajomości. Wiesiek wrócił do Kielc, Gosia została w Szczecinie. Pisali długie listy, dzwonili. Przez rok pozostawali w narzeczeństwie.
Ślub wzięli w Szczecinie, w rodzinnej parafii Małgorzaty. Na miesięczną podróż poślubną wybrali Europę. Byli w Niemczech, Francji i we Włoszech, byli także w Wenecji, w której 16 lat później w kościele Santa Maria del Rosario odnowili swoją małżeńską przysięgę.

To widać w oczach dzieci

Pierwszy urodził się Janek, później Filip, następnie Adam, Agatka, i Marta. Co dwa lata przeżywali radość z narodzin nowego dziecka. Jak twierdzą, większej radości nie ma. W oczach dziecka można zobaczyć miłość Boga. Liczna rodzina to liczne problemy, ale czy w mniej licznych familiach jest łatwiej? Jest trudno, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Małżeństwo trwa, gdy często słyszy się w nim słowa: „kocham cię” oraz „przepraszam”. Małżeństwo trwa, gdy małżonkowie są świadomi swoich wad, gdy umieją się do nich przyznać, gdy umieją sobie przebaczyć - tłumaczy.

Posłani do Kopenhagi

Myśleli o misjach. Nie o takich w Afryce czy Azji, nie o takich, które znamy. Myśleli o innych misjach. Nawet już Europa staje się kontynentem misyjnym, miejscem, z którego ruguje się obecność krzyża z przestrzeni publicznej, a ateizm, hedonizm i wolność to najwyższe dobra.
- Misje to posłanie rodziny w środowiska, w których takie pojęcia i wartości, jak Kościół, rodzina, nic nie mówią, nie znaczą już nic - mówi Małgorzata.
Rodziny posłane w takie miejsca są świadkami, że istnieje Bóg. Jeden ze skandynawskich biskupów dziękując rodzinom, które prowadzą misje w Skandynawii, powiedział, że niektórym się wydaje, iż obecność wierzących rodzin w tych środowiskach nie ma znaczenia. To nieprawda - podkreślił. Ci zlaicyzowani ludzie, bez Boga, bez wartości, z rozbitych rodzin, bez dzieci, widząc wielodzietne rodziny z Polski, Hiszpanii czy Włoch zadają sobie pytania: Jak można tak żyć? Dlaczego są szczęśliwi? Dlaczego właśnie przyjechali tutaj? Rodziny misyjne są wyrzutem sumienia, intrygują, inicjują zadawanie ważnych pytań.
- Misja polega na tym, żeby tam żyć, a wszystkie trudy, cierpienia, wyrzeczenia ofiarować za mieszkańców tego kraju. Może to brzmi górnolotnie, ale właśnie tak jest - mówi Wiesław.
O wyjeździe na misje myśleli od dawna. W maju ubiegłego roku byli w Porto San Giorgio na konwiwencji rozesłania. Wraz nimi było ponad 200 rodzin z całego świata. Uczestniczyli w liturgiach, spotkaniach, podczas których rozmawiali o problemach, sukcesach i porażkach. Rodziny przedstawiały się, a Kiko Arguello, inicjator Drogi Neokatechumenalnej, mówił, jakie są potrzeby. - Potrzebujemy dwie rodziny na misję na Alaskę, ale jest jeden warunek, muszą mieć amerykańskie paszporty. - I wstają dwie rodziny z paszportami USA. - Potrzebne są rodziny do Chin. I wstaje akurat tyle osób, ile było potrzebnych. Kiko Arguello prowadzi spotkania, ale tym, który posyła, jest Ojciec Święty.
Wszystkie posłane rodziny przyjeżdżają w jednym czasie do Watykanu i tam w Auli Pawła VI lub w Bazylice św. Piotra wznoszą do góry ręce z krzyżami misyjnymi. Papież je błogosławi i modli się za tych, którzy podjęli dzieło. W tym szczególnym momencie jest się z całą rodziną.
Posłani zostali do Kopenhagi. Najpierw pojechali tam na rekonesans. Trzeba było zobaczyć przyszłe miejsce misji. Pojechali na konwiwencję - spotkanie skandynawskich rodzin misyjnych i seminariów w Sztokholmie. Rodziny dzieliły się doświadczeniem misji i mówiły o cudach, jakie Bóg czyni w ich życiu.
Nie jest łatwo oderwać się od rodziny, przyjaciół, środowiska, zostawić wszystko i wyjechać. To trudne nie tylko dla dzieci, ale również dla dorosłych. Najstarszy syn, Jasiu, gdy się dowiedział, że jadą na misje, powiedział, że pojedzie, ale nie wszędzie… i przez kilka minut wymieniał kraje, do których na pewno nie pojedzie. Danii nie wymienił.
Wiesiek właśnie napisał wymówienie w pracy. Dobrze płatnej pracy, z której utrzymywał swoją siedmioosobową rodzinę. Ufa, że Pan Bóg się zatroszczy, przecież to Jego dzieło.

Pan Bóg z nami dialoguje

Nadal są zadziwieni, jak to się stało, że Pan Bóg złączył dwie osoby o tak przeciwstawnych charakterach. Jedyną możliwość zrozumienia tego faktu daje trwanie przy Słowie Bożym i sakramentach. Po ludzku jest to niemożliwe - mówią.
- Jak w każdej rodzinie są problemy, nie ma idealnych rozwiązań, nie ma idealnych ludzi, ale Pan Bóg pokazując nam nasze grzechy - nas rodziców, udowadnia nam każdego dnia, że kocha nas i potrzebuje takich, jakimi jesteśmy. Im więcej daje intymności z samym sobą, im więcej mamy pewności tej Jego bezwarunkowej miłości, tym bardziej nasze serca otwierają się na drugiego. Uczymy się dostrzegać nawzajem swoje potrzeby. I podobnie z dziećmi. On prowadzi naszą codzienność, dopuszcza trudne doświadczenia, byśmy my i nasze dzieci spotkali Go w swoim życiu. Daje pewność, że wszystko, co z nami robi, jest dobre - mówi Wiesław. - To pomaga nam dać dzieciom wolność w ich wyborach, pozwolić, by nawet „się poparzyły”- dodaje Małgorzata.
Nie wiadomo, co przyniesie kolejny dzień, ale jedno jest pewne, jeśli będzie w tym Pan Bóg, to będzie to dobre, Pan Bóg dopuszcza różne sytuacje i dobre, i te złe. Człowiek musi się zmagać - mówi Wiesiek, który wiele lat temu chciał zostać bogatym człowiekiem. I to marzenie właśnie mu się spełnia.

W następnym numerze sylwetka Wiesławy Jarońskiej z Koniecpola - świeckiej postołki Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstanek, dwukrotnej laureatki Medalu „Mater Verbi”

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jan Paweł II apelował do sumień kierowców. Dziś Światowy Dzień Pamięci Ofiar Wypadków Drogowych

Opatrzność czuwała nad przyszłym papieżem nie tylko podczas zamachu w 1981 roku, gdy był już głową Kościoła. Od najmłodszych lat Karol Wojtyła wychodził cało z różnych niebezpiecznych sytuacji. Do jednych z nich należą wypadki samochodowe, którym uległ jeszcze jako student, a następnie jako arcybiskup krakowski.

29 lat temu postanowiono uczcić pamięć o ofiarach wypadków drogowych na arenie międzynarodowej. Zabiegała o to Europejska Federacja Ofiar Ruchu Drogowego (FEVR) i jej liczne organizacje członkowskie. Ostatecznie w 1995 roku ustanowiono Światowy Dzień Pamięci Ofiar Wypadków Drogowych, a państwa członkowskie Organizacji Narodów Zjednoczonych w październiku 2005 roku przyjęły rezolucję, ustanawiającą coroczny Światowy Dzień Pamięci Ofiar Wypadków Drogowych. Inicjatywę poparł Jan Paweł II, zalecając Kościołowi, aby trzecia niedziela listopada była dniem modlitwy w tej intencji.
CZYTAJ DALEJ

Dziś poproszę Jezusa, aby dał mi w modlitwie wytrwałość wdowy

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Wiesław Ochotny

Rozważania do Ewangelii Łk 18, 1-8.

Sobota, 16 listopada. Dzień powszedni albo wspomnienie rocznicy poświęcenia rzymskich bazylik świętych apostołów Piotra i Pawła albo wspomnienie Najświętszej Maryi Panny w sobotę albo wspomnienie św. Małgorzaty Szkockiej albo wspomnienie św. Gertrudy, dziewicy
CZYTAJ DALEJ

Najważniejsza jest miłość

2024-11-17 16:51

Ks. Wojciech Kania/Niedziela

- Powinniśmy rozglądać się bez przerwy, aby dostrzec tych, którzy czekają na naszą miłość – mówił bp Krzysztof Nitkiewicz.

Diecezjalne obchody VIII Dnia Ubogich odbyły się w kościele pw. Świętego Ducha w Sandomierzu. Uroczystej Eucharystii przewodniczył Biskup Sandomierski Krzysztof Nitkiewicz. Koncelebrowali ks. Bogusław Pitucha, dyrektor Caritas Diecezji Sandomierskiej i kapłani zajmujący się na co dzień pracą charytatywną. Obecny był starosta sandomierski Marcin Piwnik, burmistrz Sandomierza Paweł Niedźwiedź oraz przedstawiciele instytucji współpracujących z Caritasem na rzecz ubogich.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję