Kazimierz Wielgoszewski urodził się w Chełmży 4 sierpnia 1919 r. jako piąte dziecko Józefa, właściciela stolarni, i Barbary z Ćwiklińskich. W domu panowała patriotyczna atmosfera. Żywa była pamięć o śmierci siedmiu Polaków od niemieckich kul Grenzschutzu, o wyroku śmierci (na szczęście zawieszonym) na chełmżyńskim wikariuszu ks. Józefie Wryczy, aresztowaniu zakładników, rewizjach, wprowadzeniu godziny policyjnej. Tym większy był entuzjazm na wieść o przyznaniu mocą traktatu wersalskiego Pomorza Polsce. Rankiem 21 stycznia 1920 r. starsze rodzeństwo Kazika wyszło na ulicę z biało-czerwonymi chorągiewkami uszytymi przez mamę, aby witać oddziały Wojska Polskiego.
W takiej atmosferze wyrastał Kazik, zanim zamarzyła mu się biało-czerwona szachownica. 10 lat później razem z rodzicami przeprowadził się do Torunia, gdzie jego ojciec otworzył stolarnię przy ul. Sienkiewicza. Chłopiec nie miał smykałki do piły i dłuta, i zamiast do ojcowskiego warsztatu ciągnęło go na lotnisko. Spędzał tam całe dnie (nieraz, o zgrozo, zrywając się z lekcji), obserwując starty, lądowania i akrobacje aeroplanów z 4. Pułku Lotniczego, dumy miasta. Marzył o lataniu. Gdy ukończył 16 lat, ubłagał rodziców o zgodę na podjęcie nauki w Szkole Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy. Ukończył ją w 1938 r. Po promocji został przydzielony do 1. Pułku Lotniczego w Warszawie jako kpr. strzelec radiotelegrafista. Po wybuchu wojny latał w 216. Eskadrze Bombowej na nowoczesnym bombowcu „Łoś”. Polska wystawiła 36 takich maszyn w pierwszej linii zwłaszcza do zwalczania kolumn pancernych.
7 września 1939 r. o godz. 15.45 z lotniska polowego blisko Węgrowa wystartował klucz trzech „Łosi” z zadaniem zbombardowania niemieckich czołgów na szosie z Piotrkowa do Łodzi. Podczas lotu w rejonie Radzymina polskie samoloty zostały zaatakowane przez 12 messerschmittów. Nasze bombowce, pozbawione osłony myśliwców, były w tym starciu bez szans i po krótkiej walce zostały zestrzelone. Zginęło 8 lotników; 4 szczęśliwie przeżyło, wyskakując na spadochronach. Jeden z samolotów spadł w płomieniach w Wólce Radzymińskiej. Zginęła cała młoda 4-osobowa załoga (najstarszy lotnik miał 24 lata): dowódca ppor. Władysław Kołdej, pilot ppor. Wacław Cierpiłowski i strzelcy pokładowi: kpr. Karol Pysiewicz i kpr. Kazimierz Wielgoszewski. Pochowano ich w bezimiennym grobie w kwaterze żołnierzy Września na cmentarzu wojennym w Radzyminie obok mogił żołnierzy poległych w sierpniu 1920. Dopiero w 50. rocznicę tragicznego lotu, 7 września 1989 r., z inicjatywy Warszawskiego Klubu Seniorów Lotnictwa na ścianie znajdującej się opodal kaplicy odsłonięto tablicę z ich nazwiskami. 72 lata później odnaleziono szczątki samolotu, który spadł w Wólce Radzymińskiej.
W święto narodowe 11 listopada 2011 r. w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie w ramach imprezy z cyklu „Dotknij Niepodległości” otwarto wystawę „Relikty z pobojowisk - samolot „Łoś” spod Radzymina”. W specjalnym namiocie zorganizowano pod kierunkiem starszego kustosza Wojciecha Krajewskiego niecodzienną ekspozycję: fragmenty bombowca PZL P-37 „Łoś”, w tym karabin maszynowy, cylinder silnika, goleń podwozia i inne. Stało się tak dzięki grupie poszukiwawczej MWP, która przy współpracy ze Stowarzyszeniem „Lotnicza Warszawa” oraz Stowarzyszeniem Miłośników Historii Regionu Gminy Nieporęt odszukała miejsce upadku maszyny i w dniach 24-25 września wydobyła niektóre szczątki. Poszukiwania pozostałych nadal trwają. Z czasem, po zakończeniu procesu konserwacji, szczątki „Łosia” znajdą swe stałe miejsce w sali Września 1939 r.
13 czerwca 1999 r. cmentarz wojenny w Radzyminie nawiedził pielgrzymujący do Polski Jan Paweł II. Zatrzymał się przy wspomnianej kaplicy, dziękując Bogu za ofiarę obrońców Ojczyzny. Przypomniały się wtedy słowa Jana Kochanowskiego z „Pieśni o cnocie”: „Jeśli komu droga otwarta do nieba, tym, co służą ojczyźnie”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu