Schwortz należy do największych znawców całunu na świecie. To, do jakich wniosków doszedł, diametralnie zmieniło jego życie. A wszystko zaczęło się 36 lat temu.
Był rok 1976. Młodego człowieka zajmującego się m.in. fotografią naukową odwiedził znajomy i złożył mu propozycję dołączenia się grupy badaczy amerykańskich przygotowujących się do pierwszego w dziejach profesjonalnego badania Całunu Turyńskiego. - To jest pewnie jakieś malowidło. Fotograf nie jest wam potrzebny - skwitował Barrie Schwortz. A zaraz potem przypomniał znajomemu, że jest Żydem i hipisem, a nie chrześcijaninem, w związku z czym nie ma emocjonalnego stosunku do całunu. - I właśnie na takich osobach nam zależy. Żadne egzaltacje nie są potrzebne, bo to ekspedycja naukowa - odpowiedział gość i podkreślił: - Wśród naukowców, z którymi będziesz współpracował, są żydzi i ateiści oraz katolicy i protestanci. Niemniej każdy z nich swoim dorobkiem naukowym gwarantuje, że na całun będzie patrzył wyłącznie jak na obiekt archeologiczny. I w taki sposób będzie go badał, aby zabrać jak najwięcej informacji do późniejszych naukowych analiz.
Takie postawienie sprawy przekonało Schwortz’a. Kolejne miesiące spędził na żmudnych przygotowaniach. To samo robili naukowcy pracujący wcześniej w najsłynniejszych amerykańskich laboratoriach, m.in. w NASA i Los Alamos.
Całun w ultrafiolecie
Reklama
Przygotowania zajęły dwa lata. W 1978 r. Barrie Schwortz robił pierwsze w historii profesjonalne zdjęcia całunowi. Razem z innymi prześwietlał materiał z wizerunkiem w ultrafiolecie i promieniami Roentgena.
W gronie fizyków, chemików, biologów i naukowców innych specjalności, rola fotografa była nie do przecenienia. Całun Turyński można bowiem opisać jako negatyw zdjęcia i to na dodatek trójwymiarowy. Szkopuł w tym, że w przeszłości nie znano takich technik obrazowania. Gdyby więc był to jakiś malunek czy rodzaj obrazu wykonany np. zapomnianą techniką - jak przypuszczało wielu sceptyków - to łatwo można byłoby zauważyć wszelkie niedoróbki, poprawki czy kolejne pociągnięcia pędzlem. Z kolei analiza komputerowa bez trudu ujawniłaby nawet najmniejsze różnice np. w wysokości czy szerokości pomiędzy przodem a tyłem postaci widniejącej na całunie.
Grupa STRUP (Shroud of Turin Research Project) była znakomicie przygotowana do badania lnianego płótna o wymiarach 437 cm na 113 cm. - Wiedzieliśmy dokładnie, co chcemy zbadać i jak to możemy zrobić, aby nie uszkodzić obiektu. Jednocześnie chcieliśmy zbadać obiekt w najszerszym możliwym zakresie - opowiadali naukowcy.
Plan był napięty. Kiedy rozpoczęli swoją pracę, to przez siedem dni nie odchodzili od całunu. Schwortz w ciągu tygodnia spędził nad „obiektem archeologicznym” 100 godz. Dłużej całunu nie odstępowali tylko kierownicy projektu. Najważniejsze było jednak ciągle przed nimi. Zebrane próbki i zdjęcia trzeba było przebadać. Analiza ta zajęła naukowcom lata.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wizerunek Ukrzyżowanego
13 maja 1981 r. wyniki badania miał poznać Jan Paweł II. Tego dnia szef ekspedycji dr John Jackson siedział w pierwszym rzędzie na Placu Świętego Piotra. Do spotkania z Ojcem Świętym jednak nie doszło. Ale i tak naukowiec zapamiętał tamten dzień na całe życie. - Usłyszałem, jak na placu padły strzały - opowiadał później. - Kiedy Papieża zawieziono do kliniki, ludzie zaczęli kłaść na papieskim krześle przyniesione dla Ojca Świętego podarunki. Ja położyłem tam raport z badania całunu.
W dokumencie tym autorzy stwierdzali ponad wszelką wątpliwość, że całun jest odbiciem rzeczywistej postaci. Można o niej z całą pewnością powiedzieć, że przed śmiercią była biczowana i ukrzyżowana. Na płótnie znaleziono też miejsce wskazujące na przebicie boku między 5 a 6 żebrem. Z kolei 4 palce widniejące na całunie potwierdzają przebicie gwoździem nadgarstka, co powoduje uszkodzenie nerwu i samoczynne zgięcie kciuka. Takiej wiedzy nie mógł mieć żaden artysta malarz. Wątpliwe, aby mieli ją rzymscy lub żydowscy medycy.
Biolodzy, którzy pobrali próbki z powierzchni płótna, znaleźli pyłki roślin z Palestyny. A także z Azji Mniejszej i Francji - a więc dokładnie z tych miejsc, w których całun był przechowywany. Analizy chemiczne potwierdziły, że czerwone ślady na płótnie to zaschnięta krew. Inne części obrazu nie zostały wykonane ani za pomocą farb, ani przy wykorzystaniu naturalnych pigmentów.
Barrie Schwortz doszedł do wniosku, że to, co widać na całunie, nie powstało również w wyniku wypalania ani na skutek żadnej innej znanej mu techniki obrazowania. Fotograf nie znalazł też żadnych śladów wskazujących, iż ciało zawinięte w płótno zostało później z niego wyciągnięte przez osoby trzecie.
Po trzech latach analiz najważniejsze pytanie - jak powstał wizerunek na płótnie - nadal pozostawało bez odpowiedzi.
Skąd jasna krew?
Schwortz’a nurtowała jeszcze jedna sprawa. - Nie dawało mu spokoju, że krew na całunie jest jasnoczerwona, podczas gdy powinna być ciemna - mówi „Niedzieli” Monika Kamińska, która spotkała się z naukowcem rok temu. Wątpliwości rozwiali hematolodzy. Wyjaśnili, że osoba poddana ekstremalnemu wysiłkowi oraz okaleczona ma we krwi więcej bilirubiny. Dlatego jej krew nie ciemnieje. - Barrie powiedział mi, że dla niego był to ostateczny dowód, że w całun owinięto ciało Jezusa - mówi Kamińska.
Od tamtej pory życie Schwortz’a zmieniło się. W 1996 r. założył on serwis internetowy poświęcony propagowaniu wiedzy o całunie
W wywiadach Schwortz nie ukrywał, że zasadniczym motywem jego działania była przemiana, jaka się w nim dokonała na skutek odkrytej wiedzy. Ale do propagowania informacji o całunie skłoniła go też postawa części mediów. Badacz zauważył, że największe media chętnie eksponowały informacje kwestionujące prawdziwość całunu. Prawie całkowicie zaś pomijały dowody potwierdzające tajemnicę wiary zawartą w materiale spoczywającym w turyńskiej katedrze.
Dlatego na założonej przez niego stronie można znaleźć najnowsze informacje z kolejnych badań całunu. M.in. wyjaśnione są wyniki próby węglowej, po której ogłoszono, że całun powstał w średniowieczu. Tymczasem dokłada analiza wykazała, że do badania tego wzięto nić z naprawianego fragmentu płótna.
Można też przeczytać o ustaleniach Włoskiej Narodowej Agencji ds. nowych technologii, energii i środowiska. W ubiegłym roku - po 5-letnich badaniach - naukowcy ENEA ogłosili, że nie jest znane, jaki proces mógł doprowadzić do powstania koloru, który nosi całun i wizerunek na nim utrwalony. Włosi postawili też hipotezę, że potrzebna byłaby do tego ogromna energia. Rzecz w tym, że promieniowania takiego nie jest w stanie wytworzyć żadne współczesne urządzenie. Więcej niż pewne jest, że takich maszyn nie było na początku naszej ery czy też w średniowieczu.
Kościół katolicki - podobnie jak inne związki i kościoły chrześcijańskie - osąd w sprawie całunu pozostawia wiernym. Jan Paweł II, który zapoznał się z raportem STRUP, a w 1998 r. odwiedził katedrę turyńską, powiedział, że całun jest „wyzwaniem dla ludzkiego rozumu”. Kolejne badania tylko potwierdziły papieską ocenę. Jak również to, że z „obiektu archeologicznego” naukowcy wyczytują tylko to, co i tak można przeczytać w Piśmie Świętym. Przeciwnych Tajemnicy Zbawienia hipotez nie udało się potwierdzić.