Czuje, jakby to wszystko było wczoraj, ba!, nawet w uszach słyszy śmiech dziewcząt, które w każdą niedzielę z katolickiego gimnazjum, dwójkami szły na Mszę św. do seminaryjnego kościółka Trójcy Świętej. Ona była jedną z nich.
Rzeźbiarz
Reklama
Urodziła się w 1921 r. w Kielcach przy ul. Kilińskiego, w centrum miasta. Ojciec, Wacław Skuczyński, był artystą rzeźbiarzem, ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Był twórcą wielu rzeźb, i płaskorzeźb, które do dnia dzisiejszego zdobią place Kielc. Rzeźby te można oglądać także na kieleckich cmentarzach - bogaci mieszczanie zamawiali je u pana Skuczyńskiego i ozdabiali nimi groby bliskich. Jedną z najbardziej znanych płaskorzeźb jest płyta przedstawiająca Tadeusza Kościuszkę. Tuż przed wojną została zamontowana na ścianie katedralnej dzwonnicy. Jej odsłonięcie zgromadziło tłumy kielczan - to był czas dumy ich rodziny. Niestety, Niemcy podczas drugiej wojny światowej usunęli płaskorzeźbę, aby nie budziła w Polakach patriotycznych odruchów. Dopiero w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku płyta została odtworzona i dziś można ją oglądać w pobliżu murów Pałacu Biskupów Krakowskich.
- Najdłużej ojcu zajęło wykonanie rzeźby Dobrego Pasterza - wspomina dziś córka. Pamięta jak przed wojną przyszło zamówienie od bp. Kaczmarka. - Tato przyjął je z radością i szybko zabrał się do pracy. Pojechał do kamieniołomu, wybrał kamień i przetransportował do Kielc. Kamienny blok stał przed domem, a tato chodził dookoła i przyglądał mu się, jakby patrzył na żywego człowieka. Najbardziej lubił rzeźbić w pińczowskim kamieniu, jak twierdził, jego faktura, a przede wszystkim kolor są podobny do koloru skóry ludzi - mówi pani Janina.
Szybko zaczął rzeźbić Jezusa z barankiem na ramieniu i dwiema owieczkami z lewej strony, pracy jednak nie skończył, wybuchła wojna.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Spojrzenie na świat
Tato uczył ją i siostrę patrzenia na świat „innymi oczami”. - Gdy pewnego dnia wracałyśmy z tatą z gimnazjum, przed nami szedł mężczyzna. Ja zupełnie nie zwróciłam na niego uwagi, tylko tato patrzył na niego jakby go mierzył wzrokiem. Po chwili powiedział do mnie: „Rozbierz tego mężczyznę, a zobaczysz jak dziwnie jest zbudowany, jaką ma długą szyję, bardzo spadziste ramiona i jaki szeroki jest w biodrach. Hm… ma bardzo kobiecą figurę” - pamiętam jego słowa doskonale, chociaż wypowiedział je przeszło pół wieku temu - mówi pania Janina.
Ojciec Janiny uczył w szkole rysunku, bardzo lubił szkicować postaci węglem i rysować portrety. Pewnego razu dostał zlecenie, by wykonać popiersie jednego z profesorów Seminarium Duchownego. Miał z tym dużo problemów, najpierw szkicował postać, jednak ksiądz miał mało charakterystyczną twarz, ciężko było uchwycić specyficzne cechy postaci. Janina nie pamięta, który to był profesor, być może bł. Józef Pawłowski?
Dziecięce lata
Reklama
Kiedy Janina skończyła 11 lat, tato zaprowadził ją do szkoły pani Krzyżanowskiej, tam uczęszczała do „wstępnej klasy” przed gimnazjum. To były ostatnie lata istnienia tej szkoły. Później uczęszczała do gimnazjum prowadzonego przez władze kościelne. Szkoła znajdowała się w tym budynku, w którym dzisiaj prowadzą liceum siostry nazaretanki. Wykładowcami były osoby świeckie, ale szkoła wychowywała w duchu katolickim, był to odpowiednik „Biskupiaka” dla dziewcząt. W tamtych czasach nie było koedukacji, dziewczęta nosiły granatowe mundurki, nie wolno było się malować czy chodzić w jedwabnych pończochach. To był inny świat, chodziło się w białych bluzkach, granatowych spódnicach, żadnej dziewczynie nie było w głowie malować się. To było nie do pomyślenia.
- Pamiętam bardzo dobrze, jak pani Sławoszewska załapała mnie na korytarzu, przejechała ręką po nodze i powiedziała: - Nie wolno chodzić w jedwabnych pończochach! „Ależ to są fildekosy” - odrzekłam i pani nauczycielka przeprosiła mnie i odeszła. Fildekosy nie były zakazane. Na jednej z pierwszych wywiadówek dyrektorka szkoły Natalia Smolińska zwróciła tacie delikatną uwagę: - Janka jest za młodą dziewczynką, aby czerniła sobie rzęsy i brwi. Tato zareagował śmiechem: - To taka jej uroda, jest blondynką, a brwi ma czarne, stąd ten kontrast - powiedział.
Kościółek Trójcy Świętej
Do kościoła Trójcy Świętej dziewczęta chodziły parami. Ich opiekunem-kapelanem był późniejszy bp Klepacz. Tuż przed wojną został oddelegowany do Wilna. W każdą niedzielę z wileńskiej katedry była transmitowana na całą Polskę Msza św., przewodniczył jej bp Klepacz. - Gdy Biskup wyjeżdżał do Wilna, my, młode dziewczęta, prosiłyśmy go, aby mówiąc kazanie, dał nam jakiś znak, że w tej chwili pamięta o nas. Biskup uśmiechnął się i powiedział, że zawsze w czasie kazania chrząknie, to będzie ten znak. Byłyśmy zachwycone. Dopiero później zorientowałyśmy się, że taka to już jest specyfika radia, że od czasu do czasu trzeba odchrząknąć - śmieje się. Po wyjeździe bp. Klepacza ich kapelanem został ks. Nawrot - wspaniały kapłan. Bardzo lubił śpiewać, uczył dziewczęta śpiewać na głosy. W seminaryjnym kościółku śpiew dziewcząt brzmiał wspaniale. Wierni, którzy przychodzili na Msze św., słuchali je z zachwytem. - Wychodząc z kościoła, często słyszało się słowa „och, ale ładnie one śpiewają” - było to bardzo przyjemne, a wszystko dzięki ks. Nawrotowi.
Wojna
Reklama
Pierwszą klasę liceum Janka skończyła przed wojną, przyszedł rok 1939, rozpoczęła się gehenna. Mimo wszystkich okropności wojny, ludzie starali się żyć jak dawniej, nauka na tajnych kompletach dawała życiu sens i nadzieję na inną, lepszą przyszłość. Przecież wiedza to niezaprzeczalne dobro - tak myślała wtedy i tak myśli dzisiaj.
Profesorów miały tych samych, co przed wojną. W wyznaczone dni spotykały się z nimi w sześć osób. Nauka prowadzona była zawsze w domach prywatnych, często zmieniały adresy. Było to bardzo niebezpieczne, za naukę na tajnych kompletach można było trafić do obozu. Jednak wielu młodych ludzi podejmowało takie ryzyko. Opłaciło się. Konspiracyjne świadectwo matury, jakie otrzymała - jakiś dokument podpisany przez profesora, z pieczątką - trudno w to uwierzyć - był akceptowany po wojnie nawet za granicą. - Te konspiracyjne lekcje „wyrywały nas” z otaczającej tragicznej rzeczywistości, gdy uczyłyśmy się na tajnych kompletach, byłyśmy w innym świecie, zapominałyśmy o okropnościach wojny. Janka była dyslektykiem, lecz w tamtych czasach nikogo to nie obchodziło, trzeba było pisać maturę bez błędów. Pod okiem mamy robiła dziesiątki dyktand. Maturę napisała z trzema błędami.
Służba Polsce
Koleżanki ze szkoły szybko wciągnęły ją do konspiracji. Została członkiem Narodowych Sił Zbrojnych. Po jednej z akcji, nad ranem, Niemcy wyważyli drzwi w ich domu i przeprowadzili rewizję. Kazali się ubierać. Zabrali całą rodzinę: Jankę, siostrę i rodziców. W ogrodzie stała koza, ich żywicielka, mama zaczęła szlochać, wzywając pomocy Boga: - Kto się nią zaopiekuje! Ku zdziwieniu ich wszystkich, żandarm, który okazał się Ślązakiem, zlitował się i pozwolił mamie zostać w domu. Trafili do aresztu przy ul. Zamkowej. Dziewczęta siedziały w celi wraz z jedenastoma kobietami, wśród nich były dwie Żydówki. Dużo się z siostrą modliła, o dziwo, przesłuchania nie były ciężkie, ale żyły w ciągłej niepewności o swoje i ojca życie. Zbliżały się święta Wielkiejnocy, jedna ze współwięźniarek powiedziała im, że jak w Wielki Piątek w godzinie śmierci Jezusa, o piętnastej, pomodlą się żarliwie i o coś poproszą Chrystusa, to prośba na pewno się spełni. Nie wiedziały, jaki jest dzień, a tym bardziej jaka jest godzina, straciły rachubę czasu. Odważyły się i poprosiły dwóch „bardziej ludzkich” Niemców, aby im dali znać, kiedy w Wielki Piątek wybije godzina piętnasta. Zdziwieni Niemcy zapytali, po co im ta informacja. Wyjaśniły, że chcą się wtedy pomodlić.
Siła modlitwy
Reklama
Gdy nadszedł Wielki Piątek, Niemcy dali im znać, że właśnie wybiła piętnasta. - Uklękłyśmy z siostrą i koleżankami i żarliwie modliłyśmy się do Jezusa. W „judaszu” widziałam żółte oko Niemca, który sprawdzał, co my w tym czasie robimy.
Po modlitwie powiedziały sobie, w jakich intencjach się modliły. Janka z siostrą prosiła o to, by Niemcy wypuścili Tatę, a koleżanka modliła się o to, by wypuścili ją do domu. Inna wiejska dziewczyna chciała, żeby ją chociaż wysłali na roboty do Niemiec gdzieś na wieś, żeby nie zginęła w więzieniu. Aż trudno uwierzyć, wszystkie modlitwy wkrótce zostały wysłuchane. Janka z siostrą, koleżanką i ojcem wróciły do domu, a dziewczyna ze wsi trafiła na roboty do Niemiec. Wtedy Janka poznała siłę modlitwy. - To było dla mnie potwierdzeniem w ufność Bożej Opatrzności. Wiedziałam wtedy i wiem teraz, że jak się żarliwie modli i o coś prosi, to Pan Bóg nam to daje.
Nowa Polska
Wojna się kończyła. W granice Polski wkroczyli Rosjanie. NKWD wyłapywało działaczy polskiego Podziemia, więc podjęto decyzję, że Brygada Świętokrzyska, złożona z polskich patriotów-antykomunistów, przebije się do amerykańskiej strefy. Podczas przemarszu doszło do potyczki z Rosjanami, oddział uległ rozsypce. Janina z koleżanką zagubiła się w lesie. Szły nocami, a spały w dzień, dotarły do Sosnowca. Pomoc znalazły w klasztorze, siostry ukrywały je przez tydzień. Po wielu perypetiach Janina wróciła do domu. Powitała ją mama, która powiedziała: - Musisz uciekać, już byli po ciebie. Wyjechała z Kielc. Dostała się na Uniwersytet Poznański na Wydział Rolniczo-Leśny. Pracę znalazła w Warszawie. Na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku wyjechała do Kanady. - Gdybym wiedziała, że komunizm padnie za kilka lat, zostałabym w kraju. Życie potoczyło by się inaczej.
Wojenne wspomnienia
Najtragiczniejsze wspomnienia ma z czasów wojny. - Nasz dom Niemcy włączyli w tworzone w Kielcach getto. Musieliśmy się wyprowadzić. Zamieszkali przy ul. Bodzentyńskiej. Żydzi, którzy zamieszkali w ich domu, przychodzili do nich, prosząc o pomoc. - Dzieliliśmy się z nimi wszystkim, ale sami niewiele mieliśmy. Pamiętam, jak mama płakała razem z Żydówką, bo już nie mieliśmy nic do jedzenia. To były koszmarne chwile. Na zawsze zapadły w jej pamięć. Teraz, gdy wraca do Kielc, obrazy sprzed lat wracają, chociaż chciałaby wymazać je z pamięci, nie może. Gdy Niemcy wywieźli Żydów do obozu zagłady, Skuczyńscy wrócili do swojego domu. - Był strasznie zniszczony przez żydowskich lokatorów, ale rodzice nigdy ani słówkiem nie wspomnieli o tym, ani razu nie odezwali się ze słowami krytyki pod ich adresem. Koniec wojny był dla ich rodziny najcięższy. Nie mieli z czego żyć. Lepsze dni przyszły dla nich po wojnie, ojciec otrzymał wiadomość z kurii, że zlecenie złożone przed wojną na wykonanie figury Dobrego Pasterza jest nadal aktualne. To wróciło mu energię, siły i radość. Szybko dokończył zlecenie. Dzięki niemu rodzina miała pieniądze na przeżycie. Dlatego zawsze, kiedy przyjeżdża do Kielc, przychodzi na plac kurii, aby popatrzeć na tę figurę, która jej przypomina ojca, tragiczne i radosne chwile jej rodziny oraz łaskę, jaką ich rodzina otrzymała od Boga, że wszyscy przeżyli wojnę. - Miałam dobre dzieciństwo, rodzice podarowali mi największy skarb - wiarę oraz dali mi na długą drogę życia olbrzymi zapas miłości. Staram się tym wszystkim dzielić z ludźmi, których spotykam, a spotykam bardzo wielu ludzi, którzy nie wiedzą, co to jest darmowa miłość od Boga.
W następnym numerze sylwetka ks. prof. Janusza A. Ihnatowicza, poety, krytyka literackiego, emerytowanego profesora Uniwersytetu św. Tomasza w Houston w USA