W dniach 5-9 czerwca br. odbywała się w Nowym Jorku ONZ-owska
sesja podsumowująca stan działań na rzecz wprowadzenia w życie zaleceń
Konferencji nt. Kobiet, która miała miejsce pięć lat temu w Pekinie.
Już sam tytuł sesji przynosi zastanawiające zderzenie pojęć, znane
mojemu pokoleniu z retoryki komunistycznej: Kobiety 2000: równość
płci, rozwój i pokój dla XXI wieku. Przypominam sobie doskonale,
jak często owe trzy słowa: równość, pokój, rozwój były w użyciu przez
propagandę PRL i zaprzyjaźnionych krajów, pod wodzą Kraju Rad. Ile
razy łopotały na transparentach, czerwonych jak krew, i jaką budziły
grozę. Wiadomo było, czym podszyte było hasło o światowym pokoju
i jaką cenę płacił normalny człowiek i jego rodzina za rozwój i równość.
Ale czy dzisiejsze skojarzenie z rewolucyjną retoryką jest uzasadnione?
Oto natychmiast po powrocie z Nowego Jorku przedstawiciel naszego
rządu, minister Jerzy Kropiwnicki, stał się przedmiotem agresywnych
ataków ze strony organizacji feministycznych i ich głównego forum
- Gazety Wyborczej - z powodu konserwatywnego stanowiska Polski na
rzecz ONZ-owskiej sesji. Zarzucano mu, że sprzeciwił się wpisaniu
do dokumentu końcowego sesji zakazu dyskryminacji ze względu na orientację
seksualną, skutecznie blokując ten zapis, oraz że odciął się od stanowiska
UE w sprawie pojmowania równości płci jako podstawowego prawa człowieka.
Nie koniec na tym, szef polskiej delegacji został zaatakowany również
za to, że reprezentował Polskę nie będąc kobietą. Jak widać postulowana
równość płci sprowadza się do uznania, że jedna z płci jest równiejsza.
Naturalnie, fakt, iż te właśnie środowiska krytykują kogoś, kto w
sprawie jednego z głównych dogmatów politycznej poprawności, jakim
jest powszechny dostęp do aborcji, ma inne zdanie, nie jest bulwersujący;
w liberalnej demokracji zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Zastanawiająca
jest determinacja feministek i zwolenników politycznej poprawności;
najwyraźniej doszli oni do wniosku, że napracowali się już dość nad
umysłami i przyzwyczajeniami polskiego społeczeństwa, by jeszcze
nadal cedzić słówka i udawać, że chodzi tu o jakieś enigmatyczne "
wolności" demokratyczne czy ogólne "prawa" kobiet. Sprawa jest jasna:
chodzi o zalegalizowanie na powrót aborcji i o szerokie propagowanie
zboczeń seksualnych jako sposobu na walkę z rodziną i z ciągle zbyt
dużym, jak na oczekiwania światowych kół, wskaźnikiem demograficznym.
Po konferencji prasowej ministra Kropiwnickiego - którego stanowcze
opowiedzenie się w Nowym Jorku za ochronę życia nienarodzonych oraz
sprzeciw wobec demoralizacji pod płaszczykiem uznania różnych orientacji
seksualnych przynosi Polsce chlubę - komentatorka Gazety Wyborczej
napisała, że ten "człowiek o przekonaniach namiętnie antyliberalnych",
zaprzeczając w imieniu rządu "na forum międzynarodowym istnieniu
przemocy domowej" - z taką pasją demaskowanej ostatnio przez wszystkie
media postkomunistyczne (przyp. E.P.-P.) - "myli mniejszości seksualne
z pedofilią i lekceważy dyskryminację kobiet - robi z Polski prawny
i obyczajowy skansen. I jest to także arogancja wobec polskiego społeczeństwa.
Jego wielka część takiego fundamentalizmu nie podziela". Ta próbka
języka środowisk feministycznych jest jakby cytatem żywcem wyciągniętym
z peerelowskiej propagandy. Podpisać pod tym manifestem mógłby się
śmiało "lud pracujący miast i wsi" albo "dojarki walczące z imperializmem". Takim językiem przemawiają na całym świecie sieroty po Marksie
i Leninie, które w jednym miejscu walczą o "prawa kobiet", w innym
demaskują przeciwników "mniejszości, rasistów i ksenofobów", a na
innej znów światowej konferencji usiłują powstrzymać "macki Watykanu,
ostoi fundamentalizmu". Naturalnie, środowisko polskiego rządu zostało
skrytykowane publicznie także dlatego, że było zgodne ze stanowiskiem
Watykanu. Na konferencji w Pekinie, pięć lat temu, polska feministka
ogłosiła światu, że największym nieszczęściem kobiet w naszym kraju
jest pontyfikat Papieża-Polaka. Identyczne stanowisko jak Watykan
i Polska zajęły w Nowym Jorku kraje muzułmańskie: Iran, Pakistan,
Syria, Algieria, Libia. W czasie konferencji prasowej ministra Kropiwnickiego
postkomunistyczne gazety nakłaniały go do tłumaczenia się z tego
sojuszu z islamem. "Nie trzeba przechodzić na islam, żeby mieć jasny
i spójny system wartości" - spokojnie odpowiedział minister.
Prawdziwe rewelacje na temat przebiegu nowojorskiej sesji
i towarzyszących jej okoliczności przynosi najbardziej znany analityk
działań organizacji międzynarodowych na rzecz ograniczenia liczby
urodzin w globalnej skali - dr Marek Czachorowski z KUL, autor ważnych
książek, m.in. Rewolucja seksualna. Pisze on w Naszym Dzienniku (nr 21-22 czerwca br., Kobiety i biznesmeni, że przemówienie ministra
Kropiwnickiego, wygłoszone podczas sesji, w którym przypomniał, iż
Konstytucja RP "oparta jest na mocnym przekonaniu, że prawo winno
chronić życie ludzkie od poczęcia do naturalnej śmierci", zostało
w oficjalnym komunikacie prasowym zmanipulowane. Podano tam, że "
prawo winno chronić człowieka od momentu... urodzenia". Pominięto
również wyraźnie wyartykułowany głos Nikaragui na ten temat. "Ta
ONZ-owska cenzura była tak szczelna - zauważa M. Czachorowski - że
nawet katolicka agencja informacyjna Zenith, informująca o szczegółach
spotkania w Nowym Jorku, nie zauważyła polskiej, historycznej wypowiedzi".
Kolejne bulwersujące fakty dotyczą działań delegacji
watykańskiej. Próżno szukać byłoby informacji na ten temat w polskiej
prasie. (PAP podał skrótową informację na temat sesji dopiero w pięć
dni po jej zakończeniu). Przewodnicząca delegacji Stolicy Apostolskiej,
pani Bauwa Hoompkwak z Nigerii, zauważyła w swoim przemówieniu, jak
pisze M. Czachorowski, że zaproponowany dokument końcowy kładzie
zbyt duży nacisk na "seksualne i reprodukcyjne zdrowie" kobiet, podczas
gdy miliony kobiet doświadczają łamania ich podstawowych praw. Głód,
ubóstwo, wojny i w ich następstwie zapaść cywilizacyjna określają
poziom egzystencji kobiet i mężczyzn na wielkich obszarach świata.
Watykan stał się przedmiotem gwałtownego ataku Amnesty International
- przypomnijmy, organizacja ta deklaruje, iż działa na rzecz przestrzegania
praw człowieka. AI oskarżyła Stolicę Apostolską o przymierze z krajami
muzułmańskimi, jakoby uniemożliwiające prawidłowy przebieg sesji.
Abp Renato Martino - specjalny obserwator Stolicy Apostolskiej przy
ONZ przypomniał, że w czasie Konferencji nt. Kobiet w Pekinie Watykan
był jedynym państwem, które domagało się wydania deklaracji dotyczącej
godności kobiet. Niestety, Stolica Apostolska była w tym pomyśle
całkowicie osamotniona (w Polsce rządziła wówczas koalicja SLD-PSL). Abp Martino wykazał również, jak pisze M. Czachorowski, że prawdziwym
powodem ataku na Stolicę Apostolską był sprzeciw wobec wpisania do
dokumentu końcowego sesji pojęcia "seksualnych praw". "Nigdzie bowiem
ONZ nie określiła - wyjaśniał Ksiądz Arcybiskup - na czym polegają
te ´seksualne prawa´, zatem mogą one suponować również prawo do aborcji". Abp Martino skrytykował również dążenie do wprowadzenia do dokumentu
końcowego zapisu o obowiązku respektowania "orientacji seksualnej",
co tak strasznie rozjuszyło polskich obrońców kobiet i mniejszości
seksualnych, bowiem otwierałoby to drogę zaaprobowania jakiegokolwiek
typu "rodziny", także związków homoseksualnych. Zapis o orientacji
istnieje natomiast, jak przypomina M. Czachorowski, w Traktacie Amsterdamskim,
stanowiącym jedną z podwalin Unii Europejskiej, stąd przedstawicielka
Unii - pani minister z Portugalii - usiłowała za wszelką cenę przeforsować
ten zapis jako prawo obowiązujące powszechnie w świecie. Naturalnie,
wezwała też do walki przeciw "łamaniu praw kobiet", do których należą
arbitralnie przyznane kobietom przez UE "prawa seksualne i reprodukcyjne". Abp Martino, komentując te dążenia Unii, wykazał - w wywiadzie
dla Radia Watykańskiego - że to właśnie Unia Europejska, szafując
pojęciami "praw człowieka", "praw kobiet", usiłuje narzucić, zwłaszcza
krajom biednym, tzw. rozwijającym się, "szczególny styl życia, w
tym promocję związków pozamałżeńskich i legalizację aborcji". Postawa
delegacji polskiej w tym punkcie sesji musiała być nie lada zgrzytem
dla jednej (ONZ) i drugiej (UE) międzynarodowej organizacji.
Skorzystaliśmy z wolności przysługującej państwu niezrzeszonemu
w strukturach UE. Co będzie za kilka lat? Co będzie z naszym głosem
wolnym? Czachorowski przypomina, że "w traktatach zjednoczeniowych
uzgadnia się, że UE prowadzi wspólną politykę zagraniczną. Elementem
tej polityki jest także udział w programach antynatalistycznych -
ograniczających liczbę urodzeń dzieci (przyp. E.P.-P.) - w krajach
rozwijających się. Podczas Konferencji Ludnościowej w Kairze (1994)
UE przeznaczyła 780 mln euro na ´seksualne i reprodukcyjne zdrowie´,
czytaj: na powszechny dostęp do aborcji, antykoncepcji i edukacji
seksualnej". Tę uwagę należy zadedykować wszystkim pospiesznie wpychającym
nas w objęcia Unii, mamiącym wizją rychłego bogactwa i zakłamującym
strategię w dziedzinie niesienia postępu i praw człowieka tej unii
chrześcijańskich niegdyś, dziś socjalistycznych do szpiku kości państw.
O tym, jak naraziła się obozowi postępu polska delegacja, dystansując
się do "mniejszości", świadczy najlepiej uchwała Rady Krajowej Unii
Wolności - kolejny kuriozalny fakt, związany z nowojorską sesją -
po wywiadzie rzecznika tej partii dla brukowca, organu homoseksualistów.
Oto ta uchwała: "Unia Wolności z oburzeniem i zażenowaniem przyjęła
doniesienia o stanowisku, jakie zajęła polska delegacja rządowa pod
przewodnictwem ministra Jerzego Kropiwnickiego na nowojorskiej Konferencji
ONZ w sprawie praw kobiet. Sukcesem Polski jest zapisanie w konstytucji
przepisów o prawach kobiet - i to one powinny być podstawą stanowiska
polskiego rządu. Szczególny sprzeciw UW budzi odcięcie się przez
rząd polski od stanowiska UE dotyczącego uznania wolności równości
płci jako jednego z podstawowych praw człowieka. Polska w sposób
świadomy wyraziła gotowość do przyjęcia dorobku prawnego UE. Nie
mogą tego naruszać oficjalne oświadczenia rządowe. Nie możemy milczeć,
kiedy członek polskiego rządu podważa niekwestionowany dorobek Polskiego
Sierpnia - tolerancji, równości i kulturowej otwartości". Oto dowód
potwierdzający zaprzęgnięcie umysłów na służbę ideologii. Wczoraj
marksizm, dziś polityczna poprawność. Ten sam problem z logiką, ten
sam wysiłek, by język polski uczynić narzędziem propagandy. "Gdyby
nie Rada Krajowa UW - pisze komentator tygodnika Głos - nie wiedzielibyśmy,
czym naprawdę był Polski Sierpień - a przecież od początku chodziło
o ´orientacje seksualne´, a mówiąc nieco skrótowo - o wolność dla
gejów i lesbijek walczyli polscy robotnicy".
Mało się o tym wszystkim w Polsce mówi i pisze. Mało
kto dowiedział się o sesji w Nowym Jorku i prawdziwym jej przebiegu.
Niewielu ludzi zapoznało się z odważną i godną wypowiedzią ministra
Kropiwnickiego. Nie odbyła się dyskusja o znaczeniu wszystkich tych
faktów dla naszych - tak ostatnio gwałtownych, z racji prac legislacyjnych
- przygotowań do przystąpienia do Unii Europejskiej. Brak publicznej
debaty na ten temat w Polsce jest niczym nie usprawiedliwionym zaniedbaniem.
Niezwykle ciekawa rozmowa z ministrem miała miejsce w Radiu Maryja,
pozostałe media milczą głucho. Cenzura? Czy może strach przed konfrontacją
ze zdrowym rozsądkiem i prawem moralnym, które nakazuje szanować
tak samo kobietę i mężczyznę, z uwagi na ich godność dzieci Bożych,
z uwagi na niezgłębioną tajemnicę macierzyństwa i ojcostwa?
Pomóż w rozwoju naszego portalu