(...) Wyrażam radość z tego, że się spotykamy nie tylko dzisiaj, spotykamy się od dawna, spotykamy się wciąż. Czuje się Waszą obecność w społeczeństwie, w kulturze polskiej, w Kościele polskim. Jestem za to bardzo wdzięczny inteligencji łódzkiej. (...) Życzę wszystkim tutaj zgromadzonym i wszystkim placówkom nauki i kultury polskiej w Łodzi, różnorodnym placówkom, bardzo ważnym placówkom, aby nadal byli sobą, tak jak dotąd, żeby reprezentowali to wszystko, co jest w naszej kulturze autentyczne, humanistyczne, chrześcijańskie, i żeby to wszystko reprezentowali w tym specyficznym kontekście, jakim jest Łódź, przecież wszyscy wiemy, przemysłowa Łódź, robotnicza Łódź. Właśnie tutaj to szczególne spotkanie świata kultury, inteligencji i świata pracy jest najbardziej wyraziste, najbardziej wymowne (...) (Fragment przemówienia Ojca Świętego w katedrze łódzkiej)
ŁUKASZ GŁOWACKI: - Kiedy Ksiądz Arcybiskup dowiedział się, że Ojciec Święty przyjedzie do Łodzi?
ABP WŁADYSŁAW ZIÓŁEK: - Oficjalnie dowiedzieliśmy się o tym 14 lutego 1987 r.
- Co Ksiądz Arcybiskup wtedy czuł?
- Ogromną radość. Zabiegałem o tę wizytę od długiego czasu i tak do końca nie wiedziałem, czy Łódź zostanie wpisana na listę. Muszę jednak powiedzieć, że nieoficjalnie wiedziałem już o przyjeździe Ojca Świętego do Łodzi w okolicach Bożego Narodzenia. Właśnie wtedy zaczęły się bardzo dyskretne przygotowania z Księżmi Biskupami i osobami wtajemniczonymi. Nasze działania były okryte tajemnicą, bo takie było życzenie ze strony watykańskiej.
- W połowie lutego przygotowania mogły już ruszyć pełną parą. Jak wyglądał ten etap?
- W całej Polsce ze strony władz lokalnych odpowiedzialni za przygotowania byli pierwsi sekretarze partii. Podobnie było w Łodzi. Muszę jednak powiedzieć, że doświadczyliśmy takich trudności, jakich nie było w innych diecezjach. Jeszcze 22 maja, a więc na 3 tygodnie przed przyjazdem Ojca Świętego, nie mieliśmy pewnego programu, poza ramowym, jak ma przebiegać wizyta. Nie było ustalone na przykład, jak wyglądać ma dowóz dzieci pierwszokomunijnych na lotnisko, jaką trasą przejedzie Papież z rezydencji do zakładu pracy, kto będzie uczestniczyć w spotkaniu w katedrze. Dużo było tych trudności. I właśnie dlatego na moje gorące życzenie przyjechała do Łodzi komisja rządowo-kościelna, żeby ostatecznie ustalić program. Działo się to 22 maja.
- Czy na tym problemy się skończyły?
- Niestety, nie. Mogliby o tym powiedzieć na przykład
nauczyciele akademiccy, którzy nie mogli przejść z budynku rektoratu
Politechniki Łódzkiej do katedry. Oba budynki stoją w sąsiedztwie,
ale profesorom drogę zamknięto. Dopiero dzięki interwencji Księdza
Kanclerza i innych osób udało się ich przeprowadzić. Ale gdy znaleźli
się w katedrze, ich miejsca były pozajmowane. Jak stwierdziliśmy,
katedrę wypełnili inni ludzie, a ci, którzy mieli zaproszenia, zostali
na zewnątrz.
Problemy były też z przejazdem Papieża ulicą Mickiewicza.
Obawiano się, że przechodzą tamtędy różne kanalizacje, że może nastąpić
jakiś wybuch. W gruncie rzeczy chodziło o oddalenie trasy jak najbardziej
od kościoła Księży Jezuitów i działalności ojca Miecznikowskiego.
Pamiętam, że ówczesny pierwszy sekretarz partii, gdy
kończył swoje urzędowanie, przyznał, że dużo było niepotrzebnych
trudności i niepotrzebnych napięć, których można było uniknąć. Miałem
przynajmniej tyle satysfakcji. Czy o tym pamięta? Nie wiem.
- Według planu Papież miał przejechać z Lublinka do centrum Łodzi limuzyną. Ale w pewnym momencie Jan Paweł II wraz z Księdzem Arcybiskupem przesiadł się do papamobile. Dlaczego?
- Podczas rozmów podjęto decyzję, że 7,5 km z lotniska
do rezydencji Papież przyjedzie samochodem. Ale kiedy po zakończonej
celebrze wsiedliśmy do limuzyny i wyjechaliśmy, Ojciec Święty powiedział: "
Ile tu ludzi! Dlaczego jedziemy samochodem, a nie papamobilem?" Odpowiedziałem,
że takie było ustalenie. Na co Papież poprosił ks. Dziwisza o zamianę.
I kiedy stanęliśmy w prostym szeregu na Pabianickiej,
Ojciec Święty wyszedł z samochodu i skierował się prosto do licznie
zgromadzonych tam ludzi. Podawał ręce na prawo i na lewo, a ks. Dziwiszowi
bardzo trudno było Papieża stamtąd wyprowadzić.
Pamiętam dokładnie to miejsce i pamiętam ogromne wzruszenie
ludzi. Przyznam, że ja też byłem bardzo wzruszony. I usatysfakcjonowany
- rzecz rozegrała się tak, jak od początku chciałem.
Podczas tego przejazdu przekonałem się, że na spotkanie
Papieża przyszło bardzo dużo ludzi. Szczególnie przy ówczesnym rondzie
Titowa, a potem na placu Niepodległości. Przy szybkim przejeździe
autem nie zdążyliby nawet zauważyć, w którym samochodzie jest Ojciec
Święty.
- Podczas posiłku w rezydencji biskupiej Papież też nieco zmienił plan - wygłosił nieoczekiwane przemówienie. Spodziewał się tego Ksiądz Arcybiskup?
- Nie. Pod koniec obiadu Ojciec Święty wstał i zaczął wspaniale przemawiać. Wcześniej powiedziano, że przy stole Papież tego nie robi. Byłem zaskoczony, rozradowany, ale i przerażony. Nie wiedziałem, co mam teraz zrobić, jak odpowiedzieć. Na szczęście ks. Dziwisz dał mi znak, żeby nie wygłaszać przemówienia, a jedynie powiedzieć: " Bóg zapłać, Ojcze Święty". Tak też zrobiłem. Ta Papieska mowa była wydarzeniem bez precedensu. Wcześniej nie zdarzała się, potem podobno już tak.
- Pamięta Ksiądz Arcybiskup spotkanie z włókniarkami?
- Wchodząc do hali fabrycznej, obserwowałem, gdzie są kobiety z kwiatkiem - białym lub czerwonym goździkiem. Umawialiśmy się bowiem wcześniej z włókniarkami, że te, które zostały przez nas przygotowane, będą trzymać wysoko podniesioną rękę z kwiatkiem. Muszę powiedzieć ze smutkiem, że tych kobiet było mniej niż pracowało w tej hali. Jak się potem dowiedzieliśmy, "nasze" włókniarki zostały przemieszczone i nie stały w pierwszym szeregu.
- W jakim nastroju był Papież podczas tej wizyty?
- Ojciec Święty był uroczy. Żartował, często się uśmiechał. Kiedy kobiety wołały: "Zostań z nami", odpowiadał: "Tu mężczyzn nie zatrudniają". A potem podkreślił, że po raz pierwszy podczas swoich apostolskich wizyt jest na spotkaniu z pracownicami w ich zakładzie pracy. We Włoszech to się zdarzało, ale podczas pielgrzymek - nie.
- Jak wyglądało pożeganie z Ojcem Świętym?
- Było radosne, ale i naznaczone pewnym doświadczeniem.
Na stadion Włókniarza jechaliśmy papamobilem. I pewnym momencie,
jeszcze na ulicy Kilińskiego, był moment, który zauważyliśmy wszyscy.
Mężczyzna podniósł do góry dziewczynkę w stroju komunijnym i zawołał: "
Ojcze Święty, nie chcą dopuścić dzieci na pożegnanie z Tobą". Papież
powiedział wtedy ks. Dziwiszowi, żeby przekazał dwa różańczyki dla
tych dzieci.
Kiedy wjechaliśmy na stadion, rozmawiałem z generałem
odpowiedzialnym za pielgrzymkę od strony rządowej. "A widocznie czegoś
nie dopilnowaliście" - powiedział generał. Na co ja: "Przecież we
wszystkich rozmowach uczestniczyłem osobiście i pamiętam zapis o
tym, że Papieża pożegnają dzieci". Na to generał rozłożył ręce. Ale
w tym momencie zobaczyłem, że siostra zakonna prowadzi te dzieci.
Cała trójka zapłakana i zdyszana. Ojciec Święty te dzieci tulił i
osobiście wręczył różańce. Wszystko skończyło się dobrze, ale za
cenę pewnego trudu, napięcia i stresu.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu