Śp. s. Stanisława Wierzbieniec, służebniczka Najświętszej Maryi
Panny, odeszła do wieczności 9 kwietnia 2002 r. w Prałkowcach, mając
92 lata. Tak się złożyło, że zmarła w pierwszy dzień po święcie Miłosierdzia
Bożego, a w uroczystość Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. Zbiegły
się te dwie uroczystości razem, które dla siostry Stanisławy - można
rzec - okazały się najcudowniejszym czasem, by zostać "porwanym"
do nieba. Rzeczywiście, można tak powiedzieć, że siostra Stanisława
została "porwana", gdyż jeszcze rano była w kaplicy na Mszy św.,
przyjęła Pana Jezusa w Komunii św. Wprawdzie już się źle czuła i
musiała się położyć do łóżka, ale jeszcze powiedziała, że na kolację
może zje bułeczkę z mlekiem. Na "wieczerzę" zaprosił ją jednak już
sam Pan Jezus.
W Zgromadzeniu szeroko i daleko nie była znana, choć
przeżyła w nim ponad 70 lat, bowiem pełniła funkcje, które określa
się dziś - nie atrakcyjne. Całe życie pracowała w dużych kuchniach,
a w ostatnich latach w ogrodzie. Nigdy też nie była przełożoną (przez
co zaoszczędził jej Bóg odpowiedzialności za drugich). Nie utrzymywała
też jakichś szerszych kontaktów z ludźmi, już to z racji pełnionych
obowiązków, które zamykały ją raczej w obrębie domu czy ogrodu, już
to z predyspozycji wrodzonych; była bowiem nad wyraz skromna, cicha,
pokorna. Wykształcenie miała zaledwie podstawowe. Mimo tego zadziwiła
wielu swoim ukrytym bogactwem. Polegało ono na otwartości całego
serca na Boga i ludzi, z którymi się stykała. Doświadczała cudownego
działania łaski Bożej w swojej duszy. I to wynosiło ją ponad szarą
rzeczywistość, która ją ciągle osłaniała.
To zadziwienie pokazał pogrzeb śp. s. Stanisławy. Wzięło
w nim udział 8 kapłanów i klerycy. Obrzędom przewodniczył ks. infułat
Stanisław Zygarowicz, który wygłosił też piękną homilię. Wprawdzie
wszystkich swoich słów nie odnosił całkowicie i bezpośrednio do Zmarłej,
niemniej odzwierciedlały one jej życie. Z pewnością łatwo jest kapłanowi
wygłaszać homilie na pogrzebach ludzi świętych, bo wszystko, co dobre,
to do nich zawsze pasuje.
O śp. s. Stanisławie nie trzeba było mówić wiele z życiorysu,
bo chociaż był on długi - to był jakby uproszczony, krótki, bez zawiłości.
Urodziła się w Jarosławiu w 1910 r. Tam też została ochrzczona, spędziła
dzieciństwo i młodość. Bardzo kochała swoje miasto; przy spotkaniu
z kimś z Jarosławia, lubiła mówić: Mój kochany Jarosław, co tam słychać?
W jej życiorysie mieściły się dwie wojny światowe, czas
odzyskania niepodległości Polski w 1918 r., cały okres komunizmu,
stan wojenny i w końcu upadek komunizmu. Chociaż pracowała ściśle
wewnątrz wspólnoty zakonnej, to te zmiany polityczne, losy Ojczyzny,
Kościoła, nie były jej obce; ona wszystkim żywo się interesowała.
Wieloletnia praca w kuchniach, jak np. w Sanoku - w przedszkolu,
w Domu Dziecka - w Brzozowie, w Jasionce utrwaliła mocny grunt pod
jej życie duchowe. Rzadko, ale czasem wspominała o tej ciężkiej pracy.
Można było podziwiać na jej przykładzie, co może uczynić Bóg z człowiekiem,
jeśli on współpracuje z Bożą łaską. Ewidentne to było w życiu s.
Stanisławy. Spokój, wielkie opanowanie, cierpliwość, poświęcenie
i pogoda, to cechy, które zrosły się z jej naturą, to również owoce
jej pracy nad sobą z pomocą Boga.
Potem Pan Jezus zmienił siostrze Stanisławie "kurs";
z kuchni wyszła na świeże powietrze - do pracy w ogrodzie. Ewangeliczną
posługę Marty zamieniła trochę na rolę Marii. Przez ponad 20 lat,
aż do ostanich dni, kontemplowała Boga w Jego dziełach stworzonych,
w pięknie przyrody. Dziesięć lat pracy w Pruchniku - to pełnia adoracji
Boga w ogrodzie upiększonym wspaniałymi kobiercami kwiatów, warzywami,
a także modlitwą na klęczkach w domowej kaplicy. Tam całymi godzinami,
szczególnie późnym wieczorem lub nocą, przebywała "sam na sam" z
Panem Jezusem Eucharystycznym.
Bóg dawał jej na tyle siły, iż po długiej modlitwie,
czuła się wypoczęta. I znowu udawała się do pracy w ogrodzie. Nie
marnowała ani jednej chwili na jakieś próżne sprawy, zbyteczne rozmowy.
Była inteligentna; potrafiła błyskawicznie rozróżniać dobre rzeczy
od złych, wiadomości puste od wartościowych, plotki od rzeczywistości.
Umiała selekcjonować i dobrem od razu się przejąć i nim się zająć.
Miała nieco przytępiony słuch, co dla niej okazało się zbawienne
i obracało się w dobro, gdyż nie musiała wychwytywać różnego rodzaju
nowinek. Natomiast miała wyostrzony słuch na Głos Pana Boga; umiała
Go słuchać na modlitwie, spełniała Jego życzenia, natchnienia, co
uwidoczniało się w jej postępowaniu; w miłości siostrzanej, delikatności,
życzliwości dla każdego. To był jej autentyzm życia.
Ten typ sylwetki - to monolit - można by tak nazwać.
Nic sztucznego w mowie, nic sztucznego w postawie. Jak w Ewangelii
- jej mowa była "tak, tak - nie, nie". A prostota nabyta czy wypracowana
była czymś pięknym i stałym; miała swój wyraz w odniesieniu do wszystkich.
Dlatego rozumiała każdego: dziecko, młodego człowieka, starego, cierpiącego.
Ten jakby uproszczony stosunek siostry Stanisławy do
otoczenia, pomagał innym siostrom w ich różnych działaniach apostolskich,
w pracy z młodzieżą. Dla przykładu może posłużyć praca sióstr w Pruchniku,
gdzie siostra Stanisława przebywała 10 lat. Dom sióstr wtedy tętnił
życiem. Było w nim zawsze pełno młodzieży i gwarno, czasem aż za
bardzo głośno od śpiewu, muzyki, prób przed różnymi imprezami, przedstawieniami.
Ten styl życia nie dziwił ani ówczesnej siostry przełożonej ani siostry
Stanisławy, wręcz był przez nie akceptowany i mile widziany. Świadczyło
to o ich wielkiej wewnętrznej dojrzałości, która objawiała się w
duchowej młodości, co przekładało się na rozumienie młodych, otwartość
na dobro i radość z osiąganego dobra. Umiały siostry wszystkim się
cieszyć. I tym także, gdy widziały, że wielu spośród młodych ludzi
obierało stan kapłański, życie zakonne czy zakładało wzorowe życie
rodzinne.
Siostra Stanisława była młoda duchem. Dla młodzieży miała
otwarte serce, także kuchnię i spiżarkę. Nie musiała z nimi wiele
rozmawiać, a powiedziała najwięcej. Któż zliczy jej gesty dobroci?
Były one zbyt ciche i zwyczajne. Czyny pozostawały a ich Sprawca
znikał. Tak potrafi czynić tylko człowiek o szlachetnym sercu.
Przedziwny jest Bóg w swoich świętych, przedziwni są
święci. Ta przedziwność zawiera w sobie Piękno, które przybiera różne
formy, kształty widoczne jeszcze za życia u niektórych ludzi. Widzi
je Kościół i pragnie pokazać wszystkim poprzez wynoszenie ich na
ołtarze jako błogosławionych. Ale jest wielka rzesza świętych nie
kanonizowanych, którzy również przymnażają chwały Bożej, są dla nas
wzorami i przynoszą wiele radości. Znaliśmy ich i żyli z nami na
co dzień. Nieraz może nie zauważaliśmy ich, bo byli zbyt skromni.
Dopiero po ich odejściu do Pana otwierają nam się oczy i widzimy,
jak zwyczajność zamienia się w wielkość.
Siostra Stanisława żyła benedyktyńską zasadą: ora et
labora, która nadawała sens jej życiu. Droga do Pana jest ciernista,
bo nie może być uczeń nad Mistrza. Siostra Stanisława choć kochała
cudne róże - to czuła ich kolce, choć szczyciła się pysznymi piwoniami,
paradnymi mieczykami, floksami - to bardziej bliskie jej były skromne
fiołki. Jednakże wszystkie te kwiaty układała w piękny bukiet i codziennie,
z miłością składała go w darze Panu Jezusowi przez ręce Niepokalanej
Matki.
Przed samym odejściem do wieczności, po raz ostatni uporządkowała
rabaty wokół domu w Prałkowcach i poprzecinała róże. Panu Jezusowi
złożyła jeszcze ostatni bukiet: swoje modlitwy, uczestnicząc we Mszy
św. w domowej kaplicy, a potem odeszła cicho, spokojnie, nie przeszkadzając
w niczym siostrom, nawet w kolacji. Jedynie siostra pielęgniarka
nie była zwolniona z czujności i jako pierwsza zaświadczyła o odejściu
siostry Stanisławy na "wieczną ucztę do Pana".
Tacy ludzie, jak śp. s. Stanisława są wielkim błogosławieństwem
dla domów, gdzie się znajdują, dla rodzin, Kościoła, Ojczyzny i świata.
Oni ręce mają przy pracy, a serce przy Bogu. Dlatego wszystko co
robią i czym żyją ma swoją wielką wartość. Oni na wszystko patrzą
Bożym spojrzeniem. Taka jest o nich prawda!
Pomóż w rozwoju naszego portalu