Niedziela w Rzymie
Reklama
Znowu pobudka wcześnie rano. Spieszyliśmy do kościoła Świętego
Ducha, gdzie bp Rybak i bp Regmunt wraz z księżmi z diecezji legnickiej
mieli odprawić Mszę św. Przybyliśmy na miejsce przed czasem. O 9.30
rozpoczęła się Eucharystia. Asystę ministrancką stanowili nasi harcerze.
Poczet sztandarowy stanął przy ołtarzu. Po Mszy św. pozostało trochę
czasu do południa. Gdy wszyscy zebrali się znowu razem na Placu św.
Piotra, okazało się, że wokół nas stanęły dziesiątki tysięcy ludzi
z całego świata. Niedaleko od nas bardzo żywa grupa Argentyńczyków
z biało-niebieskimi chorągiewkami. Za nami długi żółty transparent
z diecezji legnickiej. Najwyżsi chłopcy wzięli sztandar Hufca. Chodziło
o to, by podnieść go jak najwyżej. Zapanował niezwykły entuzjazm,
gdy w oknie ukazała się biała postać Papieża. Jego przemówienia po
włosku nie rozumieliśmy. Ale gdy zaczął mówić po polsku, witając
polską Pielgrzymkę Narodową, zaczęliśmy krzyczeć na całe gardło: "
Czuwamy!" Błogosławieństwo papieskie zakończyło uroczystość. Zaraz
po modlitwie podeszli do nas reporterzy z Radia Watykańskiego i zrobili
z nami wywiad, który potem był transmitowany także w Radiu Maryja.
Mówiłem wtedy i o tym, kim jesteśmy, o naszym Hufcu, o bł. ks. Stefanie
Wincentym Frelichowskim - naszym patronie i o radości z udziału w
Pielgrzymce Narodowej.
Teraz trzeba było nieco odpocząć po wszystkich tych wrażeniach.
Znaleźliśmy się w domu generalnym Salwatorianów. Potem ruszyliśmy
na zwiedzanie Rzymu. Najpierw Bazylika Santa Maria Maggiore. Stamtąd
pojechaliśmy autobusem najstarszą drogą rzymską Via Appia do katakumb
- starożytnych cmentarzy, w których gromadzili się i modlili chrześcijanie
podczas prześladowań.
Z katakumb św. Kaliksta pojechaliśmy do Bazyliki św. Pawła
za Murami, która zawsze wywierała na mnie największe wrażenie. Może
dlatego, że zachowała najbardziej pierwotny wygląd ze wszystkich
rzymskich bazylik. W tym czasie sprawowana była przy ołtarzu liturgia.
Łaciński śpiew płynął przez całą świątynię. Wiele stuleci modlitwa
płynęła w tym miejscu do Boga. Chciałem niejako podsumować te wszystkie
święte miejsca w Rzymie, by dostrzec ich niezwykły blask, niezwykłe,
nadprzyrodzone znaczenie, które ściąga tu pielgrzymów z całego świata.
Powędrowaliśmy dalej pod Koloseum. Potem obok Forum Romanum
oglądaliśmy resztki dawnej świetności cesarskiego Rzymu. Doszliśmy
przed pomnik Wiktora Emanuela. Zmierzchało, a w programie była jeszcze
fontanna Di Trevi. Atmosfera wieczoru, szum fontanny, wielość zgromadzonego
różnojęzycznego tłumu czyniły to miejsce niezwykłym. Potem ruszyliśmy
w kierunku Watykanu, by wsiąść w autokar i wrócić na nocleg po długim,
ale jakże pięknym dniu.
Monte Cassino
Reklama
Tego dnia mogliśmy pospać nieco dłużej. Ruszyliśmy zatem z Ornaro
dopiero o 9.00, jadąc do Ostii, gdzie miał czekać na nas ks. Mariusz
Majewski, by razem zwiedzić starożytne miasto Nerona. Pogoda znacznie
się poprawiła. Było bardzo ciepło, tak jak to we Włoszech. Gdy dojechaliśmy
na miejsce, czekało nas niemiłe rozczarowanie. Muzeum w poniedziałki
jest zamknięte. Autokar pojechał zatem nad brzeg Morza Śródziemnego.
Zatrzymaliśmy się obok mola wychodzącego w morze, na którym stało
dosyć dużo ludzi. Już od początku pielgrzymki harcerze pytali mnie,
czy będą mogli wykąpać się w morzu. Patrzyłem na nich z niedowierzaniem.
Nie odpowiadałem ani tak, ani nie. Teraz wykorzystali sytuację. Niemal
na wyścigi zdjęli wierzchnie okrycia i w kąpielówkach skoczyli do
wody. Na molo zrobiło się niemałe poruszenie. Kto w marcu kąpie się
w morzu? Oczywiście harcerze z Polski! Zdaje się, że wszyscy byli
bardzo zadowoleni, że muzeum było zamknięte, bo mogli spełnić swoje
marzenie. Tak oto otworzyliśmy nowy sezon letni we Włoszech.
Koło południa ruszyliśmy autostradą na Neapol, kierując
się na Monte Cassino. Po drodze opowiadałem harcerzom historię św.
Benedykta i św. Scholastyki, założycieli zakonów na zachodzie Europy,
historię klasztoru na Monte Cassino. Potem zrelacjonowałem im przebieg
wydarzeń sprzed 58 lat, kiedy to Monte Cassino zdobywali polscy żołnierze
z II Korpusu gen. Andersa. Mijaliśmy coraz piękniejsze tereny, gdy
przed nami ukazały się ośnieżone szczyty Apenin, a szczególnie Monte
Cairo. Z daleka też można było podziwiać odbudowany po wojnie klasztor.
Powoli autobus zaczął się wspinać krętą drogą w kierunku klasztoru
i polskiego cmentarza wojskowego. Niektórzy mocno się denerwowali,
bo było naprawdę wysoko. Wjechaliśmy na parking przed cmentarzem.
Poza nami nie było tu nikogo. Ze sztandarem na początku kolumny ruszyliśmy
w kierunku cmentarnej bramy. Długą aleją szliśmy w kierunku tego
miejsca, o którym pamięta się na całym świecie. Niezwykła cisza wokół,
a my coraz bliżej grobów, przed którymi ogromny granitowy Krzyż Virtuti
Militari. Tu leżą wieńce i kwiaty. Zatrzymaliśmy się. Komenda: Baczność!
Do Hymnu Harcerskiego: "Wszystko, co nasze...!" Niezwykle w tym miejscu
brzmiała nasza pieśń. Śpiewaliśmy ją tym, którzy tu polegli. Rozeszliśmy
się po cmentarzu, by każdy osobiście mógł przeżyć to miejsce.
Na 16.00 planowana była na cmentarzu Msza św. dla grupy
diecezjalnej celebrowana przez legnickich Biskupów. Trzeba nam było
przy tym przygotować liturgię. To miejsce nas do tego zobowiązywało.
Zebraliśmy się o 15.00 przy bramie cmentarza, by przećwiczyć wspólnie
pieśni. Chcieliśmy przygotować krótki program złożony z piosenek
patriotycznych. Kilka minut przed 16.00 pojawili się pielgrzymi z
naszej diecezji. Uroczysta Msza św. na szczycie cmentarza przy ołtarzu
z napisem "Pax" - Pokój. Biskup Rybak przewodniczył, bp Regmunt miał
kazanie. Asysta harcerska, modlitwa wiernych również została przygotowana
przez harcerzy do słów pieśni II Korpusu.
Zachód słońca wydłużał cienie. Patrzyłem na przepiękny widok
skalistych gór, na wprost wznoszący się klasztor, poniżej nas rzędami
rozciągające się groby polskich żołnierzy, a między nimi groby bp.
Józefa Gawliny, gen. Andersa i gen. Ducha. Atmosfera była niezwykła.
Eucharystia zjednoczyła nas z Bogiem i z tymi, którzy tu na wieki
pozostawili swoje prochy. Niezwykły czas i miejsce. Uświadomiłem
sobie, że akurat mija pół roku od tragicznych wydarzeń w Nowym Jorku
i Waszyngtonie. Ogarnąłem i te ofiary swoją modlitwą. Po Mszy św.
zaprosiłem pielgrzymów do kręgu i wspólnego śpiewania pieśni patriotycznych.
Żegnaliśmy naszych Bohaterów. Wieczór zapadał szybko. Jechaliśmy
na północ w kierunku Rzymu, a potem do Ornaro.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zwiedzamy Włochy...
Następny dzień poświęciliśmy na zwiedzanie Włoch. Najpierw pojechaliśmy
do Asyżu. Przepiękna okolica pełna zielonych pasm gór, małych miasteczek
na wzniesieniach. W końcu z daleka widoczny Asyż. Najpierw podjechaliśmy
do Bazyliki Matki Bożej od Aniołów. Tam modlitwa w małym kościółku
w Porcjunkuli. Tu św. Franciszek dożywał swoich ostatnich dni. Następnie
podjechaliśmy na parking w Asyżu. Ruchomymi schodami do miasta i
trochę spiesznym krokiem przez całe miasto do Bazyliki św. Franciszka.
Wszędzie widać prowadzone remonty. To ślady po niedawnym trzęsieniu
ziemi, o którym głośno było w całym świecie. Mijamy kościół św. Klary.
Zaszedłem tam, chcąc odnaleźć trochę spokoju w krypcie św. Klary.
Z witryn sklepów, sklepików patrzy na mnie św. Franciszek. Sprzedają
go wszyscy. Cały Asyż żyje z niego. Pomyślałem smutno, że to jakby
zupełnie wbrew temu, co Franciszek głosił. Zostawił bogactwo, aby
poświęcić się Bogu, a dzisiaj wielu zdobywa bogactwo właśnie dzięki
jego osobie. Dotarliśmy wreszcie do Bazyliki. Zeszliśmy do krypty.
W centrum w skale umieszczona trumna. Wokół groby jego najbliższych
przyjaciół. Tu można odnaleźć Niebo. Poszliśmy do sali, gdzie umieszczone
były relikwie świętego, w tym habit właściwie niewiadomego koloru.
Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Czy habit Franciszka był brązowy
czy czarny? Odwieczny spór różnych gałęzi franciszkanów.
W Bazylice na ścianach freski autorstwa największego mistrza
malarstwa epoki średniowiecza - Fra Angelico. Nie mogłem oderwać
oczu od obrazów, dzieł znanych na całym świecie. Tu czułem się dobrze.
Pomyślałem, że świętość św. Franciszka jest tak bliska ideałom harcerskim.
Tylko Asyż trochę jakby zatracił rozumienie tych wartości
Wyjeżdżaliśmy z Asyżu koło 14.00. Teraz autobus skierował
się do Orvietto. Kiedyś tam już byłem. Chciałem pokazać wszystkim
to piękne miasto położone na szczycie wysokiej góry. Wędrówka wąskimi
uliczkami zabrała nam chyba z godzinę. Autokar został na dole. Dotarliśmy
wreszcie do katedry. Wyglądała z zewnątrz bardzo oryginalnie - w
paski, jak kościół więzienny, ale w środku mrok przemieszany z blaskiem
bijącym ze starych witraży robił przejmujące wrażenie. Muzyka gregoriańska
płynęła z ukrytych głośników. Na lewo od głównego ołtarza kaplica
Najświętszego Sakramentu, gdzie znajduje się korporał, na którym
dokonał się cud eucharystyczny. Kapłan odprawiający Mszę św., który
nie wierzył w prawdę przeistoczenia, doświadczył niezwykłego wydarzenia,
gdy z hostii, którą trzymał w swoich dłoniach, popłynęła krew na
korporał. Wszyscy klęknęliśmy w kaplicy na modlitwę. To miejsce oddychało
Niebem. Nikt nie chciał stąd odchodzić. Trwaliśmy w ciszy przez dłuższą
chwilę.
Dalsza droga prowadziła do kolejki linowej, którą zjechaliśmy
do podnóża góry, gdzie czekał na nas autokar. Przed nami dalsza droga
do miejsca, które widziałem 10 lat wcześniej. Chciałem koniecznie
tam wrócić i pokazać je swoim harcerzom. To Civita de Bonioregio.
Zbliżał się wieczór. Nasz autokar piął się w górę na wysoko położony
płaskowyż, gdzie leżało to dziwne miejsce. Gdy dotarliśmy tam, trzeba
było przejść jeszcze kawałek na piechotę. W końcu ukazał się przed
nami niezwykły widok. Ogromne zapadlisko, głębokie na 200-300 metrów,
długości kilku kilometrów i szerokości też chyba ponad 2 km. Na środku
zaś wznosiła się skała, na której stało kilka domów i wśród nich
stary kościół. Tu kiedyś było wielkie miasto, w którym często bywał
św. Bonawentura. Kilkaset lat temu, a dokładniej w 1692 r. nawiedziło
to miejsce straszliwe trzęsienie ziemi i miasto wraz ze swoimi mieszkańcami
zapadło się pod ziemię, grzebiąc w swoich ruinach kilkanaście tysięcy
ludzi. Ostało się tylko kilka domów i kościół, gdzie część ludności
schroniła się w czasie tego kataklizmu. Aby tam dotrzeć, trzeba było
przejść po wąskiej, choć już wzmocnionej betonem i stalą kładce.
Niektóre osoby mające lęk przestrzeni wycofały się. To było za wysoko
dla nich. Pozostali poszli dalej. Weszliśmy między stare domy, z
których kilka miało tylko jedną ścianę lub drzwi prowadzące w przepaść.
Na środku maleńkiego ryneczku kościół. Jakaś Włoszka nam go otworzyła.
Zaczęła coś mówić po włosku. Trzeba było zawołać Ewę, naszą tłumaczkę,
która rozpoczęła rozmowę i wtedy Włoszka wyjaśniła nam historię kościółka,
który, jak się okazało, był pogańską świątynią z czasów etruskich,
dopiero potem zamienioną na chrześcijańską. Podczas trzęsienia ziemi,
gdy modlący się tu ludzie błagali o ratunek, nagle odpadł tynk z
jednej ze ścian kościoła i ukazał się cudowny wizerunek Matki Bożej
z Dzieciątkiem. W tym momencie trzęsienie ziemi ustało. Mogliśmy
zobaczyć ukoronowane oblicze Maryi. Było piękne i tajemnicze. Wydawało
mi się, że już gdzieś je widziałem. Ale nie tu, bo przecież 10 lat
temu kościółek był zamknięty. Wracałem zadumany z powrotem. Robiło
się już ciemno. Niebo w różnych kolorach zachodzącego słońca łączyło
się z ciemna bryłą tego niezwykłego miejsca, które przypominało o
tragedii, a zarazem uświadamiało, że ci, którzy schronili się przy
boku Maryi - ocaleli. Wydawało mi się, że słyszę głosy i krzyki sprzed
stuleci. Idąc po kładce nad rozpadliskiem, wyobrażałem sobie, jak
to wyglądało w tamtą straszną noc.
Wracamy do Polski
Pożegnalna Msza św. w Ornaro, podziękowanie ks. Bernardowi kończyło nasz pobyt w tym pięknym miejscu. Ruszaliśmy w drogę powrotną do Polski, do domu. To, co przeżyliśmy, z pewnością pozostanie na długo w pamięci harcerek i harcerzy. Towarzyszyła nam myśl o bł. ks. Stefanie Wincentym Frelichowskim. Sztandar Hufca dumnie powiewał wszędzie tam, gdzie byliśmy, a chwile spotkania z Ojcem Świętym oraz przeżycia z Monte Cassino zapisane zostaną na zawsze w historii środowisk harcerskich, które wzięły udział w pielgrzymce.
Koniec