Po długiej suszy przyszły wreszcie upragnione opady deszczu, na
które bardzo czekali ludzie, zwierzęta i rośliny. Słońce dotychczas
grzało tak mocno, że piasek na drodze był gorący aż parzył w bose
stopy. Tylko stara Wolanka przez wiele dni grzała w nim nogi mówiąc,
że w ten sposób gorąca ziemia wyciąga wszystkie choroby, a szczególnie
reumatyzm. Niespodziewanie wiatr zmienił kierunek i z robiło się
parno, co było niezawodnym znakiem zmiany pogody i nastania burz.
Chłopi sprzątali skoszone siano, jedni dopiero je grabili i ustawiali
na łące niewielkie okrągłe kopice, inni ładowali wysuszone siano
na drabiniaste wozy i zwozili do stodoły. Każdy chciał zdążyć przed
burzą, która wisiała na włosku, nikt jednak nie spodziewał się, że
to popołudnie i noc będą tak bogate w wydarzenia. Burza zbliżała
się bardzo powoli, już można było usłyszeć dalekie wyładowania i
błyskawice. Zabierano grabie, widły i inne przyrządy i w pośpiechu
wracano do domów. Na łące pozostali tylko Helena i Czesław Kowalscy,
którzy chcieli uratować przed deszczem resztę niezłożonego siana.
Sąsiedzi radzili, aby porzucili pracę i wracali do domu, oni jednak
postanowili uratować przed zamoknięciem suche siano i dalej składali
je w kupki. Nie zdążyli jednak pracy dokończyć, silny wiatr porozrzucał
wcześniej złożone w kupki siano. Zaczęło grzmieć i padać. Od razu
łąka stała się jakby wielką kałużą wody, niektóre niżej ustawione
kopice po chwili stały już w wodzie. Kowalscy siedzieli przykryci
warstwą siana, ale w tak wielką ulewę nie dało ono całkowitego zabezpieczenia.
Przemoknięci mieli już zamiar wychodzić i wracać do domu, gdy nagle
błysnęło. Zobaczyli oślepiający słup ognia, który w oka mgnieniu
spadł na nich, rozrzucił kopicę, w której się schronili i napełnił
ją żarem i smrodem palącej się siarki. Stracili przytomność upadając
bez życia. Ktoś zauważył, co się stało, zaalarmowano kilku najbliższych
sąsiadów, którzy pośpieszyli na ratunek nie bacząc na błyskawice
i pioruny. Pierwszy dobiegł Dobrzyk. Niejedno w życiu widział, ale
ten widok był przerażający. Na spalonej trawie leżało dwoje ludzi
bez ubrania, bez włosów na głowie i jakby żywcem spaleni. Dobrzyk
zdecydował, że trzeba wysłać kogoś do miasteczka, aby telefonicznie
wezwał pogotowie, a tymczasem należy spróbować masażu serca ugniatając
mostek, a może także zastosować sztuczne oddychanie. Po kilku minutach
ugniatania i sztucznego oddychania Kowalscy zaczęli dawać jakieś
słabe oznaki życia. Wtedy zauważono, że na szyi obojga jest coś w
rodzaju blizny, która wygląda jak noszony łańcuszek z medalikiem.
Rzeczywiście oboje mieli wcześniej srebrne łańcuszki na szyi, które
piorun stopił pozostawiając na trwałe charakterystyczne znamiona.
Po godzinie przyjechało pogotowie, lekarz zapytał: - Kto ratował
tych ludzi? - zebrani wskazali na Dobrzyka. - Skąd wiedziałeś, że
trzeba tak robić? - Z podręcznika. - A robiłeś to już wcześniej?
- Nie! - Złamałeś staremu żebro, ale zawdzięczają ci życie. Kowalscy
długo pozostali w szpitalu, ale na szczęście wyszli z tego, do końca
życia pamiętali swoją przygodę.
W nocy na wsi pioruny i burza wyglądały bardzo groźnie.
W pogotowiu były wiadra, bosaki, piasek i w niektórych miejscowościach
straż pożarna. W każdym domu na stole stała zapalona gromnica, w
oknach obrazki z Matką Bożą lub Świętymi, modlono się odmawiając
Różaniec, albo śpiewając Godzinki, czasem odmawiano specjalne litanie.
W sąsiedniej parafii na dzwonnicy od niepamiętnych czasów wisiał
dzwon o imieniu św. Florian, gdy zbliżały się nawałnice, proboszcz
kazał nim dzwonić. Ludzie wierzyli, że ten dzwon odpędza pioruny
i burze. Wyśmiewano ich wiarę, ale w tej wiosce prawie nigdy nie
paliło się od uderzenia pioruna, nigdy też piorun nie uderzył w drewnianą
dzwonnicę, chociaż nie miała piorunochronu.
Tej nocy nie spał też miejscowy proboszcz, który pilnował
swojej pszenicy zgromadzonej w drewnianym spichlerzu na wysokiej
murowanej podmurówce. Kilka dni wcześniej zauważył, że ktoś podkrada
mu ziarno. Sprawdził dokładnie wszystkie zamki i kłódki, ale te pozostały
nienaruszone. W jaki więc sposób ubywa ziarna? Pszenica leżała na
drewnianej podłodze, nigdzie nie widać śladów włamania, a kupka coraz
mniejsza. Po wnikliwej obserwacji odkrył, że ziarno ucieka przez
dziurę w podłodze. Obejrzał więc dokładnie podmurówkę i wtedy wszystko
stało się jasne. Złodziej rozebrał część podmurówki, przez zrobioną
wyrwę wchodził pod podłogę, następnie wywiercił spory otwór zatykając
go kołkiem. Teraz wystarczyło już wyciągnąć kołek, a ziarno samo
wsypywało się do worka. Znając już plan działania złodzieja postanowił
go złapać i ukarać. Z doświadczenia wiedział, że tacy ludzie lubią
działać w nocy, najczęściej w złą pogodę. Jak ukarać i nie uczynić
żadnej krzywdy? Organista - zapalony myśliwy - doradził, aby nabój
do dubeltówki nabić solą. Strzał z takiego ładunku to duży huk, a
jeśli nawet dosięgnie złodzieja to nie wyrządzi mu krzywdy, trochę
go zaboli i to wszystko. Jak postanowili, tak zrobili. Z tak naładowaną
strzelbą organista i proboszcz czuwali na strychu przez kilka godzin.
Kapłan chciał już zrezygnować, ale organista uparł się i obserwował
przez okienko miejsce, gdzie była rozebrana podmurówka. Przy dużej
błyskawicy zobaczył skuloną postać sąsiada skradającą się z workiem.
- Jest! - wykrzyknął. - Jest złodziej! - Gdzie? - zapytał ksiądz.
- Już włazi do dziury w murze z workiem po pszenicę! Celuję! - Nowa
błyskawica rozświetliła niebo i głośno zagrzmiało. W tym czasie organista
nacisnął na spust, strzelba wypaliła. Połowa chłopa, która została
jeszcze na zewnątrz, podskoczyła. Potem pokazał się cały chłop skulony,
trzymający się za tylną część ciała i niemrawo kuśtykający do domu.
Tuż nad ranem ktoś natarczywie zaczął dobijać się na plebanię. -
Kto tam? - zapytał proboszcz. - To ja Jadzia, sąsiadka. - A co się
stało, że przychodzisz o takiej porze? - Chłop mój ciężko chory i
prosi księdza z Panem Bogiem. - Co mu się stało, jeszcze wieczorem
widziałem go zdrowego? - Zasłabł, zresztą zobaczy ksiądz sam. - Proboszcz
wziął wszystko, co potrzebne, wszedł za Jadzią do domu i wyspowiadał
jej chłopa, który nie bardzo wiedział, co się naprawdę stało. Już
po spowiedzi przyparty przez kapłana do muru wyznał: - Pan Bóg mnie
dziś ukarał. Powiem jak na spowiedzi. Pan Bóg ukarał mnie za to,
że poszedłem proboszczowi kraść pszenicę. - Jak cię ukarał? - zapytał
Ksiądz. - Ano właziłem pod podłogę księżowskiego spichlerza z workiem,
a tu jak nie błyśnie, a tu jak nie huknie i wtedy ogromny piorun
trzasnął mnie w samo siedzenie! O Boże, jak boli! Będę jednak miał
nauczkę na całe życie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu