Samochody jechały wolno w dwóch sznurach. Wąska ulica św. Rocha
ledwie mogła pomieścić wszystkie pojazdy. Te, które usiłowały wyjechać
z bocznych ulic, czekały w nieskończoność na drobną chociaż lukę.
Nikt nie chciał jednak ustąpić. Kilku kierowców prowadzących szybkie
samochody wymusiło pierwszeństwo i w ten sposób mogli włączyć się
do ruchu. Na swoją kolejkę czekał też "maluch". Siedząca za kierownicą
kobieta w okularach nerwowo spoglądała na zegarek, jednak samochody
jechały nieprzerwaną kawalkadą i o wjechaniu na ulicę Rocha nie było
mowy.
Nagle z oddali dał się słyszeć dźwięk samochodu jadącego
na sygnale. Zza zakrętu ukazała się karetka pogotowia, która usiłowała
przecisnąć się przez gąszcz pojazdów. Kierowcy zatrzymali się wprawdzie,
jednak nie mieli najmniejszej ochoty zjechać na bok. Karetka wjechała
na chodnik i omijając zręcznie rosnące na trawniku drzewa, szczęśliwie
skręciła w ulicę prowadzącą do szpitala, gdzie w ciasnym zakręcie
zrobił jej miejsce czekający na wyjechanie "maluch". Po chwili wszystko
wróciło do normy. Samochody ciągnęły nieprzerwanym sznurem, a fiacik
cierpliwie czekał na swoją kolejkę.
- Przydałby się policjant do kierowania ruchem na tym
skrzyżowaniu - powiedział starszy mężczyzna.
- To jest boczna uliczka i żadna policja tutaj nigdy
nie przyjedzie - odparł młody chłopak.
- Ale przecież tędy ludzie jeżdżą i oni chyba też mają
prawo do tego, żeby wjechać na główną ulicę - zauważył starszy pan.
- Jak byłem na Zachodzie, to tam w takich przypadkach
kierowcy jadący główną ulicą przepuszczali wyjeżdżających z przecznic
na tak zwany zamek, czyli co drugi się zatrzymywał - wtrącił chłopak.
- A bo oni jeżdżą tam samochodami już któreś z rzędu
pokolenie, a nie tak jak u nas, dopiero drugie. Mieli czas nauczyć
się kultury na drodze - wyjaśniał starszy pan. - Podobnie jest w
polityce. Demokrację mają tam grubo ponad sto lat, a w niektórych
państwach nawet kilkaset i też zdążyli się nauczyć, jak władzę wybierać,
a potem ją rozliczać. A poza tym nie startowali ze swoją demokracją
od totalitaryzmu, w którym jedna partia wszystkich za pysk trzymała,
okradając cały naród. Teraz ta partia się przemalowała, inaczej nazwała
i korzystając z zagrabionych wcześniej pieniędzy, panoszy się w demokratycznej
już Polsce, nie pozwalając na powstanie normalnych partii. To jest
zupełnie jak z tym "maluchem", który od piętnastu minut bezskutecznie
usiłuje włączyć się do ruchu. Albo wróci do domu, albo poczeka, aż
wszyscy przejadą, co może potrwać jeszcze z pół godziny.
- Co dla "malucha" trwa pół godziny, to dla społeczeństwa
może trwać pół pokolenia - dorzucił chłopak.
- Pół pokolenia w historii to w życiu człowieka nawet
mniej niż pół godziny, może nawet mniej niż pół minuty - zauważył
mężczyzna. - Ja już nie dożyję normalnej demokracji w Polsce.
- A co to jest norma? - spytał chłopak. - Dzisiaj w świecie
nic nie jest normalne i ja nie zamierzam czekać, żeby kiedykolwiek
było. Normalne jest to, co jest. I szlus. Jak pan ma jakieś złudzenia,
to pana sprawa - chłopak dodał po chwili.
- A to normalne, żeby zbrodniarze i złodzieje, którzy
rządzili z nadania Moskwy przez prawie pół wieku, rządzili dalej
w wolnej Polsce? - starszy pan pytał zdenerwowany.
Nie słychać było już odpowiedzi chłopaka, gdyż z ulicy
dobiegł dźwięk charakterystycznego klaksonu, jaki mają tylko duże
ciężarówki. Zaraz za "maluchem" stał tir z wielkim czerwonym kontenerem
na naczepie. Ruch na tej ulicy był zamknięty dla tak dużych pojazdów,
lecz kierowca, nie zwracając uwagi na przepisy, starał się w ten
sposób objechać korek na ulicy Rocha. Był zirytowany, że nie może
włączyć się do ruchu, gdyż nikt nie chce przepuścić stojącego przed
nim małego fiata. Gdyby nie ten zawalidroga, tir z łatwością wymusiłby
pierwszeństwo i pojechał swoją drogą. Kierowca zbliżył się tak bardzo,
że wydawało się, iż zaraz wepchnie "malucha" pod nadjeżdżające pojazdy.
Na twarzy kobiety pojawiło się przerażenie. Nie mogła ruszyć, nie
mogła zawrócić, nie mogła nawet wjechać na chodnik, gdyż i tak nie
starczyłoby miejsca dla tira.
Wtem sznur samochodów zatrzymał się nagle. Na środku
drogi stał stary "garbus", pomalowany sprayem w kolorowe wzory. Na
pierwszy rzut oka wyglądał, jakby się zepsuł. W środku siedziała
gromadka młodych ludzi, którzy śmiali się beztrosko, zupełnie nie
zwracając uwagi na przekleństwa rzucane z otwartych okien pojazdów.
Młodzi ludzie zatrzymali się po to, aby przepuścić stojącego w pułapce "
malucha". Kobieta w fiaciku z początku nie zrozumiała, co się stało.
Lecz po sekundzie, kiedy chłopak zza kierownicy "garbusa" dał jej
znak ręką, ruszyła pełną mocą wątłego silnika swojego jeździdełka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu