Porażka Piwnik i Millera
Reklama
Dwa tygodnie temu krytykowałem na tych łamach uparte bronienie
przez nową minister sprawiedliwości Barbarę Piwnik decyzji powołania
Andrzeja Kaucza na stanowisko zastępcy prokuratora generalnego i
szefa Prokuratury Krajowej. Piwnik broniła człowieka skompromitowanego
bardzo silnym zaangażowaniem w procesy polityczne lat 80. Minister
Piwnik w swej obronie Kaucza była stanowczo popierana przez nowego
premiera Leszka Millera. Dorota Kania pisała w Życiu z 13 listopada
w artykule pt. Ratunek Kaucza w kadencyjności, iż: "Kaucz ma niezwykle
silne poparcie w rządzie Leszka Millera. Od lat jest jednym z ludzi
ministra obrony Jerzego Szmajdzińskiego". Polityka z 17 listopada
zacytowała wypowiedź szefa klubu parlamentarnego SLD Jerzego Jaskierni,
który twierdził w Radiu Zet, iż "pojawiły się informacje, że być
może pan prokurator Kaucz przygotowuje ważny dokument, który ujawni
pewne sprawy z ostatnich miesięcy, motywacje działań podejmowanych
przez jednego ze znaczących polityków, być może jest to taka próba
profilaktycznego ataku, aby osłabić wydźwięk tego, co się może zdarzyć"
. Zarówno L. Miller, B. Piwnik, jak i inni obrońcy Kaucza gromko
zaklinali się, że nie ma żadnych dowodów na to, by prokurator Kaucz
oskarżał w sprawie Labudy. Głosili to tym pewniej, iż wiedziano,
że dokumenty z procesu Labudy, które mogłyby świadczyć tak lub nie
o obecności tam Kaucza, zniszczyła powódź. W obronie Kaucza wystąpił
nawet poprzedni minister sprawiedliwości Stanisław Iwanicki, który
stwierdził, że "świetnie zna akta Andrzeja Kaucza i nie znalazł potwierdzenia,
że oskarżał Barbarę Labudę" (wg Haralda Kittela: Oskarżał czy nie,
Rzeczpospolita z 10 listopada). Nagle doszło do spektakularnego zwrotu
- znaleziono pisemne dowody tego, że to właśnie prokurator Kaucz
oskarżał w procesie Labudy, a więc kłamstwem było jego zapieranie
się udziału w tej sprawie. Jednym z dokumentów była relacja z procesu
Labudy sporządzona przez Arcybiskupi Komitet Charytatywny, której
kopię złożono we wrocławskim Ossolineum (wg Agnieszki Kublik: Prawda,
że Kaucz?, Gazeta Wyborcza z 13 listopada). Jeszcze 13 listopada
po południu premier Miller zapewniał, że nie dojdzie do zdymisjonowania
prokuratora Kaucza, a już kilka godzin później, przygwożdżony znalezionymi
relacjami, Kaucz podał się do dymisji (wg Rafała Bubnickiego: Prokurator
rezygnuje, Rzeczpospolita z 14 listopada). Rzecznik rządu Michał
Tober powiedział Życiu, iż: "Ujawnione dokumenty świadczą, że pan
Kaucz wprowadził w błąd pana premiera" (wg BIC: Dymisja Kaucza. Konflikt
liderów SLD, Życie z 14 listopada).
Cała sprawa była pierwszą wyraźniejszą porażką nowego
premiera Millera, który tak długo upierał się przy pozostawieniu
dyspozycyjnego prokuratora Kaucza na tak ważnym stanowisku, ta porażka
była zaś równocześnie wyraźnym punktem dla Kwaśniewskiego w cichej
wewnętrznej rozgrywce między nim a Millerem. Przypomnijmy, że obok
publicznie atakującej Kaucza prezydenckiej minister Labudy przeciw
utrzymywaniu Kaucza na stanowisku jednoznacznie opowiadali się także
dwaj bardzo znani politycy SLD: prezydencki minister Ryszard Kalisz
i Józef Oleksy, wyraźnie spychany do tyłu przez Millera. Nieprzypadkowo
Lech Falandysz mówił podczas dyskusji w radiowej "Trójce": "Ja zauważam
z pewną satysfakcją osobistą początek rywalizacji obozu prezydenckiego
z rządowym" (wg Wysłuchane, Trybuna z 12 listopada).
Cała sprawa bardzo osłabiła minister sprawiedliwości
B. Piwnik. Publicznie doszło do wysunięcia postulatów jej rezygnacji
ze stanowiska (m.in. w wypowiedzi Jana Nowaka-Jeziorańskiego w TVN
24 i w wypowiedzi wiceprezesa EBOiR, prawnika z zawodu, Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Uznała ona, że tłumaczenie min. Piwnik było "od strony prawnej żenujące"
. Spowodowało to gwałtowną ripostę wicemarszałka Sejmu z UP Tomasza
Nałęcza, który stwierdził: "Hanna Gronkiewicz-Waltz to ludożerca
z serca Afryki, jeżeli żąda dymisji po pierwszym potknięciu" (wg
Anety Gryczka: Kaucz odszedł, minister milczy, Życie z 15 listopada)
.
W całej sprawie obok Millera i Piwnik nie popisał się
też, łagodnie mówiąc, SLD-owski minister obrony Jerzy Szmajdziński,
który z werwą angażował publicznie swój autorytet w obronie Kaucza,
mówiąc: "Jestem z Wrocławia i wiem, że Kaucz nie oskarżał Barbary
Labudy" (wg Agnieszki Kublik, Marcina Rybaka: Miller swoje, a Labuda
swoje). Przy okazji całej sprawy wyszło na jaw wiele kompromitujących
szczegółów na temat prokuratora Kaucza, jego niebywałej zawziętości
w zwalczaniu solidarnościowej opozycji lat 80. Np. Marian Maciejewski
w tekście Niszczył nas (Gazeta Wyborcza z 13 listopada) cytował opinię
żony jednego z sądzonych przez Kaucza po 13 grudnia 1981 r. - Marii
Hanusik: "Za działalność związkową Kaucz chciał zrujnować życie całych
rodzin, w tym z małymi dziećmi". Przy okazji omówienia burzy wokół
sprawy Kaucza Polityka przypomniała w tekście Mariusza Urbanka Oskarżony
prokurator (z 17 listopada) słynne zdanie z Gogola: "Jeden tam tylko
jest porządny człowiek: prokurator: ale i ten, prawdę mówiąc, świnia"
.
SLD nie jest monolitem
Reklama
Po dojściu do władzy mnożą się wyraźnie fakty ujawniające, że SLD przestaje być monolitem i nasilają się w nim tarcia głównie wokół podziału łupów władzy. Według tekstu Anny Bogusz i Aleksandry Boćkowskiej - Zróbcie ze mnie idola (Newsweek z 18 listopada): "Część naszych rozmówców uważa, że rolę spinacza niezadowolonych mógłby spełnić Oleksy. Ma przychylność niektórych baronów (SLD-owskich - J.R.N.), jak też wielu sympatyków w partii i w klubie. - Skrzywdzono go i trzeba to naprawić - mówią. - Niektórzy niezadowoleni przychodzą do mnie, żeby porozmawiać - przyznaje Oleksy, ale nie chce podać nazwisk". Według autorów Newsweeka, nie dopuszczony przez zarząd SLD do przewodnictwa klubu parlamentarnego Oleksy zaczął teraz stopniowo odbudowywać swą pozycję na kilku płaszczyznach, wciąż zabiegając o kontakty w mediach, bardzo wiele jeżdżąc po kraju etc. Wśród niezadowolonych jest b. SLD-owska minister Barbara Blida, która podała się do dymisji z funkcji wiceprzewodniczącej organizacji wojewódzkiej SLD na Śląsku, protestując przeciwko dyskryminowaniu śląskich działaczy przy awansach na stanowiska rządowe. Według Newsweeka: "Rozczarowania nie kryje szef lubelskiej organizacji Grzegorz Kurczuk". Liczył na to, że zostanie szefem resortu sprawiedliwości, który nagle przyznano B. Piwnik. Niezadowolenie wyraźnie zaznacza się wśród młodych działaczy SLD-owskich, którzy skarżą się na to, że "sprowadzeni zostali do roli paprotek na stole prezydialnym SLD". Tylko kilkunastu młodych działaczy SLD weszło do Sejmu, choć Miller już cztery lata temu szumnie obiecywał zmianę pokoleniową.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Boje SLD-owskich koterii
Postkomunistyczna Polityka piórem Piotra Pytlakowskiego (tekst Druga kadrowa z 17 listopada) ujawnia nasilenie się bojów dwóch koterii w SLD: b. działaczy ZSP i b. działaczy ZSMP. Jak pisze Pytlakowski: " Podczas wyborów parlamentarnych 1993 r. w szeregach SdRP dominowali ci z ulicy Ordynackiej, dawni działacze Zrzeszenia Studentów Polskich. Teraz nastąpiła ofensywa grupy z ulicy Smolnej, czyli dawnych liderów Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. W Sejmie jest ich około 50, w ministerstwach kilkunastu. Mówi się nawet, że Smolna wzięła teraz rewanż na Ordynackiej". Przypomnijmy, że do ZSMP należeli m.in. Miller, Krzysztof Janik - obecny wicepremier i minister spraw wewnętrznych, Jerzy Jaskiernia - lider klubu parlamentarnego SLD, Jerzy Szmajdziński - minister obrony narodowej. Z kolei do ZSP należeli m.in. Józef Oleksy, Danuta Waniek, Zbigniew Siemiątkowski, Marek Siwiec, Stanisław Ciosek. Według Pytlakowskiego: "Ofensywa weteranów ZSMP powoduje frustrację ludzi związanych niegdyś z ZSP. Mówi się o otwartym konflikcie. - Proszę spojrzeć, jak wyrzynani są ci, którzy wyszli z związku studenckiego, a potem zakładali SdRP - mówi działacz SLD.- To wygląda na odwet, wycina się ludzi z kręgu Aleksandra Kwaśniewskiego, a na czoło wychodzą koledzy Leszka Millera". Pytlakowski pisze dalej, że: "Danuta Waniek ( jedna z liderek SdRP), zepchnięta teraz na margines aktywności politycznej ( ...) uważana jest za ofiarę tzw. układu mazowieckiego, bo taki pseudonim nadano grupie warszawskich aktywistów SLD, niegdyś związanych z ZSMP. Nie wystawiono jej kandydatury w wyborach. - ´Pan Wieteska nie widział mnie na liście wyborczej - przyznaje. Czy dlatego, że zawsze byłam bliżej Olka niż Leszka?´. (...) Według Danuty Waniek, koledzy z dawnego ZSMP do władzy idą razem, jeden ciągnie drugiego".
Afery Maleszki ciąg dalszy
Zdemaskowanie jednego z filarów Gazety Wyborczej Lesława Maleszki,
jako kapusia bezpieki, który współdziałał z nią przed i po zamordowaniu
swego przyjaciela Stanisława Pyjasa, wywołuje całą lawinę komentarzy.
Szczególnie ciekawy jest źródłowy tekst Lecha Stępniewskiego: Publicystyka
i szmalcownictwo (Najwyższy Czas z 17 listopada). Autor zadał sobie
trud przejrzenia "dorobku publicystycznego" "Maleszki na łamach Gazety
Wyborczej i wyciągnął rzeczy szokujące. Szeroko cytuje przede wszystkim
teksty pokazujące, jak b. kapuś pouczał innych z pozycji "autorytetu
moralnego", wielce zasłużonego działaniami opozycyjnymi: Oto np.
taki cytacik z tekstu Maleszki Tu nie chodzi o Jedwabne (Gazeta Wyborcza
z 25 maja 2001 r.): "W czasach powszechnej ucieczki w prywatność,
przekonania, że władza wszystko może, my uczyliśmy zachowań obywatelskich
i głośnego mówienia o polityce. Pokazaliśmy, że można walczyć o ważne
dla ludzi sprawy podpisując się pod żądaniami, petycjami". Dziś wiemy,
że Maleszka najgłośniej mówił w czasie spotkań z esbekami, donosząc
na swoich przyjaciół, cóż to była za walka! Stępniewski przypomina
fragment zeznań Maleszki na sprawie o zabójstwo Pyjasa (wg Rzeczpospolitej
z 7 maja 1997 r.): "Lesław Maleszka mówił, że nie pamięta, by Pyjas
opowiadał o inwigilacji SB. - Sam również niczego bym nie zauważył"
- stwierdził. I tak zeznawał jeden z inwigilujących, po uszy zaangażowany
we współpracy z SB.
Z tekstu Stępniewskiego dowiadujemy się m.in. o żelaznej
konsekwencji, z jaką Maleszka gromił na łamach Gazety Wyborczej wszystkich
zwolenników lustracji i dekomunizacji, oskarżając ich o "inkwizytorską
pasję", piętnując za brak "myśli o przebaczeniu". Inną ze specjalności
Maleszki było atakowanie różnych prawicowych autorów o rzekomy antysemityzm
czy gromkie piętnowanie rzekomego zacierania domniemanych "win" Polaków.
Maleszka
18 stycznia 2000 r. zaatakował np.
o. Salija, za wypowiedź o pogromie kieleckim z 1946 r.
jako prowokacji, akcentując: "Niezależnie od intencji
o. Salija, jego wypowiedź spodoba się politykom, którzy
dziś wkładają wiele wysiłku w rozgrzeszanie Polaków". Skrytykował
również "błędne" zachowanie ludzi AK w stosunku do PRL, pisząc w
Gazevie Wyborczej z 20 czerwca 2000 r.: "Odmowa zaangażowania w sprawy
publiczne, wyrastająca z pragnienia, by nie ubrudzić się w kontaktach
z ´czerwonymi´ - prowadziła do coraz większej izolacji od dokonujących
się w Polsce przemian, do zamknięcia w ´okopach św. Trójcy´. Jak
dziś wiemy, Maleszka nie dał się izolować, on dzielnie ´współpracował´
z ´czerwonymi´, nie bał się ´ubrudzić´!".
13 listopada w Gazecie Wyborczej ukazało się bardzo obszerne
wyjaśnienie Lesława Maleszki: Byłem "Ketmanem", opisujące, jak zwerbowano
go do służby do SB, i kajającego się (bardzo powierzchownie) z tego
powodu. W tym samym numerze Gazety Wyborczej ukazał się tekst Adama
Michnika i innych osób z kierownictwa Gazety Wyborczej w rubryce
Naszym zdaniem, stwierdzający m.in.: "Nikt ze środowiska Gazety nie
znał prawdziwej przeszłości Leszka Maleszki. Znaliśmy kogo innego.
Dzisiaj musimy się zmierzyć z faktem, że przez wiele lat cieszył
się w zespole autorytetem znakomitego redaktora i autora, ogłaszał
na naszych łamach teksty, do których publikowania - dzisiaj już to
wiemy - nie miał tytułu moralnego. Leszek Maleszka stracił w naszych
oczach wiarygodność i szacunek. Jego nazwisko musi na długie lata
zniknąć z łamów Gazety, bo to nazwisko wprowadzało nas i Czytelników
w błąd".