Nazwy: Kamieniec Podolski, Zbaraż, Chocim, Buczacz, Podhajce przywodzą na pamięć "Trylogię" i lekcje historii. Dawne dzieje tej ziemi kojarzą się z łopotem husarskich skrzydeł, późniejsze - ze stukotem kół towarowych wagonów wywożących polskie rodziny do gułagów. Nazwy te przyciągają jak magnes zarówno tych, którzy tam się urodzili, jak i tych, którzy połknęli bakcyla historii. Nostalgia za przeszłością i ciekawość teraźniejszości sprawiają, że kresowe szlaki przemierzają coraz liczniejsze grupy pielgrzymów i turystów. Podróże te owocują niezwykłymi przeżyciami i nieoczekiwanymi spotkaniami.
"W moją pierwszą podróż na Kresy wybrałem się za namową syna,
Karola, zafascynowanego polską historią, 12-letniego gimnazjalisty
- mówi Józef Fulek z Wodzisławia. - Dołączyła do nas córka, studentka
architektury, i dwoje znajomych. Zaczęliśmy od Oleska - rodzinnych
stron króla Jana Sobieskiego, potem był Poczajów, Krzemieniec rozsławiony
przez Słowackiego i tamtejsze liceum, Złoczów, znany z Ogniem i mieczem
Zbaraż i, również pojawiające się na kartach Trylogii, Trembowla,
Buczacz, Czortków - gdzie niemal płakaliśmy podczas odprawianego
po polsku nabożeństwa majowego. Ze Skały Podolskiej pojechaliśmy
do Kamieńca Podolskiego, by zobaczyć katedrę, której nie zniszczyły
wojska tatarskie i tureckie, ale zniszczyli komuniści. Przez Chocim,
Kołomyję, Stanisławów, Halicz i Rogatyń udaliśmy się do Brzeżan,
gdzie pochowana jest matka marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Tam
poznaliśmy niezwykłą osobę - panią Zofię Hurko. Spotkanie z nią sprawiło,
że zupełnie nieoczekiwanie, w kilka tygodni później, powróciłem do
Brzeżan i pewnie będę tam jeszcze powracać".
Brzeżany - niewielkie miasteczko położone 90 km na południowy
wschód od Lwowa, o starym rodowodzie. Prawa miejskie otrzymało jeszcze
od króla Zygmunta Starego. Kiedyś znane było jako siedziba rodziny
Sieniawskich i ważny punkt handlowy ormiańskich kupców, którzy mieli
tu skład towarowy. Do dzisiaj na rynku w Brzeżanach znajduje się
ormiański kościółek. Największy podziw wzbudzają jednak ruiny zamku
Sieniawskich - zamku, który przez niemal 200 lat był siedzibą jednego
z najpotężniejszych rodów Rzeczypospolitej. Był to zamek obronny,
a jednocześnie bogaty w renesansowe detale architektoniczne i dekorację
rzeźbiarską. Zwycięsko odpierał oblężenia kozacko-tatarskie w XVII
stuleciu, a Turcy dwukrotnie rezygnowali z jego oblegania. Po śmierci
ostatniego z rodu Sieniawskich - Adama nowi właściciele nie rezydowali
już tutaj, ale na wypadek wojennej potrzeby utrzymywali załogę liczącą
45 żołnierzy, zaś w arsenale mieli 71 armat i ponad 100 hakownic.
W czasach rozbiorów rozpoczął się upadek potężnego zamczyska. Jego
wyposażenie było stopniowo wywożone, wyprzedawane i grabione. W latach
powojennych dokonała się ostateczna dewastacja. Dziś resztki potężnych
murów wywołują ból, że tylko tyle zostało z dawnej świetności, a
i to pewnie niedługo zniknie.
Dramatyczne karty w swojej historii ma również tutejszy
kościół parafialny pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Starsi
mieszkańcy pamiętają barbarzyńską dewastację świątyni w końcu lat
40.; niszczenie ołtarzy i obrazów, wyrywanie piszczałek z organów,
wreszcie przerobienie kościoła na dwupoziomową halę sportową.
Historię starań o jego zwrot i przywrócenie sakralnego
charakteru opowiedziała w liście do naszej redakcji Zofia Hurko. "
Pierwsze słowa podziękowania kieruję do księży, którzy przyjechali
z Polski na Ukrainę dla misyjnej duszpasterskiej pracy w nadzwyczajnie
trudnych warunkach w naszych parafiach. Pierwszy niezapomniany proboszcz
Mieczysław Jakóbczyk przyjechał do nas z diecezji tarnowskiej w 1993
r. Początki rzymskokatolickiej parafii były bardzo trudne. Kościół
od wielu lat był przystosowany na halę sportową z przeciekającym
dachem i zagrzybionymi ścianami. Starania o oddanie kościoła trwały
3 lata. Trzeba było kilkanaście razy pojechać do urzędu wojewódzkiego,
uczestniczyć w kilkudziesięciu rozmowach w urzędzie rejonowym, dziesiątki
razy telefonować, wysłać wiele pism. Po trzech latach w 1996 r. zrujnowany
kościół został przekazany naszej parafii, musieliśmy jednak złożyć
zapewnienie na piśmie, że remontowe prace będziemy robić we własnym
zakresie i na swój koszt".
Najpierw trzeba było ratować przeciekający dach. Dzięki
pomocy organizacji charytatywnych z Niemiec, ofiarom zebranym w polskich
parafiach, a także pomocy byłych mieszkańców Brzeżan kościół otrzymał
nowy dach i wieżyczkę. Potem przystąpiono do tynkowania prezbiterium
i białkowania ścian w zakrystii. Najtrudniejszą pracą było zrzucenie
żelazobetonowych belek przerzuconych w poprzek kościoła, dzielących
wnętrze na dwa poziomy. Dzięki staraniom proboszcza w kościele pojawił
się ołtarz, ambonka, naczynia liturgiczne i szaty.
"Brzeżany były ostatnim etapem naszej podróży na Kresy
- mówi Józef Fulek. - Zaskoczyło nas, że tutejszy kościół, w porównaniu
z innymi świątyniami, które zwiedzaliśmy, prezentuje się tak dobrze.
Zauważyliśmy, że jest to ogromna zasługa pani Zofii Hurko, która
najpierw inspirowała starania o jego odzyskanie, potem o remont,
co w warunkach tamtejszej biedy jest przedsięwzięciem wręcz niewyobrażalnym.
Jej wiara, miłość do Kościoła i troska udzieliły się nam. Wyjeżdżałem
z postanowieniem, że jeżeli będę mógł pomóc tutejszej parafii, to
zrobię to. Okazja nadarzyła się już wkrótce. Po powrocie do Polski
w swojej macierzystej parafii usłyszałem od księdza proboszcza, że
ma zbędne żyrandole. Pomyślałem, że pewnie przydadzą się kościołowi
w Brzeżanach. W trakcie uzgodnień telefonicznych z panią Zofią dowiedziałem
się, że planują położenie w kościele posadzki. Powiedziałem, że jeżeli
będą mieć materiał, to moja firma, która specjalizuje się w pracach
posadzkarskich, ułoży tę posadzkę gratisowo".
Ta deklaracja uruchomiła łańcuch ludzi dobrej woli. Kilka
dni później Brzeżany odwiedziła pielgrzymka warszawska, zorganizowana
przez warszawską Fundację Życia im. ks. Jerzego Popiełuszki. Uczestnicy
pielgrzymki przeprowadzili składkę na ten cel, a po powrocie do Polski
apel z prośbą o pomoc przekazali dalej. Informacjami o niezwykle
zaangażowanych parafianach w Brzeżanach, przekazanymi przez s. Irenę
Makowicz, dyrektorkę Gimnazjum Katolickiego w Częstochowie, zainteresowali
się dobrzy ludzie. Dzięki ich staraniom zostały zakupione płytki.
Płytki, klej i inne materiały kupiono w Jarosławiu, bo to było najtańsze
rozwiązanie, zwłaszcza że właściciel hurtowni zaoferował bardzo korzystne
warunki. Wzór, w jaki miała być układana posadzka, zaproponowali
- oczywiście - bezinteresownie - zaprzyjaźniony plastyk - Halina
Bartelak z Częstochowy wraz ze swoim synem architektem. W ciągu 4
dni ekipa p. Fulka, w składzie: Tadeusz Łatka, Dawid Lipka, Piotr
Popek i Zbigniew Gawliczek, ułożyła trzystumetrową posadzkę. Był
to duży wysiłek, a można także powiedzieć, że i sukces techniczny,
bowiem w trakcie prac zdarzały się rozmaite trudne problemy, które
trzeba było szybko rozwiązywać.
Kościół w Brzeżanach ma jeszcze wiele potrzeb. Nadal
zamurowane są nawy boczne, bo nie ma funduszy na ich zagospodarowanie.
Obok starej dzwonnicy, przerobionej na kotłownię, "straszy" wysoki
komin. Brakuje ławek, konfesjonałów. Konserwacji wymagają fundamenty
i elewacja. Jednak wierni parafianie mają nadzieję, że dzięki pomocy
Opatrzności i dobrym sercom ludzi stopniowo będą mogli te prace kontynuować.
Wiadomo już, że wiosną przyszłego roku Józef Fulek planuje kolejny
wyjazd do Brzeżan, bo pamięta, że pilnie potrzebna jest również posadzka
w zakrystii.
Pomóż w rozwoju naszego portalu